– Sprawdzają każde piętro. Nie ma go w gabinecie, do którego – jak przypuszczaliśmy – powinien wejść.
W tym, gdzie było otwarte okno. Niech to szlag! Rhyme długo myślał, czy zostawić okno otwarte, pozwalając firance zapraszająco powiewać na wietrze. Wydawało mu się, że to szyte zbyt grubymi nićmi. Trumniarz mógł nabrać podejrzeń.
– Wszyscy w pogotowiu? – spytał Rhyme.
– Oczywiście. Wyluzuj się.
Nie mógł się jednak odprężyć. Rhyme nie znał szczegółów strategii Trumniarza, jednak był pewien, że atak nastąpi od strony alejki. Miał nadzieję, że worki i kubły na śmieci uśpią jego czujność na tyle, że uzna je za wystarczającą zasłonę. Agenci Dellraya i grupa 32-A Haumanna otaczali alejkę, obstawili budynek obok i inne w okolicy bezpiecznego domu. Sachs razem z Haumannem, Sellittem i Dellrayem siedziała w furgonetce rzekomo należącej do firmy kurierskiej i zaparkowanej przecznicę dalej.
Z początku Rhyme dał się nabrać na numer z bombą z cysterny. Mało prawdopodobne, żeby Trumniarz zapomniał zabrać narzędzie, ale ostatecznie można w to było uwierzyć. Później Rhyme nabrał podejrzeń do resztek przewodu detonatora na nożycach. Ilość materiału mogła sugerować, że Trumniarz pomazał nim ostrze, by mieć pewność, że policja podejmie trop zamachu bombowego na posterunek. Rhyme uznał, że Trumniarz wcale nie schrzanił roboty – jak z początku sądzili on i Sachs. Pozwalając, by namierzono trasę ataku, a potem darowując życie strażnikowi, który mógł wezwać policję i donieść o kradzieży cysterny – wcale nie działał przypadkowo.
Ostatecznie szalę przeważył dowód rzeczowy. Wodorotlenek amonowy z papierowym włóknem. Taka kombinacja mogła pochodzić tylko z dwóch źródeł – ze starych planów architektonicznych albo map nieruchomości, które reprodukowano na dużych maszynach drukarskich, wykorzystując związki amonowe do przygotowania kliszy. Rhyme kazał Sellittowi zadzwonić do centrali policji i zapytać o włamania do pracowni architektonicznych albo okręgowych biur notarialnych. Rzeczywiście był meldunek o włamaniu do biura sędziego. Rhyme poprosił, żeby sprawdzili Trzydziestą Piątą w East Side i zdumieni stróże miasta stwierdzili, że istotnie brakuje planu tej części miasta.
Mimo to wciąż pozostawało tajemnicą, jak Trumniarz zdobył adres bezpiecznego domu, w którym byli Percey i Brit.
Pięć minut temu dwaj funkcjonariusze jednostki specjalnej odkryli wybite okno na parterze biurowca. Trumniarz ominął otwarte drzwi frontowe, ale nadal chciał zaatakować dom od strony alejki, tak jak przewidywał Rhyme. Coś go jednak odstraszyło. Był w budynku, ale oni nie mieli pojęcia, gdzie dokładnie. Jadowity wąż w ciemnym pokoju. Gdzie był, co zamierzał?
Śmierć ma wiele twarzy…
– Nie będzie czekał – mruknął Rhyme. – Za duże ryzyko. – Coraz bardziej się denerwował.
– Na parterze ani śladu – zameldował agent. – Kontynuujemy obchód.
Upłynęło pięć minut. Zgłaszali się następni, którzy nikogo nie znaleźli. W swojej słuchawce Rhyme słyszał jednak tylko szum.
– Kto nie chce zarobić? – odezwał się Jodie. – Ale nie wiem jak.
– Pomóż mi się stąd wydostać.
– A co tu właściwie robisz? To ciebie tak szukają?
Stephen przyjrzał się uważnie smutnemu człowieczkowi. Menda, ale nie wariat ani głupiec. Stephen uznał, że najkorzystniejsza taktycznie będzie szczerość. Poza tym za kilka godzin facet i tak już nie będzie żył.
– Przyszedłem tu, żeby kogoś zabić – powiedział.
– Nie mów. Jesteś z mafii? Kogo chcesz zabić?
– Jodie, cicho bądź. Jesteśmy naprawdę w trudnej sytuacji.
– My? Ja nic nie zrobiłem.
– Znalazłeś się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie – rzekł Stephen. – I to twój kłopot, ale jesteś w takiej samej sytuacji jak ja, bo szukają mnie i nie uwierzą, że nie jesteśmy wspólnikami. No więc: pomożesz mi czy nie? Nie ma czasu – tak czy nie?
