– W ciągu trzech albo czterech godzin mogę zdobyć nakaz aresztowania prewencyjnego – rzekł prokurator.
W niedzielę rano? – pomyślał Rhyme. Mhm .
– Nie oddamy ich – powiedział. – Niech pan robi, co pan musi.
Na okrągłej twarzy biurokraty rozlał się szeroki uśmiech.
– Jestem zmuszony poinformować pana, że jeżeli sprawca zginie podczas próby zatrzymania, osobiście zapoznam się z raportem komisji i istnieje duże prawdopodobieństwo, że dojdę do wniosku, iż rozkaz użycia broni nie został wydany przez zwierzchników. – Spojrzał na Rhyme’a. – Możliwe też, że pojawi się kwestia ingerencji osób cywilnych w operacje organów federalnych. A to już jest materiał na bardzo poważny proces cywilny. Chcę pana tylko ostrzec.
– Dzięki – odparł jowialnie Rhyme. – Jestem ogromnie wdzięczny.
Gdy prokurator wyszedł, Sellitto przeżegnał się.
– Chryste, Linc, słyszałeś? Powiedział „poważny proces cywilny”.
– Kurczę, po mojemu nasz bohater bardzo by się przestraszył „niepoważnego” procesu – wtrącił się Dellray.
Wybuchnęli śmiechem.
Dellray przeciągnął się i rzekł:
– Aleśmy wdepnęli. Lincoln, słyszałeś o tym wirusie?
– Jakim wirusie?
– Ostatnio atakuje coraz więcej naszych ludzi. Jesteśmy na jakiejś akcji, ja i chłopaki z oddziału, i dostajemy paskudnego tiku w palcu wskazującym. Tym, który naciska spust.
Sellitto, znaczenie gorszy aktor niż agent, rąbnął:
– Wy też? Myślałem, że to dotyka tylko naszych ludzi z brygady specjalnej.
– Wiecie co? – powiedział Fred Dellray, Alec Guinness wśród gliniarzy. – Znalazłem na to lekarstwo. Wystarczy samemu zabić takiego gościa jak Trumniarz i zobaczyć zdziwienie na jego zezowatej gębie. Działa bez pudła. – Włączył telefon. – Chyba zadzwonię do moich chłopców i zapytam, czy pamiętają o tym lekarstwie.
45 godzin – godzina dwudziesta druga
Percey Clay zbudziła się w mrocznym pokoju, wstała z łóżka i podeszła do okna. Rozsunąwszy zasłony, spojrzała w monotonnie szare niebo. W powietrzu wisiała delikatna mgiełka.
Warunki bliskie minimum, oceniła. Wiatr 090, pięć węzłów. Widzialność ćwierć mili. Miała nadzieję, że przed wieczornym lotem pogoda się poprawi. Och, potrafiła latać w każdych warunkach atmosferycznych – i latała. Wszyscy, którzy pomyślnie przeszli testy lotów według przyrządów, mogli startować, latać i lądować przy całkowitym zachmurzeniu. (Właściwie dzięki komputerom pokładowym, łączności radiowej, radarowi i systemom antykolizyjnym większość samolotów pasażerskich mogła latać i lądować bez udziału pilota). Lecz Percey wolała latać przy dużej widoczności. Lubiła patrzeć na przesuwającą się w dole ziemię. Światła w nocy. Chmury. A nad nią gwiazdy.
Wszystkie gwiazdy wieczoru…
Znów pomyślała o Edzie i wczorajszym telefonie do jego matki. Zaczęły planować pogrzeb. Percey chciała dokładnie się nad wszystkim zastanowić, sporządzić listę gości, przygotować przyjęcie.
Lecz nie potrafiła. Jej myślami bez reszty zawładnął Lincoln Rhyme.
Przypomniała sobie rozmowę, jaką wczorajszego wieczoru odbyli za zamkniętymi drzwiami – po spięciu z Amelią Sachs.
Siedziała obok niego w starym fotelu. Rhyme mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Doznała dziwnego uczucia. Nie było to taksujące spojrzenie, jakim mężczyźni obrzucają kobiety (niektóre – jej nie) w barze albo na ulicy. Patrzył na nią tak, jakby był bardziej doświadczonym pilotem i oceniał ją przed ich pierwszym wspólnym lotem. Sprawdzał jej kompetencje, zachowanie, szybkość podejmowania decyzji. Jej odwagę.
Wyciągnęła z kieszeni piersiówkę, lecz Rhyme pokręcił głową, po czym zaproponował jej osiemnastoletnią szkocką.
