Na co więcej mogła liczyć z Rhyme’em, pomijając zazdrość? Często rozmawiała o nim z jego matką. Powściągliwa starsza pani zwykle mawiała coś w rodzaju: „Dobrze, że jest pani miła dla takiego kaleki”.
I tylko tyle można było powiedzieć o związku, jaki ich łączył. Jaki mógł ich łączyć.
Mniej niż śmiechu warte.
Była jednak zazdrosna. Wcale nie o Claire.
O Percey Clay.
Sachs nie potrafiła zapomnieć, jak wyglądali oboje, kiedy ujrzała ich dzisiaj siedzących obok siebie w jego pokoju.
Jeszcze trochę szkockiej. Myślała o nocach, które spędziła z Rhyme’em w tym pokoju, rozmawiając z nim o pracy, pijąc tę doskonałą whisky.
No, pięknie. Zaczynam się rozklejać. Tego uczucia jestem dla odmiany jak najbardziej pewna. Precz z ckliwością.
Lecz zamiast się otrząsnąć, podlała swój rzewny nastrój alkoholem.
Percey nie była atrakcyjną kobietą, ale to nie miało znaczenia; Sachs po tygodniu spędzonym w Chantelle, agencji modelek na Madison Avenue, w której pracowała przez kilka lat, zrozumiała złudę urody. Mężczyźni uwielbiają patrzeć na piękne kobiety, ale nic ich nie odstrasza bardziej niż uroda.
– Masz ochotę na jeszcze jednego? – spytała.
– Nie.
Bezwiednie pochyliła się i złożyła głowę na poduszce. Zabawne, jak szybko przyzwyczajamy się do pewnych rzeczy, pomyślała. Naturalnie Rhyme nie mógł jej objąć i przyciągnąć do siebie. Zamiast tego przechylał w jej stronę głowę. Tak zasypiali już wiele razy.
Dziś wyczuła u niego sztywność i rezerwę.
Miała wrażenie, że go traci. I mogła jedynie próbować się do niego zbliżyć.
Sachs zwierzyła się kiedyś ze swoich uczuć do Rhyme’a przyjaciółce, Amy – matce jej chrześnicy. Kobieta zastanawiała się nad atrakcyjnością Lincolna. „Może chodzi o to, że on nie może się poruszać. Jest mężczyzną, ale nie ma nad tobą żadnej władzy. Być może to cię kręci” – rozmyślała głośno.
Sachs wiedziała jednak, że jest akurat odwrotnie. Przyciągał ją do niego fakt, że był mężczyzną, który miał nad nią absolutną władzę, mimo że nie mógł się poruszać.
Słyszała strzępy słów, kiedy mówił o Claire, a potem o Trumniarzu. Odchyliła głowę, by spojrzeć na jego wąskie usta.
Jej dłonie wyruszyły na wędrówkę.
Rhyme oczywiście nie był w stanie nic poczuć, lecz widział, jak jej smukłe palce zakończone obgryzionymi paznokciami suną po jego piersi, zmierzając niżej. Thom co dzień aplikował mu porcję ćwiczeń ruchowych i choć Rhyme nie był muskularny, miał ciało młodego człowieka. Jak gdyby proces starzenia ustał w dniu wypadku.
– Sachs?
Jej dłoń przesunęła się jeszcze niżej.
Zaczęła oddychać szybciej. Odchyliła koc. Thom ubrał go na noc w koszulkę. Podciągnęła ją i położyła ręce na jego piersi. Potem ściągnęła własną koszulę, rozpięła stanik i przycisnęła zaróżowione ciało do jego bladej skóry. Przypuszczała, że ciało Rhyme’a będzie zimne, ale nie. Było bardziej gorące niż jej. Przytuliła się mocniej.
Pocałowała go: najpierw w policzek, później w kącik ust, wreszcie prosto w usta.
– Sachs, nie… Słyszysz mnie? Nie.
Nie słuchała.
Nie mówiła o tym Rhyme’owi, ale kilka miesięcy temu kupiła sobie książkę pod tytułem „Niesprawny kochanek”. Ze zdumieniem dowiedziała się z niej, że sparaliżowani mężczyźni mogą się normalnie kochać i mieć dzieci. Zadziwiający męski organ ma dosłownie niezależny umysł, a uszkodzenie rdzenia kręgowego eliminuje tylko jeden rodzaj bodźców. Niepełnosprawni mężczyźni byli zdolni do normalnych erekcji. Wprawdzie Rhyme nie miał czucia, lecz – w każdym razie dla niej – dreszcz fizycznej rozkoszy był tylko częścią całego aktu, często nawet mniej ważną. Liczyła się bliskość; dzięki niej osiągało się szczyty, z którymi nie mogły się równać miliony udawanych, kinowych orgazmów. Podejrzewała, że odczucia Rhyme’a są podobne.
