– Posłuchaj mnie – rzekł spokojnie Rhyme. – Czy plamki prowadzące do windy wyglądają jak łezki? Węższymi końcami skierowanymi w różne strony?
– Musi być w windzie! Na drzwiach widać czerwone smugi. On umiera, Rhyme! Czy ty tego nie rozumiesz?
– Łezki, Sachs? – powtórzył, starając się przybrać uspokajający ton. – Wyglądają jak kijanki?
Spojrzała w dół. Rzeczywiście. Idealne kijanki, z ogonami skierowanymi w różne strony.
– Tak, Rhyme. Właśnie tak wyglądają.
– Wycofaj się do miejsca, w którym się kończą.
Czyste szaleństwo. Innelman wykrwawiał się w szybie windy. Przez chwilę patrzyła na metalowe drzwi, myśląc o tym, czy nie zignorować poleceń Rhyme’a, lecz potem posłusznie cofnęła się w głąb korytarza.
Do miejsca, w którym urywały się łezkowate plamy.
– Znalazłam, Rhyme. Tu się kończą.
– Obok jakiegoś schowka albo drzwi.
– Tak, skąd wiesz?
– Zaryglowane od zewnątrz?
– Zgadza się.
Jak on to, u diabła, robi?
– Czyli agenci zobaczyli rygiel i poszli dalej – przecież Trumniarz nie mógł się zaryglować od zewnątrz. W środku jest Innelman. Otwórz te drzwi, Sachs. Chwyć kombinerkami skobel, ale nie za sam uchwyt. Być może uda się zdjąć odcisk. Jeszcze jedno, Sachs.
– Tak?
– Nie sądzę, żeby zostawił bombę. Miał za mało czasu. Ale bez względu na to, w jakim stanie jest agent, a na pewno w kiepskim, zapomnij o nim przez chwilę i sprawdź, czy nie ma żadnej pułapki.
– Dobrze.
– Obiecujesz?
– Tak.
Kombinerki… odsunąć skobel… przekręcić gałkę.
Broń w górę. Nacisnąć mocniej. Już!
Drzwi odskoczyły.
Nie było bomby ani żadnej innej pułapki. Tylko bezwładne, blade, ociekające krwią ciało Johna Innelmana, które upadło u jej stóp.
Zdusiła krzyk.
– Jest. Szybko, sanitariuszy! Jest okropnie pocięty.
Sachs pochyliła się nad nim. Podbiegli dwaj ludzie z ambulansu i kilku agentów, wśród których był posępny Dellray.
– Co on ci zrobił, John? Stary… – Wysoki agent cofnął się, podczas gdy sanitariusze zabrali się do pracy. Rozcięli ubranie i obejrzeli rany. Innelman miał półotwarte, zamglone oczy.
– Czy on…? – spytał Dellray.
– Żyje, ale ledwie, ledwie.
Sanitariusze nałożyli opatrunki na rany, na nogę i ramię nałożyli opaski uciskowe, podłączyli przewód z osoczem.
– Bierzmy go do busa. Szybko, każda chwila się liczy!
Położyli agenta na noszach i pomknęli korytarzem. Dellray ruszył za nimi z opuszczoną głową, mrucząc do siebie i ściskając w palcach zgasłego papierosa.
– Może mówić? – spytał Rhyme. – Wiecie już, dokąd mógł pójść Trumniarz?
– Nie, był nieprzytomny. Nie wiem, czy zdołają go uratować. Jezu.
– Musisz zachować spokój, Sachs. Mamy miejsce zbrodni. Musimy się dowiedzieć, gdzie jest Trumniarz, jeżeli w ogóle jeszcze jest w pobliżu. Wróć do składziku. Sprawdź, czy są tam jakieś drzwi albo okna prowadzące na zewnątrz.
Po drodze zapytała go:
– Skąd wiedziałeś o schowku?
– Zorientowałem się po kształcie plam krwi. Trumniarz wepchnął tam Innelmana, a potem nasączył jego krwią jakąś szmatę. Poszedł do windy, wymachując szmatą. Krople padały pod różnym kątem i stąd ich łezkowaty kształt. Ponieważ usiłował zaprowadzić nas do windy, powinniśmy szukać w przeciwnym kierunku. Czyli w składziku. Jesteś tam już?
– Tak.
– Opisz to pomieszczenie.
– Jedno okno wychodzące na alejkę. Wygląda, jakby zaczął je otwierać. Ale jest zakitowane na amen. Drzwi nie ma. – Wyjrzała przez okienko. – Nie widać stąd żadnych stanowisk snajperów. Nie wiem, co go spłoszyło.
