– Zostawia odciski palców? – spytał głośno. – Ten gość nie jest zawodowcem. Musi być Trumniarzowi do czegoś potrzebny.
– Przede wszystkim do wskazania drogi ucieczki z biurowca – podsunęła Sachs.
– Całkiem możliwe.
– Prawdopodobnie ten człowiek już nie żyje – dodała.
Prawdopodobnie, zgodził się milcząco Rhyme.
– Ślady są dość małe – powiedział Cooper. – Rozmiar chyba ósemka.
Rozmiar podeszwy niekoniecznie odpowiada rozmiarowi butów i o wiele mniej mówi o posturze ich właściciela, lecz właściwie można było przyjąć, że wspólnik Trumniarza był raczej drobnej budowy.
Cooper zabrał się do mikrośladów. Umieścił próbki na płytce i wsunął pod mikroskop, przełączając obraz do komputera Rhyme’a.
– Tryb poleceń, kursor w lewo – rzucił Rhyme do mikrofonu.
– Stop. Kliknij dwa razy. – Wpatrywał się w powiększony obraz.
– Zaprawa z żużlowych bloków. Ziemia, kurz… Skąd to jest, Sachs?
– Zdrapałam z okolic bloków i ściągnęłam z podłoża tunelu. Znalazłam też małą niszę za kartonami. Wygląda, jakby ktoś się tam wcześniej chował.
– No dobrze. Mel, potraktuj to gazem. Jest tu mnóstwo rzeczy, których nie umiem rozpoznać.
Chromatograf zahuczał, rozdzielając związki chemiczne, i wysłał opary do spektrometru. Cooper spojrzał na wyświetlone na ekranie wyniki. Gwizdnął zdumiony.
– Dziwię się, że jego przyjaciel jeszcze chodzi.
– Mógłbyś wyrażać się ściślej, Mel?
– Lincoln, on jest chodzącą apteką. Barbital, luminal, deksedryna, amobarbital, chlordiazepoksyd, diazepam.
– Jezu – mruknął Sellitto. – Czerwone i niebieskie kapsułki, amfa…
– Jest też laktoza i sacharoza – ciągnął Cooper. – Wapno, witaminy, enzymy pochodzące z produktów mlecznych.
– Formuła niemowlęca – mruknął Rhyme. – Dealerzy w ten sposób rozcieńczają narkotyk.
– Czyli Trumniarz wziął sobie na kumpla jakiegoś szajbusa.
– Gabinety lekarskie w biurowcu… – powiedziała Sachs. – Ten gość musiał je obrabiać z tabletek.
– Połącz się z federalną bazą danych – rzekł Rhyme. – Weź listę wszystkich przesiadywaczy spod aptek, jakich mają.
Sellitto wybuchnął śmiechem.
– Lincoln, to będzie wielka książka telefoniczna.
– Nikt nie twierdzi, że będzie łatwo, Lon.
Ale wcześniej Cooper dostał e-mail.
– Nie zawracaj tym sobie głowy.
– Co?
– Raport z federalnego systemu identyfikacji, widzisz? – Technik stuknął w monitor. – Kimkolwiek jest ten facet, nie mają go w kartotekach Nowego Jorku ani w stanowej, ani NCIC *.
– Cholera! – warknął przez zaciśnięte zęby Rhyme. Czuł się, jakby ciążyła nad nimi klątwa. Czy to nie mogło być choć trochę łatwiejsze? – Mamy jeszcze jakiś materiał? – spytał cicho.
– Coś jest – odrzekł Cooper. – Chyba kawałek niebieskiego kafla z resztką zaprawy, przyklejony do betonu.
– Zobaczmy.
Cooper włożył okruch pod mikroskop.
Mimo drżenia szyi, przechodzącego w spazm, Rhyme pochylił się i wbił wzrok w monitor.
– No dobrze. Stara mozaikowa płytka. Porcelana, trochę spękana, na ołowiu. Moim zdaniem ma jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat. – Z płytki jednak nie potrafił nic wydedukować. – Coś jeszcze? – mruknął.
– Włosy. – Cooper położył je na szkiełku mikroskopu i pochylił się nad okularem.
Rhyme równocześnie badał cienkie słupki na monitorze.
– Zwierzęce – oznajmił.
– Znowu kocie? – spytał Sellitto.
– Zobaczymy – odparł Cooper, nie unosząc głowy.
Lecz te włosy nie pochodziły z kota. Była to sierść gryzonia.
– Szczur – powiedział Rhyme. – Rattus noruegicus . Zwykły szczur z kanałów.
