Pozwolono im strzelać! Nie mogę się poddać. Jeśli się pokażę, zastrzelą. Z bronią lub bez.
– O Boże! – krzyknął Jodie. Niepewnie postąpił naprzód. Ręce wciąż trzymał w górze, co wyglądało niemal komicznie.
Stephen rzucił agenta na kolana, wcisnął mu na oczy hełm z kevlaru i zakneblował usta szmatą.
– O Boże, zabiłeś go – wykrztusił Jodie, opuszczając ramiona i podchodząc bliżej.
– Zamknij się – powiedział Stephen. – Gdzie to wyjście?
– Ale…
– No już.
Jodie wytrzeszczył oczy.
– Gdzie?
Jodie pobiegł do dziury w ścianie, a Stephen pociągnął agenta na korytarz.
Pozwolili im strzelać…
Lincoln Robak zdecydował, że trzeba go zabić. Stephen był wściekły.
– Zaczekaj tu – rozkazał Jodiemu.
Stephen wcisnął wtyczkę mikrofonu ze słuchawką z powrotem do radia i zaczął nasłuchiwać. Działali na kanale operacyjnym, a w biurowcu musiało być kilkunastu gliniarzy i agentów porozumiewających się podczas przeszukiwania różnych części budynku.
Nie miał czasu, ale musiał ich zatrzymać.
Stephen wywlókł bezwładnego agenta na żółty korytarz.
Znów wyciągnął nóż.
45 godzin – godzina dwudziesta trzecia
– Niech to szlag. Niech to jasny szlag! – krzyknął Rhyme, opluwając sobie brodę. Podszedł Thom i starł mu ślinę, lecz Rhyme odpędził go niecierpliwie.
– Bo! – zawołał do mikrofonu.
– Tak? – odezwał się siedzący w furgonetce Haumann.
– Chyba rozgryzł zasadzkę i będzie się starał wydostać. Powiedz swoim agentom, żeby się przegrupowali w zespoły obronne. Nie chcę, aby ktokolwiek został sam. Pchnij wszystkich do budynku. Chyba…
– Czekaj… Czekaj… O nie…
– Bo? Sachs? Niech się ktoś odezwie.
Nikt jednak nie odpowiadał.
Rhyme usłyszał krzyki w radiu. Połączenie zostało przerwane. Potem zaczął słyszeć urywane słowa:
– …pomocy. Mamy ślady krwi… W biurowcu. Tak, tak… nie… na dole… piwnicy. Innelman nie odpowiada. Był… piwnicy. Do wszystkich, ruszać się. Ruszać!…
– Bell, słyszysz mnie? – zawołał Rhyme. – Podwoić straż przy świadkach. Nie zostawiaj, powtarzam, nie zostawiaj ich bez opieki. Trumniarz jest w pobliżu, nie wiemy dokładnie gdzie.
W słuchawce odezwał się spokojny głos Rolanda Bella:
– Siedzą jak pisklęta pod skrzydłem. Nikt tu nie wejdzie.
Przeciągające się oczekiwanie doprowadzało Rhyme’a do wściekłości. Nie potrafił tego znieść. Chciało mu się krzyczeć.
Gdzie on jest?
Wąż w ciemnym pokoju.
Potem zameldował się jeden z agentów, mówiąc Haumannowi i Dellrayowi, że zabezpieczają piętro po piętrze.
Na koniec Rhyme usłyszał:
– Piwnica zabezpieczona. Jezu, ile tu krwi. Nie ma Innelmana. Nie możemy go znaleźć! Chryste, ileż krwi!
– Rhyme, słyszysz mnie?
– Tak.
– Jestem w piwnicy biurowca – powiedziała do mikrofonu Amelia Sachs, rozglądając się.
Betonowe ściany miały brudnożółtą barwę, a podłogi pomalowano na szary kolor, który przywodził na myśl okręt wojenny. Trudno było jednak nie dostrzec krwi, wszystko było nią spryskane, jak na koszmarnym obrazie Jacksona Pollocka.
Biedny agent, pomyślała. Innelman. Lepiej jak najszybciej go odszukać. Człowiek, który traci tyle krwi, nie przeżyje dłużej niż piętnaście minut.
– Masz zestaw? – spytał ją Rhyme.
– Nie mamy czasu! Krwawi jak diabli, musimy go znaleźć!
– Spokojnie, Sachs. Zestaw. Otwórz swój zestaw.
Westchnęła.
– No dobrze. Mam.
