Żona pastora miała na sobie szarozielony kostium zapięty pod samą szyję i czarne zamszowe czółenka. Jej ciemne włosy uczesane w gładkiego pazia były starannie podkręcone, a zadarty nos został zatuszowany dyskretnym podkładem. Lou wyraźnie się cieszyła, że się wyrwie z domu bez konieczności zabierania ze sobą dzieci, ale równie wyraźnie trochę się obawiała zostawić je ze mną. Bardzo się starała tego nie okazywać, ale kiedy po raz trzeci pokazała mi leżącą tuż obok telefonu listę numerów, pod które mam zadzwonić w razie nagłego wypadku, na końcu języka miałam wyjątkowo ciętą odpowiedź.
Nie wypowiedziałam jej jednak, oczywiście, wzięłam tylko oczyszczający wdech i pokiwałam głową. Mimo to na moich ustach pojawił się chyba jakiś ponury grymas, bo Lou wróciła wzrokiem do mojej twarzy i zaczęła przepraszać za swoją nadopiekuńczość. Żeby jakoś zakończyć przeprosiny, schyliła się i włączyła lampki na choince, która zajmowała niemal jedną czwartą salonu.
Lampki zaczęły migać.
Zacisnęłam zęby, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co Lou z pewnością uznałaby za niestosowne.
Świąteczny wystrój pastorówki był równie komercyjny jak we wszystkich innych domach. Po obu stronach nieczynnego kominka, tam, gdzie zwykle stoi komplet pogrzebaczy, opierały się o niego udające cukierki długie prążkowane laseczki z plastiku. Z półki nad kominkiem zwieszała się srebrna girlanda, do której Lou przyczepiła długie plastikowe sople.
Naprzeciw kominka znajdowało się środkowe okno, przed którym ustawiono choinkę. Pod nią jednak zamiast prezentów stała bożonarodzeniowa szopka – drewniana stajenka z całym zastępem pasterzy, Maryją i Józefem, wielbłądami i krowami oraz małym Jezusem w żłóbku.
Do pokoju wkroczył przystojny Jess O'Shea, ubrany w ciemny garnitur ożywiony fantazyjną kamizelką w motywy świąteczne. Na ręku trzymał córeczkę Meredith Osborn, Jane, która ewidentnie była nie w humorze.
Nadszedł czas, żeby udowodnić moją przydatność. Zmusiłam się, żeby wyciągnąć ręce, i Jess umieścił w nich wyjącą Jane.
– Trzeba jej podać butelkę? – wrzasnęłam.
– Nie! – ryknął Jess. – Właśnie ją nakarmiłem!
W takim razie należało poczekać, aż się jej odbije. Po karmieniu następuje bekanie, potem wydalanie, a potem spanie. Tyle już wiedziałam na temat dzieci. Odwróciłam Jane pionowo, oparłam ją sobie o ramię i zaczęłam ją delikatnie poklepywać po pleckach prawą ręką. Mała istotka o czerwonej buzi… Jane była taka maleńka. Tu i ówdzie na gładkiej główce miała kosmyki wijących się jasnych włosów. Powieki zaciskała ze złością, ale kiedy tylko podniosłam ją do pionu, zaczęła płakać jakby słabiej. Małe oczka otworzyły się i spojrzały na mnie przez łzy.
– Cześć – powiedziałam, czując, że powinnam się do niej odezwać.
Do salonu zbiegły się pozostałe dzieci. Lukę, młodszy brat Kristy, był małym klocem, prawie kwadratowym i tak ciężkim, że bardziej tupał, niż chodził. Miał ciemne włosy jak Lou, ale zarys szczęki wskazywał na to, że wdał się bardziej w przystojnego ojca.
Malutka wydała zupełnie niewiarygodne beknięcie. Jej ciałko z ulgą opadło na moje ramię, które znienacka zrobiło się mokre.
– Ojej! – zawołała Lou. – Lily…
– Trzeba było podłożyć sobie pieluchę. Dobra rada Jessa była odrobinę spóźniona. Spojrzałam malej prosto w oczy, a ona zagaworzyła coś do mnie i zamachała łapkami.
– Potrzymam ją, kiedy pani pójdzie się oczyścić – zaproponowała Eva. A Krista powiedziała:
– Fuuuj! Patrzcie tylko na te białe gluty na ramieniu panny Lily!
– Usiądź na fotelu – poleciłam Evie.
Eva usiadła po turecku na najbliższym fotelu. Umieściłam jej siostrzyczkę na jej podołku i upewniłam się, czy Eva prawidłowo ją trzyma. Trzymała.