Jodie próbował opanować lęk, ale zdradziło go spojrzenie.
– Tak czy nie?
– Nie chcę, żeby mi się coś stało.
– Jeśli będziesz po mojej stronie, nic ci się nie stanie. To ja decyduję, komu się stanie krzywda, a komu nie. Jestem w tym dobry.
– I zapłacisz? Pieniędzmi? Nie czekiem?
Stephen musiał się roześmiać.
– Nie czekiem. Gotówką.
W kaprawych oczach odbił się głęboki namysł.
– Ile?
Gnida chciał negocjować cenę.
– Pięć tysięcy.
Lęk pozostał, ale obok niego w oczach włóczęgi pojawiło się bezbrzeżne zdumienie.
– Naprawdę? Bez kitu?
– Naprawdę.
– A jak pomogę ci wyjść, a ty mnie zabijesz, żeby mi nie zapłacić?
Stephen znów się roześmiał.
– Płacą mi o wiele więcej. Pięć kawałków to dla mnie nic. W każdym razie, jeżeli stąd wyjdziemy, może będę jeszcze potrzebował twojej pomocy.
– Ja…
W oddali dał się słyszeć jakiś dźwięk. Ktoś się zbliżał.
Gliniarz, który go szukał.
Tylko jeden, stwierdził Stephen, nasłuchując. Słusznie. Spodziewają się go na pierwszym piętrze, w pokoju z otwartym oknem, który Lincoln Robak zapewne obstawił największym oddziałem.
Stephen wsunął pistolet do torby i wyciągnął nóż.
– Pomożesz mi?
Głupie pytanie. Jeśli chciał żyć, musiał mu pomóc. Inaczej umrze w ciągu sześćdziesięciu sekund. Dobrze o tym wiedział.
– Dobra. – Wyciągnął do niego rękę.
Stephen ją zignorował.
– Jak się stąd wydostaniemy?
– Popatrz na te bloki żużlowe. Można je wyjąć. Pod spodem jest wejście do tunelu. To sieć starych tuneli, które kiedyś biegły pod całym miastem. Nikt o nich nie wie.
– Tak? – Stephen żałował, że nic o nich wcześniej nie słyszał.
– Dojdziemy nim do metra. Tam właśnie mieszkam. Na starej stacji metra.
Ostatni raz Stephen pracował z innym człowiekiem dwa lata temu. Czasami żałował, że zabił swojego partnera.
Jodie ruszył w stronę bloków.
– Nie – szepnął Stephen. – Chcę to zrobić inaczej. Stań pod ścianą. Tutaj. – Pokazał ścianę naprzeciw drzwi.
– Ale mnie zobaczy. Zaświeci latarką i od razu mnie zobaczy!
– Stań tam i podnieś ręce.
– Zastrzeli mnie – zaskomlił Jodie.
– Nie, nie zastrzeli. Musisz mi zaufać.
– Ale… – Obejrzał się na drzwi i otarł twarz.
Czy ten człowiek nie stchórzy, żołnierzu?
Melduję, że istnieje takie ryzyko. Ale rozważyłem tę możliwość i moim zdaniem nie stchórzy. Bardzo potrzebuje pieniędzy.
– Musisz mi zaufać.
Jodie westchnął.
– No dobrze.
– Podnieś ręce jak najwyżej, inaczej strzeli.
– Tak? – Wyciągnął w górę ramiona.
– Cofnij się, żeby mieć twarz w cieniu. Tak, teraz dobrze. Nie chcę, żeby widział twoją twarz… dobrze. Świetnie.
Kroki zbliżały się. Przycichły, policjant się wahał.
Stephen dotknął palcami ust i rzucił się jak długi na podłogę.
Kroki zatrzymały się. W drzwiach pojawiła się jakaś postać. W kamizelce kuloodpornej i kurtce FBI.
Wśliznęła się do pomieszczenia, oświetlając je latarką umieszczoną na końcu H &K. Kiedy agent dostrzegł sylwetkę Jodiego, zrobił coś, co zdumiało Stephena.
Zaczął naciskać spust.
Był to bardzo subtelny ruch. Lecz Stephen strzelał już do tylu zwierząt i ludzi, że doskonale znał to napięcie mięśni i postawę tuż przed oddaniem strzału.
Stephen musiał działać szybko. Skoczył, podbijając w górę karabin agenta i wyrywając mu mikrofon. Potem wbił nóż w triceps, paraliżując mu prawe ramię. Człowiek zawył z bólu.
Читать дальше