Zestaw narzędzi do zabezpieczania miejsca zbrodni zawierał liniał, kątomierz zaopatrzony w ciężarek, taśmę mierniczą, zestaw odczynników do testów chemicznych. Był też luminol – który wykrywa pozostałości tlenku żelaza, nawet gdyby sprawca posprzątał dokładnie ślady krwi.
– To jedna wielka jatka, Rhyme – powiedziała. – Nie będę w stanie nic znaleźć.
– Miejsce może nam powiedzieć o wiele więcej, niż ci się wydaje, Sachs. To miejsce też.
Cóż, Rhyme na pewno by się połapał w tej makabrycznej piwnicy; on i Mel Cooper od dawna byli członkami Międzynarodowego Stowarzyszenia Analityków Plam Krwi. (Nie wiedziała, co jest bardziej poruszające – potworne kałuże na miejscach zbrodni czy fakt, że istnieje grupa ludzi specjalizujących się w ich badaniu). Tu jednak rzecz przedstawiała się beznadziejnie.
– Musimy go znaleźć…
– Sachs, uspokój się… Rozumiesz mnie?
– W porządku – odrzekła po chwili.
– Potrzebujesz tylko linijki – powiedział. – Najpierw mów, co widzisz.
– Wszędzie plamki.
– Ślady rozprysku krwi mogą dużo wyjaśnić. Ale są bez wartości przy niejednolitej powierzchni. Jak wygląda podłoga?
– Gładki beton.
– To dobrze. Jak duże są te plamki? Zmierz.
– Rhyrne, on umiera.
– Jak duże? – powtórzył ostro.
– Różnych rozmiarów. Kilkaset plam ma średnicę około trzech czwartych cala. Niektóre są większe. Cal i ćwierć. Tysiące bardzo małych. Jakby rozpylano krew w sprayu.
– Zostaw te najmniejsze. To odpryski, satelity większych. Opisz największe. Kształt?
– W większości okrągłe.
– Brzegi postrzępione?
– Tak – mruknęła. – Ale są też z gładkimi brzegami. Kilka mam tuż przed sobą. Są jednak trochę mniejsze.
Gdzie on jest, zastanawiała się. Agent Innelman. Człowiek, którego nie znała. Zniknął, krwawiąc jak zarzynana świnia.
– Sachs?
– Co? – odburknęła.
– Opisz mi drobniejsze plamki.
– Nie mamy czasu!
– Nie mamy czasu, żeby to zlekceważyć – powiedział spokojnie.
Niech cię szlag, Rhyme, pomyślała, a potem odezwała się:
– Dobra. – Zmierzyła. – Mają średnicę około pół cala. Idealnie okrągłe. Brzegi niepostrzępione.
– Gdzie one są? – zapytał niecierpliwie. – Przy którymś z końców korytarza?
– Przede wszystkim w środku. Na końcu korytarza znajduje się jakiś składzik. W środku i blisko środka plamy są większe i mają nierówne brzegi. Na drugim końcu korytarza są mniejsze.
– Tak, tak – rzekł z roztargnieniem Rhyme, po czym zaczął wyjaśniać: – A więc sprawa wyglądała tak… Jak się nazywa ten agent?
– Innelman. John Innelman. To przyjaciel Dellraya.
– Trumniarz dopadł Innelmana w składziku, zadał mu jeden cios nożem, dość wysoko. Chciał go osłabić, może trafił w ramię albo szyję. Stąd te duże, nierówne plamy. Potem wywlókł go na korytarz i zadał jeszcze jeden cios, tym razem niżej. Dlatego są tam mniejsze i okrągłe plamy krwi. Z im mniejszej wysokości spadają krople krwi, tym równiejsze są brzegi plam.
– Dlaczego to zrobił? – spytała, tracąc oddech.
– Żeby nas na chwilę zatrzymać. Wie, że zanim zaczniemy go gonić, będziemy szukać rannego agenta.
Ma rację, pomyślała, ale szukamy go bardzo powoli!
– Jak długi jest ten korytarz?
Westchnęła, spoglądając w obie strony.
– Jakieś pięćdziesiąt stóp, mniej więcej. Na całej długości ciągną się ślady krwi.
– We krwi są jakieś odciski butów?
– Kilkadziesiąt. Rozchodzą się we wszystkich kierunkach. Czekaj… tu jest winda dla obsługi. Nie zauważyłam jej z początku. Tam właśnie prowadzą ślady krwi! Na pewno jest w środku. Trzeba…
– Nie, Sachs, zaczekaj. To by było zbyt oczywiste.
– Trzeba otworzyć drzwi windy. Połączę się ze strażą pożarną. Niech przyślą kogoś z kluczem do wind albo łomem. Wtedy będzie…
Читать дальше