– Dalej. Co jest w tej torebce, Sachs? – Rhyme pytał jak zgłodniałe dziecko, spoglądające łakomie na czekoladki w witrynie sklepu ze słodyczami. – Nie, nie w tej. Tak, w tamtej.
W torebce spoczywał kawałek papierowego ręcznika z ledwie widoczną brązową plamą.
– Znalazłam to na bloku żużlowym, tym, który przesunął. Chyba ten facet miał to na rękach. Nie ma odcisków, ale kształt plamy wskazuje, że mógł ją zrobić ręką.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo wsadziłam rękę w coś brudnego, a potem pchnęłam drugi blok. Ślad był taki sam.
I to jest moja Amelia, pomyślał. Na chwilę wróciło wspomnienie wczorajszej nocy – oboje razem w jego wielkim łóżku. Szybko odsunął od siebie tę myśl.
– Co to jest, Mel?
– Wygląda jak smar. Wymieszany z kurzem, brudem, fragmentami drewna i jakiegoś materiału organicznego. Chyba mięsem zwierzęcym. Wszystko bardzo stare. Popatrz, tu w górnym rogu.
Rhyme zobaczył na ekranie monitora srebrzyste plamki.
– Metal. Opiłki czegoś metalowego. Gazem. Musimy wiedzieć o wszystkim.
Cooper włożył próbkę do chromatografu.
– Substancja ropopochodna – oznajmił. – Słabo przerobiona, bez dodatków… Jest żelazo ze śladami manganu, krzemu i węgla.
– Czekaj – zawołał Rhyme. – A nie ma chromu, kobaltu, miedzi, niklu, wolframu?
– Nie.
Rhyme spojrzał na sufit.
– Metal? Stara stal, wytapiana z surówki w piecu bessemerowskim. Gdyby pochodziła z bardziej współczesnych czasów, musiałaby zawierać niektóre z tych pierwiastków.
– Jest coś jeszcze. Smoła węglowa.
– Kreozot! – wrzasnął Rhyme. – Mam cię. Pierwszy poważny błąd Trumniarza. Jego wspólnik to chodząca mapa ich drogi.
– Drogi dokąd? – zapytała Sachs.
– Do metra. Stary smar, stal ze starych torów i haków szynowych, kreozot z podkładów. Aha, a ten kawałek kafla jest z mozaiki. Dużo starych stacji było wyłożonych kafelkami – z obrazkami związanymi z okolicą.
– Jasne – powiedziała Sachs. – Na stacji Astor Place jest mozaika ze zwierzętami, którymi handlował John Jacob Astor.
– Popękana porcelanowa płytka. A więc po to był potrzebny Trumniarzowi. Żeby pokazał mu kryjówkę. Przyjaciel Trumniarza to pewnie bezdomny ćpun, który mieszka w nieużywanej bocznicy, w tunelu albo na starej stacji.
Rhyme zorientował się nagle, że wszyscy patrzą na cień stojącego w drzwiach człowieka. Zamilkł.
– Dellray? – spytał niepewnie Sellitto.
Ukazała się ciemna, posępna twarz Freda Dellraya.
– Co jest? – zapytał Rhyme.
– Innelman. Pozszywali go. Założyli mu trzysta szwów. Ale było za późno. Stracił za dużo krwi. Właśnie umarł.
– Przykro mi – powiedziała Sachs.
Agent uniósł dłonie, rozcapierzając długie palce.
Wszyscy obecni w pokoju wiedzieli o długoletnim partnerze Dellraya, który zginął podczas zamachu bombowego na budynek federalny w Oklahoma City. Rhyme pomyślał też o Tonym Panellim – porwanym kilka dni temu w środku miasta. Prawdopodobnie już nie żył, a jedynym śladem, który mógłby pomóc go odnaleźć, były ziarna dziwnego piasku.
Teraz odszedł kolejny z przyjaciół Dellraya.
Agent zaczął chodzić po pokoju wolnym, ciężkim krokiem.
– Wiecie, po co ten skurwiel zadźgał Innelmana?
Wszyscy wiedzieli; nikt jednak nie odpowiedział.
– Żeby odwrócić naszą uwagę. To jedyny powód. Żebyśmy zgubili trop. Możecie w to uwierzyć? Żebyśmy, kurwa, zgubili trop. – Zatrzymał się gwałtownie. Spojrzał na Rhyme’a czarnymi oczyma, w których tliła się wściekłość. – Masz w ogóle jakieś punkty zaczepienia, Lincoln?
– Niewiele. – Powiedział mu o bezdomnym przyjacielu Trumniarza, lekach, kryjówce w metrze. W bliżej niesprecyzowanym miejscu.
Читать дальше