W asyście chmary dzieciaków poszłam do łazienki, z szafki z ręcznikami wyjęłam myjkę i zmoczyłam ją, żeby zetrzeć przynajmniej część tego, co ulało się małej na moje ramię. Nie zamierzałam tym pachnieć przez cały wieczór. Krista przez cały czas komentowała moje poczynania, Anna była rozdarta pomiędzy okazywaniem współczucia swojej przyszłej ciotce a manifestowaniem obrzydzenia na widok wymiocin wzorem Kristy, zaś Lukę po prostu mi się przyglądał, trzymając się lewą ręką za lewe ucho i szarpiąc kosmyk włosów na czubku swojej głowy ręką prawą, w pozie, która wyglądała, jakby odbierał sygnały z innej planety.
Uświadomiłam sobie, że Lukę najprawdopodobniej też nosi jeszcze pieluchy.
Pastorostwo zawołali, że już wychodzą, i uciekli z domu pełnego dzieciarni, a ja wrzuciłam myjkę do kosza na brudną bieliznę i spojrzałam na zegarek. Najwyższy czas przewinąć Jane.
Usadziłam Luke'a przed telewizorem na drugim końcu salonu, gdzie oglądał sobie bożonarodzeniową kreskówkę i dalej komunikował się z Marsem. Postanowił usiąść prawie pod samą choinką. Migotanie lampek zupełnie mu nie przeszkadzało.
Dziewczynki poszły za mną do dziecinnego pokoju. Eva z poczucia przynależności, bo mała była jej siostrą, Krista z nadzieją, że zobaczy kupę i będzie mogła komentować na żywo, jakie to obrzydliwe, a Anna w oczekiwaniu na to, z której strony powieje wiatr.
Wzięłam czystą jednorazową pieluszkę, położyłam niemowlę na stoliku do przewijania i rozpoczęłam żmudny i skomplikowany proces rozpinania pajacyka Jane w kroku. Przypominając sobie, w jaki sposób przewijałam maleństwo Althausów, odkleiłam przylepce zużytej pieluchy, podniosłam Jane za nóżki, zdjęłam brudną pieluchę, z pojemnika przy przewijaku wyjęłam wilgotną chusteczkę, przemyłam nią, co trzeba, i podłożyłam pod Jane czystą pieluchę. Jej przód przełożyłam między jej maleńkimi nóżkami, zakleiłam przylepce i z powrotem włożyłam malej pajacyk, tylko raz myląc się przy zapinaniu zatrzasków.
Trzy dziewczynki uznały, że to straszna nuda. Przyglądałam się, jak odmaszerowują do pokoju Kristy. Z pozoru były do siebie podobne, a jednak bardzo się różniły. Wszystkie miały po osiem lat, plus minus kilka miesięcy, były mniej więcej tego samego wzrostu, z tolerancją do kilku centymetrów, wszystkie też miały brązowe oczy i włosy. Ale włosy Evy były długie i wyglądały tak, jakby je ktoś zakręcił lokówką; Eva była chuda i blada. Krista, pulchna i rumiana, miała krótkie, gęste i ciemniejsze włosy i wykazywała większą stanowczość. Jej wystająca szczęka znamionowała silną wolę. Anna miała jasnobrązowe włosy do ramion, średnią budowę ciała i uśmiech w pogotowiu.
Jedna z tych trzech dziewczynek nie była osobą, za którą się uważała. Jej rodzice nie byli ludźmi, których zawsze uważała za swoich rodziców. Jej dom tak naprawdę nie był jej domem, należała do innej rodziny. Nie była najstarszym dzieckiem, tylko najmłodszym. Całe jej życie było kłamstwem.
Zaczęłam się zastanawiać, co porabia Jack. Miałam nadzieję, że cokolwiek to jest, Jack nie da się na tym przyłapać.
Poszłam z niemowlęciem do salonu. Lukę nadal był pochłonięty kreskówką, ale kiedy weszłam, odwrócił się i poprosił o coś do jedzenia.
Ze skrupulatnością niezbędną przy opiece nad dziećmi umieściłam Jane w jej foteliku i przypięłam ją pasami, żeby nie wypadła, po czym przyniosłam Luke'owi banana z pogrążonej w chaosie kuchni.
– Chcę chipsy. Nie lubię nanów – oświadczył. Łagodnie westchnęłam.
– Jeśli zjesz banana, dam ci trochę chipsów – powiedziałam najbardziej dyplomatycznie, jak potrafiłam. – Ale dopiero po kolacji. Kolacja będzie już za chwilę.
Читать дальше