– Już.
– Znajdź zdjęcie małej.
– Summer Dawn? To z gazety? – Tak. Co ma na sobie niemowlę?
– Takie jednoczęściowe wdzianko. – Jak ono wygląda?
– Ma długie rękawki i nogawki, zatrzaski…
– Jack, jaki jest wzorek?!
– Aha. Chyba jakieś małe zwierzątka. Zrobiłam bardzo, bardzo głęboki wdech.
– Jakie zwierzątka, Jack?
– Żyrafy – odparł po długiej, pełnej namysłu przerwie.
– O Boże – powiedziałam, niezbyt świadoma, co mówię.
Do sypialni weszła Eva. Przyniosła ze sobą fotelik z małą. Popatrzyłam na jej bladą twarz; byłam pewna, że wyglądałam na tak wstrząśniętą, jak się czułam.
– Proszę pani – zaczęła słabym, trochę zasmuconym głosem – przyszedł mój tata. Chce nas zabrać do domu.
– Przyszedł – powiedziałam do telefonu i odłożyłam słuchawkę. Uklękłam przed Ewą.
– Co mi chciałaś powiedzieć? – spytałam. – Nie powinnam była telefonować, kiedy chciałaś ze mną porozmawiać. Proszę, powiedz mi teraz.
Zauważyłam, że moja żarliwość ją zaniepokoiła, ale nie byłam w stanie się opanować. Przynajmniej wiedziała, że traktuję ją poważnie.
– Przyszedł tata, teraz jest już… Muszę wracać do domu.
– Nie, musisz mi powiedzieć – oświadczyłam łagodnie, ale stanowczo.
– Jest pani silna – powiedziała powoli Eva. Nie patrzyła mi w oczy. – Tata powiedział, że mama była słaba. Ale pani nie jest.
– Jestem silna – powtórzyłam, wkładając w to zdanie tyle przekonania, ile tylko mogłam.
– Może… może mogłaby mu pani powiedzieć, że ja i Jane zostaniemy na noc tutaj, tak jak było zaplanowane? Żeby nas nie zabierał do domu?
Zamierzała mi powiedzieć coś innego. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy Emory przyjdzie sprawdzić, co nas tak długo zatrzymuje.
– Dlaczego nie chcesz wracać do domu? – zapytałam spokojnie, jakbyśmy miały całe mnóstwo czasu.
– Może jeśli naprawdę chce, żebym ja z nim wróciła, Jane mogłaby zostać tutaj z panią? – spytała Eva i nagle jej oczy napełniły się łzami. – Jest jeszcze taka malutka.
– Nie zabierze jej.
Wyglądała, jakby obezwładniło ją uczucie ulgi. – I ty też nie chcesz wracać – powiedziałam.
– Nie – wyszeptała.
– W takim razie ciebie też nie zabierze.
Było jasne, że oświadczenie ojcu, że nie może zabrać dzieci do domu, nie przejdzie gładko. Miałam nadzieję, że Jack zdążył już coś znaleźć albo że Emory wykona jakiś fałszywy ruch.
Będzie musiał. Będzie musiał zostać sprowokowany.
Czas zdjąć rękawiczki.
– Zostań tu – przykazałam Evie. – To może być nieprzyjemne, ale nie pozwolę nikomu zabrać stąd ciebie i Jane.
Eva nagle się przeraziła tym, co wywołała, uświadomiwszy sobie, że teraz już nic nie zatrzyma konfrontacji. Właśnie zadecydowała o życiu swoim i swojej siostrzyczki, mając aż całe osiem lat. Byłam pewna, że chciałaby cofnąć wszystko, co powiedziała.
– To już nie jest twój kłopot – zapewniłam ją. – To sprawy między dorosłymi.
Trochę się uspokoiła i zrobiła coś, na widok czego ciarki przeszły mi po plecach: wzięła fotelik z dzieckiem i ustawiła go w rogu pokoju, zastawiła go krzesłem i ukucnęła obok małej.
– Proszę powiesić tu szlafrok pana pastora – poinstruował mnie dziecięcy głosik. – Może nas nie znajdzie.
Poczułam, że całe moje ciało się spina. Podniosłam niebieski welurowy szlafrok, który Jess zostawił w nogach łóżka, i rozwiesiłam go na krześle.
– Zaraz do was wrócę – powiedziałam i przeszłam korytarzem do salonu. Pod pachą nadal trzymałam poplamione mlekiem rzeczy Anny; po drodze wrzuciłam je do łazienki. Musiałam starać się zachowywać możliwie normalnie. W domu były dzieci, miałam je pod opieką.
