Trumienny próg…
Wolant w przód. Opadali szybciej, ale nabierali przy tym prędkości. Bawiła się tak przez pięćdziesiąt mil. Kontrola lotów powiedziała im, gdzie wieją najsilniejsze wiatry przeciwne i Percey próbowała znaleźć odpowiednią kombinację wysokości i toru lotu – wiatru, który by uniósł leara na dostateczną wysokość, ale nie za szybko, żeby zbytnio nie wytracili prędkości.
W końcu Percey – z obolałymi mięśniami od siłowego sterowania samolotem – otarła spocone czoło i powiedziała:
– Połącz się z nimi, Brad.
– Centrum Denver, tu lear sześć dziewięć pięć „Foxtrot Bravo” na dziewiętnastu tysiącach stóp. Jesteśmy dwadzieścia jeden mil od lotniska. Prędkość dwieście dwadzieścia węzłów. Nie działają silniki. Prosimy o skierowanie na najdłuższy pas zgodny z naszym kursem dwa pięć zero.
– Zrozumiałem, „Foxtrot Bravo”. Czekaliśmy na was. Ciśnienie trzydzieści koma dziewięć pięć. Kurs w lewo dwa cztery zero. Pas lewo dwadzieścia osiem. Będziecie mieli jedenaście tysięcy stóp do dyspozycji.
– Zrozumiałem, Denver.
Coś nie dawało jej spokoju. Znów czuła ten paskudny ucisk w żołądku. Jak wówczas, gdy zobaczyła czarną furgonetkę.
Co to było? Tylko przesąd?
Wypadki chodzą parami…
– Dziewiętnaście mil do lądowania – powiedział Brad. – Szesnaście tysięcy stóp.
– „Foxtrot Bravo”, skontaktuj się z kontrolą podejścia do lądowania. – Kontroler z centrum podał im częstotliwość i dorzucił: – Zostali poinformowani o waszej sytuacji. Powodzenia. Wszyscy o was myślimy.
– Dobranoc, Denver, Dzięki.
Brad przełączył radio na nową częstotliwość.
Co się dzieje? – zastanawiała się Percey. Musiałam o czymś zapomnieć. Ale o czym?
– Kontrola lądowania Denver, tu lear sześć dziewięć pięć „Foxtrot Bravo”. Na trzynastu tysiącach stóp, trzynaście mil przed lądowaniem.
– Mamy cię, „Foxtrot Bravo”. Kurs dwa pięć zero. Podobno nie macie ciągu, zgadza się?
– Jesteśmy największym szybowcem, jaki latał nad Denver.
– Działają klapy i podwozie?
– Klapy nie. Podwozie spuścimy ręcznie.
– Zrozumiałem. Chcecie wozy ratownicze na płycie?
– Zdaje się, że mamy na pokładzie bombę. Chcemy wszystko, co macie pod ręką.
Wtedy z dreszczem przerażenia uświadomiła sobie: ciśnienie atmosferyczne!
– Kontrola Denver – powiedziała. – Podajcie ciśnienie.
– Hm, mamy trzydzieści koma dziewięćdziesiąt sześć, „Foxtrot Bravo”.
Podskoczyło o jedną setną cala w ciągu ostatniej minuty.
– Rośnie?
– Tak, „Foxtrot Bravo”. Idzie szeroki front wysokiego ciśnienia.
Nie! Wzrośnie temperatura otoczenia wokół bomby, balon się skurczy, jak gdyby byli dużo niżej niż w rzeczywistości.
– Wdepnęliśmy w niezłe gówno – mruknęła.
Brad spojrzał na nią.
– Ile było na Mamaroneck? – spytała go.
Zajrzał do rejestru lotu.
– Dwadzieścia dziewięć koma sześć.
– Oblicz pięć tysięcy stóp wysokości przy tym ciśnieniu i porównaj z ciśnieniem trzydzieści jeden koma zero.
– Trzydzieści jeden? Cholernie dużo.
– Właśnie w takie coś się pakujemy.
Wlepił w nią oczy.
– Przecież bomba…
Percey skinęła głową.
– Oblicz.
Młody człowiek pewną ręką wstukał cyfry do kalkulatora.
Westchnął, co było u niego pierwszą widoczną oznaką emocji.
– Pięć tysięcy stóp w Mamaroneck przekłada się na cztery osiemset pięćdziesiąt tutaj.
Percey przywołała do siebie Bella.