– Ty nie widzisz snajperów – rzekł z nutą cynizmu Rhyme. – On mógł zobaczyć. Dobra, teraz przejdź po siatce i może coś znajdziesz.
Dokładnie przeszukała składzik, zebrała mikroślady i schowała do torebek filtry z materiałem.
– Widzisz coś? Cokolwiek?
Poświeciła latarką po ścianach i zauważyła dwa bloki, które zdawały się do siebie nie pasować. Między nimi ziała wąska szczelina, ale ktoś zwinny mógłby się przez nią przecisnąć.
– Wiem, którędy uciekł, Rhyme. Przez ścianę. Luźne bloki betonowe.
– Nie otwieraj. Wezwij agentów.
Sprowadziła do składziku dwóch ludzi, którzy wyciągnęli bloki i omietli wejście latarkami zamontowanymi na lufach H &K.
– Czysto – oznajmił jeden z agentów. Sachs wyciągnęła broń i wśliznęła się w chłodną, wilgotną przestrzeń.
Schodzący w dół korytarz był wąski, wypełniony gruzem. Wiódł przez dziurę w fundamentach. Z góry kapała woda. Sachs starała się stąpać po dużych kawałkach betonu, nie dotykając wilgotnej ziemi.
– Co widzisz, Sachs? Mów!
Oświetliła piórem PoliLight miejsca, gdzie zgodnie z logiką Trumniarz musiał się przytrzymywać rękami i stawiać stopy.
– Kurczę, Rhyme.
– Co?
– Odciski palców. Całkiem świeże… Czekaj, są też odciski rękawiczek. Z krwią, pewnie z tej szmaty. Nie rozumiem. To jakaś jaskinia… Może z jakiegoś powodu zdjął rękawiczki. Może sądził, że w tunelu jest bezpieczny.
Potem spojrzała w dół i skierowała tam snop upiornego żółtozielonego światła.
– Och.
– Co się stało?
– To nie jego odciski. Jest z nim ktoś jeszcze.
– Ktoś jeszcze? Skąd wiesz?
– Są ślady innych stóp. Też świeże. Jedne ślady są większe, drugie mniejsze. Idą w tę samą stronę, biegną. Jezu, Rhyme.
– O co chodzi?
– To znaczy, że ma wspólnika.
– Daj spokój, Sachs. Spójrz na to z drugiej strony – poradził jej niemal wesoło Rhyme. – Będzie dwa razy więcej śladów, które pomogą go wytropić.
– Wydaje mi się – powiedziała ponuro – że raczej stał się dwa razy niebezpieczniejszy.
– Co mamy? – spytał Lincoln Rhyme.
Sachs wróciła już do jego domu i teraz razem z Melem Copperem przeglądała materiał zebrany w biurowcu przy Trzydziestej Piątej. Z agentami jednostki specjalnej szła tropem aż do miejsca, w którym tunel łączył się z kanałami i tam ślad się urywał. Wyglądało na to, że Trumniarz ze swoim towarzyszem wyszli przez właz kanalizacyjny na ulicę.
Sachs podała Cooperowi odcisk, który znalazła przy wejściu do tunelu. Zeskanował go w komputerze i wysłał do federalnych, by sprawdzili w automatycznym systemie identyfikacji odcisków palców.
Potem uniosła dwie odbitki elektrostatyczne, by Rhyme mógł się im przyjrzeć.
– To są ślady stóp z tunelu. Ten zostawił Trumniarz. – Pokazała przezroczysty arkusz przypominający zdjęcie rentgenowskie.
– Pasuje do odcisku z gabinetu psychiatry na pierwszym piętrze, do którego się włamał.
– Zwykłe buty robocze – rzekł Rhyme.
– Można by pomyśleć, że chodzi w wojskowych – mruknął Sellitto.
– Nie, to by było zbyt proste. Buty robocze mają gumowe podeszwy dla lepszej przyczepności i stalowe nakładki na palcach. Są równie dobre jak wojskowe, jeśli nie musisz mieć unieruchomionej kostki. Pokaż mi drugi ślad, Sachs.
Mniejsze buty były wyraźnie zdarte na obcasach i w śródstopiu. W prawym bucie znajdowała się duża dziura, przez którą widać było siatkę zmarszczek na skórze.
– Nie nosi skarpet. Możliwe, że jego przyjaciel to bezdomny.
– Dlaczego wziął sobie kogoś do towarzystwa? – zapytał Cooper.
– Nie wiem – odrzekł Sellitto. – Wiadomo, że Trumniarz zawsze działa w pojedynkę. Wykorzystuje ludzi, ale im nie ufa.
O to samo zawsze oskarżano mnie, pomyślał Rhyme.
Читать дальше