Emory czekał przy drzwiach. Był ubrany w dżinsy i krótką kurtkę. Zdjął rękawiczki i schował je do kieszeni. Jego blond włosy były starannie uczesane, wyglądał na świeżo ogolonego. Zupełnie jakby… Zawahałam się, żeby to przyznać nawet przed samą sobą.
Wyglądał, jakby przyszedł po dziewczynę, z która umówił się na randkę.
Jego szczere niebieskie oczy spojrzały prosto w moje. Lukę, Anna i Krista grali w grę wideo na drugim końcu pokoju.
– Dobry wieczór, panno Bard – Emory wyglądał na lekko zdziwionego. – Przysłałem do pani Eve, żeby pani powiedziała, że postanowiłem jednak zabrać dziewczynki na noc do domu. Za bardzo się już narzucamy pastorostwu.
Podeszłam do telewizora. Musiałam go wyłączyć, żeby dzieciaki w ogóle na mnie spojrzały. Krista i Lukę byli zaskoczeni i źli, ale zbyt dobrze ich wychowano, żeby mi się przeciwstawili. Anna wiedziała, że coś się święci. Popatrzyła na mnie oczyma wielkimi jak spodki, lecz o nic nie zapytała.
– Idźcie się pobawić do pokoju Kristy – zakomenderowałam. Lukę otworzył usta, żeby zaprotestować, ale wystarczyło jedno moje spojrzenie, żeby zerwał się na równe nogi i pobiegł do pokoju siostry. Krista popatrzyła na mnie buntowniczo, ale kiedy Anna, oglądając się na nią, poszła za Lukiem, Krista wyszła za nimi.
Emory przesunął się bliżej w stronę korytarza prowadzącego do sypialni. Opierał się o półkę nad kominkiem. Zdjął kurtkę. Nadal łagodnie się uśmiechał, kiedy dzieci przeszły obok niego. Podeszłam bliżej.
– Dziewczynki zostaną na noc tutaj – oświadczyłam. Kąciki ust mu zadrgały i jego uśmiech zaczął się załamywać.
– Mogę zabrać stąd moje dzieci, kiedy zechcę, panno Bard – powiedział. – Sądziłem, że będę potrzebował czasu, żeby spokojnie porozmawiać z siostrą o sprawach związanych z pogrzebem, ale musiała wrócić dziś wieczorem do Little Rock, więc przyszedłem po moje córki.
– Dziewczynki zostaną na noc tutaj.
– Eva! – ryknął nagle. – Chodź tu zaraz! Usłyszałam, że dzieciaki w pokoju Kristy zamarły z wrażenia.
– Zostańcie tam, gdzie jesteście! – zawołałam, mając nadzieję, że wszyscy zastosują się do mojego polecenia.
– Jak może mi pani odmawiać prawa do zabrania stąd moich córek?
Emory wyglądał raczej na bliskiego łez niż ataku złości, ale w sposobie, w jaki się trzymał, było coś, co kazało mi zachować czujność.
Chwila prawdy.
– Z bardzo prostego powodu, Emory – powiedziałam. – Wiem o tobie wszystko. Przez ułamek sekundy na jego twarzy mignął przerażający grymas.
– O czym, u diabła, pani mówi? – pozwolił sobie na okazanie uzasadnionego gniewu i obrzydzenia. – Przyszedłem zabrać moje dziewczynki! Nie może mi pani tego zabronić!
– Zależy czego, sukinsynu.
Dopiero wulgarny język skruszył fasadę Emory'ego.
Rzucił się na mnie. Chwycił za plastikowy sopel zwisający z girlandy pod półką na kominku i gdybym nie złapała go za nadgarstek, wbiłby mi go w szyję. Utrzymując czubek sopla z dala od własnego gardła, straciłam równowagę i pociągnęłam go za sobą. Kiedy z łomotem runęliśmy na podłogę, usłyszałam, że dzieci zaczynają płakać, ale w tej chwili wydało mi się to odległe i mało istotne. Upadłam na bok, przygniatając sobie prawą rękę.
Emory był niski i wyglądał na słabowitego, ale okazał się silniejszy, niż przypuszczałam. Ściskałam lewą ręką jego przedramię, utrzymując ostro zakończony kawał plastiku jak najdalej od własnej szyi; wiedziałam, że jeśli Emory złamie mój opór, na pewno zginę. Jego druga ręka zacisnęła się na moim gardle. Słyszałam, jak charczę.
Próbowałam wyszarpnąć spod siebie prawe ramię, żeby uwolnić rękę. W końcu się udało; sięgnęłam do kieszeni. Wydobyłam z niej nożyczki do paznokci i wbiłam mu je w bok.
Читать дальше