– Zdaniem Thoma za dużo piję – rzekł. – Ma rację, ale czym jest życie bez drobnych przywar?
Parsknęła wymuszonym śmiechem.
– Mój ojciec na nich zarabia.
– Na gorzale? Czy przywarach w ogóle?
– Na papierosach. Jest jednym z szefów US Tobacco w Richmond. Nie, przepraszam, firma nazywa się teraz Towary Konsumpcyjne czy coś w tym rodzaju.
Za oknem zatrzepotały ptasie skrzydła.
– Och. – Percey zaśmiała się. – Samczyk.
Rhyme powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem.
– Słucham?
– Samiec sokoła wędrownego. Dlaczego uwiły gniazdo tutaj? Zwykle mieszkają wyżej.
– Nie wiem. Obudziłem się pewnego ranka i już tu były. Znasz się na sokołach?
– Pewnie.
– Polowałaś z nimi? – zapytał.
– Kiedyś. Miałam jednego, z którym polowałam na kuropatwy. Dostałam go jako sokolę.
– Cóż to takiego?
– Pisklę. Łatwiej je ułożyć. – Dokładnie obejrzała gniazdo, uśmiechając się nieznacznie. – Ale moim najlepszym łowcą był jastrząb gołębiarz, złapany jako dorosły ptak. Samica. Samice są większe od samców i lepiej polują. Ciężko dać sobie z nimi radę. Ale ta polowała na wszystko – króliki, zające, bażanty.
– Masz jeszcze tego ptaka?
– Och, nie. Kiedyś czekała – to znaczy krążyła w górze, szukając ofiary. Nagle zmieniła zdanie. Pozwoliła uciec tłustemu bażantowi. Potem wzbiła się w prąd ciepłego powietrza, które uniosło ją kilkaset stóp w górę. Zniknęła w słońcu. Jeszcze przez miesiąc wystawiałam przynętę, ale nie wróciła.
– Tak po prostu zniknęła?
– Zdarza się dorosłym ptakom – wyjaśniła, wzruszając obojętnie ramionami. – To dzikie zwierzęta. Ale spędziła ze mną ponad pół roku. – Właśnie ten jastrząb stanowił inspirację przy projektowaniu logo Hudson Air. – Wskazując sokoły za oknem, dodała: – Masz szczęście, że trafiło ci się takie towarzystwo. Nadałeś im imiona?
Rhyme parsknął pogardliwym śmiechem.
– Nie mam takich zwyczajów. Thom próbował, ale go wyśmiałem i uciekł z pokoju.
– Ta Sachs… naprawdę ma zamiar mnie aresztować?
– Wydaje mi się, że będę umiał jej to wyperswadować. Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć.
– Słucham.
– Musicie z Hale’em dokonać wyboru. Dlatego chciałem z tobą porozmawiać.
– Wyboru?
– Możemy was wywieźć z miasta. Do miejsca przeznaczonego specjalnie do ochrony świadków. Przy zachowaniu środków ostrożności z pewnością zgubimy Trumniarza, a wy bezpiecznie doczekacie posiedzenia sądu przysięgłych.
– Ale? – zapytała.
– Ale nadal będzie was tropił. Nawet po posiedzeniu sądu będziecie stanowić zagrożenie dla Phillipa Hansena, bo będziecie musieli zeznawać w procesie. A proces może trwać wiele miesięcy.
– Nie wiadomo, czy sąd przysięgłych w ogóle postawi go w stan oskarżenia, bez względu na to, co usłyszy od nas – zauważyła Percey. – Po co więc miałby nas zabijać?
– To nie ma znaczenia. Gdy Trumniarz dostanie od kogoś zlecenie, nie spocznie, dopóki jego ofiara będzie żyła. Poza tym prokuratorzy obciążą Hansena zabójstwem twojego męża i w tej sprawie również będziesz świadkiem. Hansenowi bardzo więc zależy, żeby się ciebie pozbyć.
– Chyba rozumiem, do czego zmierzasz.
Uniósł brew.
– Robak na haczyku – powiedziała.
Zmrużył oczy, wybuchając śmiechem.
– No, nie zamierzam paradować z wami na oczach wszystkich, tylko umieścić was w bezpiecznym domu w mieście. Pod pełną strażą. Z najnowocześniejszymi systemami bezpieczeństwa. Trumniarz odsłoni się i będziemy go mieli. Skończymy z nim raz na zawsze. Wariacki pomysł, ale nie sądzę, żebyśmy mieli inny wybór.
Читать дальше