Milczeliśmy przez całą drogę do mojego domu; przeraźliwy ziąb dawał się we znaki. Kiedy zatrzymaliśmy się na podjeździe, zobaczyłam, że w salonie pali się jedna, maksymalnie przygaszona lampka. Jack pochylił się, żeby dać mi całusa na pożegnanie, szybko wysiadłam z samochodu i przebiegłam po oszronionym trawniku do drzwi.
Zaryglowałam je za sobą i podeszłam do okna panoramicznego. Przez niewielki trójkąt szyby niezasłonięty przez choinkę zobaczyłam, jak samochód Jacka wyjeżdża tyłem na ulicę i rusza w kierunku motelu. Pościel w łóżku Jacka będzie pachniała mną.
W moim pokoju matka zostawiła zapaloną lampę. Rozebrałam się powoli. Było już za późno na kąpiel, mogłabym obudzić rodziców, o ile nie leżeli bezsennie w swoim pokoju, żeby się upewnić, że bezpiecznie wróciłam do domu, tak jak to robili, gdy byłam nastolatką. Kto zliczy wszystkie nieprzespane noce, które im zafundowałam.
Przelotnie pomyślałam o Teresie i Simonie Macklesbych. Ile nocy udało im się spokojnie przespać w ciągu ośmiu lat od zniknięcia ich córeczki?
Morderstwo lekarza i pielęgniarki, stres związany z próbą ślubu i szok wywołany opowieściami Jacka powinny były skutecznie odpędzać sen. Ale wieczór w jego obecności usunął całe napięcie. Pomyślałam z niejakim zdziwieniem, że nawet gdybyśmy się nie kochali, i tak poczułabym się lepiej. Weszłam do łóżka, ułożyłam się na ulubionym boku, wsunęłam rękę pod poduszkę i natychmiast zasnęłam.
Następnego dnia rano wzięłam prysznic i ubrałam się przed zejściem na kawę i śniadanie. Zrobiłam też serię brzuszków i unoszeń nóg, żeby przez cały dzień nie czuć się jak galareta. Rodzice siedzieli przy stole, każde nad swoją częścią gazety. Wyjęłam sobie kubek z szafki.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem moja matka. Ojciec tylko mruknął i kiwnął głową.
– Jak się udała randka? – zaryzykowała pytanie matka, kiedy się do nich dosiadłam.
– W porządku – odparłam.
Mój tost wyskoczył z tostera; położyłam go na talerzu.
Tata popatrzył na mnie przez szkła okularów.
– Późno wróciłaś – stwierdził. – Tak.
– Od jak dawna spotykasz się z tym mężczyzną? Twoja matka mówi, że powiedziałaś jej, że to prywatny detektyw? Czy to nie jest trochę niebezpieczne?
Odpowiedziałam na najbezpieczniejsze z tych pytań.
– Widujemy się od kilku tygodni.
– Myślisz, że on ma wobec ciebie poważne zamiary? – Czasami.
Ojciec spojrzał na mnie z irytacją.
– Co to ma znaczyć?
– Myślę, że to znaczy, że ona nie chce odpowiadać na twoje kolejne pytania, Geraldzie – powiedziała matka.
Kciukiem i palcem wskazującym potarła grzbiet nosa, ukrywając uśmiech.
– Ojciec musi wiedzieć o mężczyznach, którzy spotykają się z jego córką – oświadczył ojciec.
– Jego córka ma prawie trzydzieści dwa lata – przypomniałam mu, starając się, żeby to zabrzmiało łagodnie.
Pokręcił głową.
– Nie do wiary! To znaczy, że sam jestem już strasznie starym grzybem, a niech to wszyscy święci!
Roześmialiśmy się i moment napięcia minął.
Tata wstał od stołu i zgodnie ze swoim niemal niezmiennym porządkiem poranka poszedł się ogolić. Cofnął się jednak i zajrzał przez drzwi do kuchni dokładnie w chwili, kiedy wgryzłam się w swój tost.
– Czy z pracy detektywa w ogóle można wyżyć? – zapytał i uciekł, zanim zdążyłam się roześmiać albo rzucić w niego tostem.
– W gazecie piszą – zaczęła moja matka, kiedy dopiłam kawę – że Dave LeMay i Binnie Armstrong zostali zabici na chwilę przedtem, nim ty i Varena ich znalazłyście.
– Tak też sądziłam – powiedziałam po chwili milczenia.
– Dotykałaś ich?
– Ja nie, Varena. Jest pielęgniarką – odparłam, przypominając matce, że nie byłam sama, kiedy ta tragedia się wydarzyła.
– To prawda – powiedziała wolno matka, głosem kogoś, kto właśnie dokonał odkrycia, które go jednocześnie napawa dumą i przeraża. – Musi sobie radzić z takimi rzeczami przez cały czas.
