– Najpierw Roy, żeby się dowiedzieć, kim są te dziewczynki, zatrudnił ciotkę Betty.
– Kogo?
– Jeszcze jej nie poznałaś. Ciotka Betty także jest prywatnym detektywem, mieszka w Little Rock. Jest niesamowita. Po pięćdziesiątce, z włosami ufarbowanymi na średni brąz, od razu budzi szacunek i zaufanie. Wygląda jak ideał ciotki. Naprawdę nazywa się Elizabeth Fry. Ludzie zwierzają się jej z najdziwniejszych rzeczy, ponieważ przypomina im… no właśnie, ich własną ciotkę! A wierz mi, ciotka Betty potrafi słuchać!
– Dlaczego Roy wysłał ją, a nie ciebie?
– To dziwne, ale w niektórych sytuacjach nie wtapiam się w tło tak dobrze jak ciotka Betty. Nadawałem się do zlecenia w Shakespeare, bo wyglądam jak ktoś, kto mógłby pracować w sklepie sportowym, ale nie mam aparycji, która pozwoliłaby mi bezkarnie chodzić po małym miasteczku i wypytywać o imiona małych dziewczynek. Mam rację?
Powściągnęłam uśmiech. Oczywiście miał rację.
– Do tego typu zadań idealna jest ciotka Betty. Dowiedziała się, kto drukuje większość szkolnych ksiąg pamiątkowych w Arkansas, pojechała tam, powiedziała, że jest z prywatnej szkoły i szuka drukarni. Facet dał jej najrozmaitsze próbki, żeby pokazała je radzie rodziców.
Domyśliłam się, że Jack chce, żebym skomplementowała spryt ciotki Betty, więc pokiwałam głową.
– Następnie – ciągnął Jack – Betty przyjechała do Bartley, poszła do dyrektorki szkoły podstawowej, pokazała jej próbki ksiąg pamiątkowych i powiedziała, że pracuje dla drukarni, która może zaoferować bardzo konkurencyjne warunki, jeśli szkoła powierzy jej druk tegorocznej księgi. – I?
– Spytała, czy może zobaczyć księgę z ubiegłego roku, znalazła zdjęcie dziewczynek na zjeżdżalni i zapytała dyrektorkę o nazwisko fotografa, bo może jej firma miałaby dla niego jakieś dodatkowe zlecenia. Betty uznała, że ujęcie jest na tyle dobre, że usprawiedliwiało kłamstwo.
Pokręciłam głową. Betty jest zapewne niezwykle przekonująca, absolutnie wiarygodna i niewzbudzająca najmniejszych podejrzeń. Beryl Trotter, dyrektorkę szkoły podstawowej, znam od piętnastu lat, nie jest głupia.
– I co wam to dało, że zdobyła całą księgę? – zapytałam.
– W najgorszym wypadku moglibyśmy porównać to zdjęcie z tableau poszczególnych klas i w ten sposób ustalili nazwiska. Albo Betty mogłaby zadzwonić do fotografa i urabiać go tak długo, aż powiedziałby jej, kim są bohaterki jego zdjęcia. Ale zdarzyło się tak, że pani Trotter zaprosiła Betty na kawę i Betty dowiedziała się wszystkiego od niej.
– Imion dziewczynek? Nazwisk ich rodziców? Wszystkiego? – Tak.
To było trochę przerażające.
– Kiedy mieliśmy już nazwiska rodziców, mogliśmy zacząć zbierać informacje o państwu O'Shea, bo Jess jest pastorem i do jego biogramu można spokojnie dotrzeć drogą oficjalną. Z Dillem też nie było problemu, ponieważ farmaceuci mają ogólnostanowe zrzeszenie.
Kopalnia informacji. Z Osbornami było dużo gorzej. Ciotka Betty musiała odwiedzić Makepeace Furniture, udawać, że właśnie się przeprowadziła i poszukuje nowego stołu. To było ryzykowne. Ale udało jej się porozmawiać z Emorym, dowiedzieć o nim paru rzeczy i wyjść ze sklepu bez konieczności podawania swojego nowego adresu ani wspominania o tutejszych krewnych, z którymi Emory mógłby się kiedykolwiek skontaktować.
– No to poznaliście nazwiska dziewczynek i zdobyliście trochę wiadomości o ich rodzicach.
– Tak. Potem zasiedliśmy do komputerów, a potem zacząłem podróżować.
Poczułam się przytłoczona. Nigdy wcześniej nie rozmawiałam z Jackiem na temat szczegółów jego pracy. Nie zdawałam sobie w pełni sprawy, że skuteczny prywatny detektyw musi umieć przekonująco kłamać na każde zawołanie. Odsunęłam się trochę od niego. Jack wyciągnął z aktówki kolejne papiery.
