– Musisz wracać do domu i przygotować się do ślubu, Lily.
Gwałtownie otworzyłam oczy. Niewątpliwie był już dzień. W panice spojrzałam na zegarek przy łóżku. Wydałam przeciągłe westchnienie ulgi, przekonawszy się, że jest dopiero ósma.
Jack stał przy łóżku. Właśnie wyszedł spod prysznica.
Zazwyczaj rano wyskakuję z łóżka i zabieram się do rozgrzewki, ale dziś czułam się półprzytomna. Wtedy przypomniałam sobie przebieg poprzedniego wieczoru i zrozumiałam, gdzie jestem.
– O rany, muszę wracać do domu, mam nadzieję, że się o mnie nie martwią – powiedziałam. – Byłam taką dobrą córką przez całą wizytę, wszystko robiłam, jak należy! I zepsułam to ostatniego dnia!
Jack się roześmiał. To był miły dźwięk.
Usiadłam na łóżku. Najwyraźniej w nocy Jack zdjął mi kurtkę. Spałam w ubraniu, nie wziąwszy przedtem prysznica, i musiałam jak najszybciej wyszorować zęby. Gdy Jack się nachylił, żeby mnie przytulić, szybko się odsunęłam.
– Nie, nie, nie! – zawołałam stanowczo. – Nie teraz. Jestem odrażająca! Kiedy Jack zrozumiał, że mówię serio, usiadł na fotelu.
– Chcesz, żebym przyniósł dla nas kawy? – zapytał.
– Dziękuję, że o tym pomyślałeś, ale powinnam jak najszybciej wracać do domu i pokazać się rodzicom.
– W takim razie zobaczymy się na ślubie.
– Dobrze.
Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po ramieniu.
– Co robiłeś wczoraj wieczorem?
– Kiedy ty zmagałaś się z prawdziwym porywaczem? – Jack rzucił mi ponure spojrzenie. – No cóż, kochanie, próbowałem stuknąć twojego przyszłego szwagra.
– Proszę?
– Uznałem, że jedynym sposobem, żeby zajrzeć komuś do bagażnika – co, jeśli pamiętasz, było twoim pomysłem – jest spowodować stłuczkę z udziałem jego samochodu. Po takim wypadku zajrzenie do bagażnika byłoby uzasadnione. Doszedłem zresztą do wniosku, że jeśli wjadę w nich pod odpowiednim kątem, bagażniki otworzą się same.
– Wjechałeś w samochód Jessa?
– Tak.
– I Dila też?
– Miałem taki zamiar. Ale uznałem, że mogę dostać urazu kręgosłupa i postanowiłem się najpierw zwyczajnie włamać do samochodu Emory'ego. Wtedy zadzwoniłaś. Przyjechałem pod pastorowkę w momencie, kiedy twój były chłopak właśnie parkował. I on mnie skuł.
– Co takiego?!
– Nie chciałem się zgodzić, żeby wszedł jako pierwszy, więc zakuł mnie w kajdanki. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam zachować powagę.
– Lepiej pójdę się doprowadzić do porządku – oświadczyłam. – Naprawdę przyjdziesz na ślub?
– Przecież wziąłem garnitur – przypomniał mi.
Dzień ślubu Vareny był jedyną taką okazją, kiedy moi rodzice zdołali się powstrzymać od rzucania mi spojrzeń pełnych dezaprobaty. Nie byli zachwyceni, kiedy Jack odstawił mnie pod dom w biały dzień, ubraną w ciuchy, które nosiłam poprzedniego dnia.
Ale w ogólnym rozgardiaszu panującym w dniu ślubu – a także w jego przededniu – można było przymknąć na to oko.
Wzięłam bardzo długi prysznic i dwukrotnie umyłam zęby. Żeby odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, ogoliłam nogi i pachy, wyregulowałam brwi i spędziłam dziesięć czy piętnaście minut, nakładając balsam, krem i makijaż.
Dopiero później, kiedy przyszłam do kuchni w szlafroku, żeby się napić kawy, moja matka zobaczyła siniaka.
Kubek z kawą o mało nie wypadł jej z ręki.
– Lily! Twoja szyja!
Przejrzałam się w małym lusterku wiszącym w korytarzu obok wejścia do kuchni. Moją szyję zdobił dorodny ciemnobrązowy siniak.
– Emory – powiedziałam tytułem usprawiedliwienia i dopiero wówczas zauważyłam, że nieprawdopodobnie chrypię.
Dotknęłam sińca. Bolało. Jeszcze jak.
– Nic mi nie będzie – oświadczyłam. – Naprawdę. Muszę się tylko napić czegoś ciepłego. I więcej już nie wracaliśmy do tematu.
Jeszcze nigdy mi się tak nie upiekło jak w dzień ślubu Vareny.
A następnego ranka, w Boże Narodzenie, wyruszyłam do domu, do Shakespeare.
Po drodze myślałam o tym, co się stanie z małą Jane, którą Eva (nie potrafiłam myśleć o niej inaczej niż jako o Evie Osborn) uważała za siostrę. Zastanawiałam się, co się wydarzy w ciągu następnych dni, kiedy państwo Macklesby będą wreszcie mogli przytulić swoją córkę. Próbowałam przewidzieć, kiedy będę musiała wrócić, żeby zeznawać na procesie Emory'ego. Na samą myśl o kolejnej wizycie w Bartley wstrząsały mną dreszcze, ale miałam nadzieję, że z czasem mi się poprawi.
Nie musiałam z nikim rozmawiać ani nikogo słuchać przez cztery bite godziny.
Widok zapuszczonych przedmieść Shakespeare był tak miły mojemu sercu, że wzruszyłam się prawie do łez.
Dekoracje świąteczne, dym unoszący się z kominów, puste skwery i ulice. Były święta Bożego Narodzenia.
Jeśli moja przyjaciółka doktor Carrie Thrush nie zapomniała, indyk jest rozmrożony i tylko czeka, żeby go wstawić do piekarnika.
A Jack, który zahaczył o Little Rock, żeby zabrać z domu parę rzeczy, jest już w drodze.
Prezenty, które dla niego kupiłam, dawno zapakowane czekają w szafie. Duszony szpinak, zapiekanka ze słodkich ziemniaków i sos żurawinowy są jeszcze w zamrażarce.
Wjechałam na swój własny podjazd i zostawiłam za sobą przeszłość.
Będę miała prawdziwie szekspirowskie święta.
***