– Z takimi albo nawet gorszymi.
Kiedyś Varena opowiedziała mi ze szczegółami o przypadku motocyklisty, który w złym momencie wystawił rękę i wylądował w szpitalu bez niej. Jakiś przechodzień miał na tyle przytomności umysłu, żeby rękę zawinąć w koc, na którym jego pies jeździł zwykle w samochodzie, i zawieźć ją do szpitala. Widziałam już w życiu różne okropieństwa… może równie okropne… ale chyba nie zdobyłabym się na to, żeby opowiadać o nich z zimną krwią. A Varena była podekscytowana – nie samym wypadkiem, ale błyskawiczną reakcją zespołu, w którym pracowała, dzięki czemu operacja się powiodła.
O niektórych aspektach swojego zawodu najwyraźniej nie wspominała naszej matce.
– Nigdy nie myślałam o jej pracy w ten sposób. – Matka się zamyśliła, tak jakby nagle zobaczyła swoją młodszą córkę w innym świetle.
Przez minutę czy dwie czytałam komiks, porady Ann Landers, horoskopy, kalambury i porównywałam dwa rysunki („znajdź różnice”). W domu nigdy nie mam na to czasu. I dzięki Bogu.
– Co mamy dzisiaj w planie? – zapytałam, nie spodziewając się niczego przyjemnego.
Radość z przyjazdu Jacka przybladła i zastąpił ją nurtujący niepokój związany z jego podejrzeniami.
– Po południu będzie babskie przyjęcie u Grace, ale najpierw musimy pojechać do Corbetta, dzwonili, żeby odebrać kilka rzeczy.
Sklep Corbetta jest najlepszym salonem z prezentami w mieście. Każda panna młoda mająca pretensje do elegancji udaje się do Corbetta, żeby zgłosić wybrane przez siebie wzory porcelany i sreber, a także wskazać zakres akceptowalnych kolorów, które będą dobrze wyglądały w jej przyszłej kuchni i łazience. Corbett oferuje także drobne sprzęty domowe, drogie przybory kuchenne, pościele i obrusy. Wiele panien młodych zostawia tam całe listy prezentów ślubnych. Varena i ja zawsze nazywałyśmy je „listami pobożnych życzeń”.
Dwie godziny później – dwie nudne, niemiłosiernie się dłużące godziny później – stałyśmy przed samochodem Vareny, zaparkowanym równolegle do krawężnika przy głównym placu w Bartley. Po jednej stronie placu stary budynek poczty chylił się ku upadkowi, podczas gdy gmach sądu, wznoszący się pośrodku wymuskanego trawnika, tonął w świątecznych dekoracjach. Inaczej niż Shakespeare, Bartley opowiedziało się za żłóbkiem, chociaż plastikowe figurki w drewnianej szopie nigdy specjalnie nie przemawiały do mojej duchowości. Z głośników umieszczonych wokół placu bez przerwy grzmiały kolędy, a wszyscy właściciele sklepów obwiedli swoje witryny sznurami migających kolorowych światełek i spryskali je sztucznym śniegiem. Jeśli Boże Narodzenie naprawdę wiąże się z uczuciami religijnymi, byłam zbyt znieczulona całym tym biciem piany, żeby to poczuć w ciągu ostatnich trzech lat. Ucieszyłam się, kiedy Varena wyjęła klucze i nacisnęła przycisk otwierający centralny zamek, na co jej samochód zareagował cichym piknięciem. Oczywiście wszystkie spojrzałyśmy w stronę samochodu, który wydał dźwięk, to bezmyślna, ale naturalna reakcja, i przez to omal nie zauważyłam nadbiegającego mężczyzny o ułamek sekundy za późno.
Pojawił się dosłownie znikąd i zdążył już wyciągnąć rękę, żeby wyrwać mojej matce torebkę, którą trzymała luźno pod prawym ramieniem.
Z uczuciem czystej przyjemności stanęłam pewnie na lewej nodze, podniosłam lewe kolano i wymierzyłam mu kopniaka prosto w szczękę. W realnym życiu (inaczej niż w filmach) wysokie kopnięcia są ryzykowne i wymagają sporo energii; dużo dogodniejszymi celami są kolana i krocze. Ale akurat miałam okazję zastosować wysokie kopnięcie – i wykorzystałam ją. Dzięki długim godzinom ćwiczeń moje podbicie trafiło napastnika prosto w szczękę. Zachwiał się na nogach. Kopnęłam go jeszcze raz, kiedy już padał, chociaż już nie tak modelowo. Ten kopniak raczej przyspieszył upadek, niż zabolał.
Читать дальше