Pocałowała go jeszcze raz. Mocniej.
Po chwilowym wahaniu oddał pocałunek. Nie zdziwiła się, że jest w tym dobry. W jego twarzy najpierw zauważało się wyraziste ciemne oczy, a zaraz potem piękne usta.
Nagle Rhyme odsunął głowę.
– Nie, Sachs, proszę…
– Cii… nic nie mów. – Jej dłoń zanurkowała pod kocami i zaczęła pieścić i dotykać.
– Chodzi o to…
O co? Że może się nie udać? – zastanawiała się.
Lecz wszystko szło doskonale. Czuła, jak rośnie w jej ręce, bardziej wrażliwy na dotyk niż u niektórych z największych macho, z jakimi zdarzyło się jej w życiu kochać.
Jednym ruchem znalazła się na nim, skopując resztę prześcieradeł i koców; pochyliła się i znów go pocałowała. Och, jak bardzo pragnęła być z nim tak blisko. Przekonać go, że widzi w nim doskonałego mężczyznę. By zrozumiał, że niczego mu nie brakuje.
Rozpięła włosy, pozwalając im swobodnie opaść.
Ich usta przywarły do siebie na pełną minutę.
Nagle Lincoln potrząsnął gwałtownie głową i w pierwszej chwili pomyślała, że dostał ataku.
– Nie! – wyszeptał.
Spodziewała się figlarnego, namiętnego, w najgorszym razie kokieteryjnego „Och, cóż za pomysły”… Tymczasem jego „nie” zabrzmiało bardzo cicho, jak gdyby nagle opadł z sił. Na głuchy dźwięk jego głosu zabolała ją dusza. Zsunęła się z niego, przyciskając do piersi poduszkę.
– Nie, Amelio. Przykro mi. Nie.
Twarz paliła ją ze wstydu. Ile to razy umawiała się gdzieś z mężczyzną, który był jej przyjacielem, kolegą albo przypadkowym znajomym, a potem nagle drętwiała z przerażenia, gdy nagle dobierał się do niej zachłannie jak nastolatek. Wtedy w jej głosie brzmiała ta sama konsternacja, którą teraz usłyszała u Rhyme’a.
W końcu zrozumiała.
Nie była dla niego nikim więcej niż tylko partnerem. Koleżanką z pracy. Przyjaciółką przez duże P.
– Przepraszam, Sachs… nie mogę. Są pewne komplikacje.
Komplikacje? Nie dostrzegała żadnych, naturalnie poza faktem, że jej nie kochał.
– Nie, to ja przepraszam – powiedziała szorstko. – Głupio wyszło. Trochę za dużo szkockiej. Nigdy nie umiałam pić, dobrze o tym wiesz.
– Sachs.
Ubierając się, przykleiła do ust sztuczny uśmiech.
– Sachs, pozwól mi coś powiedzieć.
– Nie. – Nie chciała usłyszeć ani słowa więcej.
– Sachs…
– Powinnam iść. Wrócę wcześnie rano.
– Chcę coś powiedzieć.
Lecz Rhyme nie miał okazji nic już więcej powiedzieć, wytłumaczyć się ani przeprosić, ani wyznać. Ani wygłosić wykładu.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zanim Rhyme zdążył zapytać, kto to, do pokoju wpadł Lon Sellitto.
Obrzucił przelotnym spojrzeniem Sachs, potem popatrzył na Rhyme’a i oznajmił:
– Właśnie rozmawiałem z chłopakami Bo spod dwudziestego. Trumniarz tam był i węszył dookoła. Sukinsyn chwycił przynętę! Będziemy go mieli, Lincoln! Tym razem będziemy go mieli.
– Kilka godzin temu – opowiadał dalej detektyw – paru chłopaków z rozpoznania zauważyło białego mężczyznę spacerującego wokół dwudziestego posterunku. Wśliznął się w alejkę i wyglądało, jakby sprawdzał ochronę. Później widzieli go, jak się gapił na dystrybutor obok komisariatu.
– Dystrybutor? Do tankowania radiowozów?
– Zgadza się.
– Śledzili go potem?
– Próbowali. Ale zniknął, zanim zdążyli się zbliżyć.
Rhyme domyślał się, że Sachs dyskretnie zapina górny guzik bluzki… Musiał z nią porozmawiać o tym, co tu przed chwilą zaszło. Musiała go zrozumieć. Ale wobec nowin, z jakimi przyszedł Sellitto, ta rozmowa będzie musiała zaczekać.
Читать дальше