– To jest komputerowa symulacja portretu Summer Dawn, tak mogłaby teraz wyglądać – powiedział, najwyraźniej nieświadomy moich rozterek. – Oczywiście mamy tylko jej zdjęcia z okresu niemowlęctwa, więc trudno ocenić, na ile ta symulacja jest trafna.
Spojrzałam na rysunek. Owszem, przedstawiał twarz dziewczynki, ale tak, że mogła ona należeć do każdej z nich trzech. Uznałam, że portret najbardziej przypomina Kristę O'Shea, ponieważ Summer Dawn miała na nim pulchną buzię tak samo jak niemowlę na zdjęciu z gazety.
– Sądziłam, że takie symulacje są bardzo dokładne – stwierdziłam. – Efekt jest taki niekonkretny, bo Summer Dawn była jeszcze malutka, kiedy zniknęła?
– Po części tak. A poza tym tak naprawdę żadna z fotografii Summer Dawn nie nadawała się do przetworzenia. Państwo Macklesby zrobili jej mniej zdjęć niż swoim poprzednim dzieciom, bo urodziła się jako trzecia, a trzeciego dziecka nie obfotografowuje się aż tak jak dziecko numer jeden i dziecko numer dwa. Zdjęcie, które ukazało się w gazecie, było najlepszym, jakie mieli. Umówili się z Summer do fotografa, ale została porwana, zanim doszło do wizyty.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Przełożyłam portret Summer Dawn na spód i przyjrzałam się pozostałym trzem rysunkom. Na drugim miała identyczną buzię, ale okoloną długimi prostymi włosami. Na trzecim była szczuplejsza, w krótkich lokach. Czwarty portret przedstawiał ją z włosami do ramion i w okularach.
– Jedna z jej sióstr jest krótkowidzem – wyjaśnił mi Jack. Osiem lat.
– To ona ma siostry? – zapytałam.
Starałam się, żeby mój głos brzmiał naturalnie. Przynajmniej próbowałam.
– Dwie. Jedna ma czternaście, a druga szesnaście lat. Nastolatki, na ścianach mają plakaty z muzykami, których nigdy nie słyszałem. Szafy pełne ciuchów. Chłopcy. W ogóle nie pamiętają swojej młodszej siostry.
– Państwo Macklesby pewnie są bogaci. Wynajmowanie prywatnego detektywa przez tyle lat z rzędu musiało słono kosztować, nie wspominając o opłatach za usługi ciotki Betty i Jacka.
– Są zamożni. Simon Macklesby po zaginięciu córki rzucił się w wir pracy. Jest partnerem w przedsiębiorstwie dostarczającym sprzęt dla firm, które kwitnie, odkąd firmy się skomputeryzowały. Niezależnie od tego, ile państwo Macklesby mają pieniędzy, mieli szczęście, że przyszli do Roya, a nie do kogoś, kto by ich puścił z torbami. Były miesiące, kiedy nie miał im nic do pokazania, nic nie zrobił. Są detektywi… i detektywki… którzy posunęliby się do fałszowania danych, żeby tylko wyciągnąć pieniądze od klienta.
Wiadomość, że Roy był tak uczciwym człowiekiem, za jakiego go miałam, przyjęłam z ulgą, zwłaszcza po tych wszystkich zachwytach Jacka nad kreatywnością kłamstw ciotki Betty. Dzięki Bogu istnieje granica między oszukiwaniem w sprawie służbowej i odnoszeniem się do ludzi w realnym życiu.
– A co już wiesz na pewno? – spytałam. Tym razem w moim głosie wyraźnie było słychać strach.
– Wiem, że Krista O'Shea została adoptowana, tak przynajmniej twierdzą byli sąsiedzi państwa O'Shea z Filadelfii.
Przypomniałam sobie zmianę wyrazu twarzy Jessa O'Shea, kiedy go zapytałam, czy poród w wielkomiejskiej klinice różnił się od tego w małym szpitalu w Bartley.
– Byłeś w Pensylwanii?
– Ich sąsiedzi studiowali w seminarium duchownym tak jak Jess, i rozjechali się po całym kraju. Zwróciłem się do znajomych detektywów na Florydzie, w Kentucky i w Indianie. Ludzie, z którymi rozmawialiśmy, powiedzieli nam, że Lou i Jess zaadoptowali maleńką córeczkę siostry jednego ze studentów. Wcześniej byli u miejscowego specjalisty od płodności, który nie dał im większych szans na własne potomstwo. Siostra kolegi musiała oddać dziecko, ponieważ była w zaawansowanym stadium AIDS. Jej rodzina nie chciała malej przyjąć, ponieważ sądziła, że dziecko jest nosicielem – nie wierzyła testom, które wypadły negatywnie. Zresztą para z Tennessee, z którą rozmawiałem osobiście, nadal jest przekonana, że dziewczynka „zaraża” AIDS, niezależnie od wyników testów. Pokręciłam głową.
Читать дальше