– Sytuacja wygląda tak. Nadchodzi front wysokiego ciśnienia. Zanim zbliżymy się do pasa, bomba może odczytać wysokość jako mniejszą niż pięć tysięcy stóp. Może wybuchnąć, kiedy będziemy pięćdziesiąt, sto stóp nad ziemią.
– Aha. – Spokojnie skinął głową. – Aha.
– Klapy nie działają, więc będziemy lądować z dużą szybkością, jakieś dwieście mil na godzinę. Jeżeli będzie wybuch, stracimy kontrolę nad sterami i rozbijemy się. Nie powinno być dużo ognia, bo zbiorniki są puste. A w zależności od tego, co przed nami będzie, może nami nieźle rzucać, zanim zaczniemy spadać. Nic tu nie poradzisz, więc przypnij się mocno pasami i spuść głowę najniżej, jak możesz.
– Dobra – powiedział, kiwając głową i spoglądając przez okno.
Zerknęła na jego twarz.
– Mogę cię o coś zapytać, Roland?
– Jasne.
– To nie jest twój pierwszy lot samolotem, co?
Westchnął.
– Wiesz, jak się od urodzenia mieszka w Karolinie Północnej, nie ma wielu okazji do podróżowania. A do Nowego Jorku… pociągi są bardzo wygodne. – Przerwał. – Właściwie nigdy nie wjechałem wyżej niż windą na ostatnie piętro wieżowca.
– Tu jest zupełnie inaczej.
Ścisnął ją za ramię i szepnął:
– Nie spatałasz. – Po czym wrócił na swoje miejsce.
– Dobra – powiedziała Percey, przeglądając w „Przewodniku lotniczym” informacje na temat lotniska Denver. – Brad, będziemy mieli nocne lądowanie z widocznością ziemi na lewym pasie dwadzieścia osiem. Ja dowodzę. Opuścisz ręcznie podwozie i będziesz podawać prędkość spadku, odległość do pasa, wysokość – prawdziwą wysokość nad ziemią, nie nad poziomem morza – i prędkość. – Myślała, o czym jeszcze powiedzieć. Silniki i klapy nie działały, nie działały hamulce aerodynamiczne. Nic więcej nie przychodziło jej do głowy; był to najkrótszy instruktaż przed lądowaniem w ciągu jej lotniczej kariery. – Ostatnia rzecz. Kiedy się już zatrzymamy, spieprzaj stąd, ile sił w nogach.
– Dziesięć mil do pasa – powiedział Brad. – Prędkość dwieście węzłów. Wysokość dziewięć tysięcy stóp. Trzeba zmniejszyć prędkość opadania.
Pociągnęła wolant steru i prędkość znacznie zmalała. Drążek znów zaczął wibrować. Jeśli przekroczą teraz kąt krytyczny, koniec.
Naprzód.
Dziewięć mil… Osiem…
Pociła się jak mysz. Otarła twarz. Między kciukami i palcami wskazującymi zrobiły się jej pęcherze.
Siedem… Sześć…
– Pięć mil do lądowania, cztery i pół tysiąca stóp. Prędkość dwieście dziesięć węzłów.
– Podwozie w dół – rozkazała Percey.
Brad zaczął kręcić kołem, które opuszczało ciężkie podwozie. Wprawdzie pomagała mu siła grawitacji, ale był to spory wysiłek. Mimo to nie odrywał oczu od wskaźników, recytując ze spokojem księgowego, który odczytuje cyfry z zestawienia bilansowego:
– Cztery mile do lądowania, trzy tysiące dziewięćset stóp…
Percey zmagała się z różnicą ciśnień na mniejszej wysokości i silnym wiatrem.
– Podwozie w dole – zawołał zdyszanym głosem Brad.
Prędkość spadła do stu osiemdziesięciu węzłów – około dwustu mil na godzinę. Nadal lecieli za szybko. O wiele za szybko. Bez odwracaczy ciągu zaryją w beton i staną w ogniu nawet na najdłuższym pasie startowym.
– Denver, jakie ciśnienie?
– Trzydzieści koma dziewięćdziesiąt osiem – odparł niewzruszony głos kontrolera.
Rośnie. Ciągle rośnie.
Nabrała głęboko powietrza. Według bomby pas startowy był położony niecałe pięć tysięcy stóp nad poziomem morza. Z jaką dokładnością Trumniarz skonstruował zapalnik?
– Podwozie opuszczone. Prędkość spadku dwa tysiące sześćset. Czyli pionowa prędkość około trzydziestu ośmiu mil na godzinę.
– Opadamy za szybko, Percey – zawołał Brad. – Walniemy jakieś sto jardów przed światłami. Może dwieście.
Читать дальше