Zawiodłeś. Dawnymi czasy…
Teraz – za późno – ślady ułożyły się w całość.
Ryzykując, że będzie schwytany, stał i przyglądał się swoim ofiarom: T.J. Colfax, Monelle i Carole Ganz, tak jak kiedyś Stanton patrzył na swoją umierającą rodzinę. Pragnął zemsty, ale był lekarzem, który przysięgał, że nie będzie odbierał życia. Żeby zabijać, musiał wcielić się w kogoś innego: w Jamesa Schneidera – szaleńca z dziewiętnastego wieku – którego rodzina została zniszczona przez policję.
– Gdy wyszedłem ze szpitala psychiatrycznego, wróciłem na Manhattan. Przeczytałem w raporcie ze śledztwa, że nie zauważyłeś przestępcy, który wydostał się potem z mieszkania. Wiedziałem, że muszę cię zabić. Ale nie mogłem. Nie wiem dlaczego… Czekałem i czekałem, aż coś się wydarzy… Wreszcie znalazłem książkę. James Schneider… On przeżył to, co ja. Zrobił to, więc i ja mogłem.
Oczyściłem ich do kości.
– A ta notatka o śmierci? – zapytał Rhyme.
– Napisałem ją na swoim komputerze i przesłałem faksem nowojorskiej policji, aby mnie nie podejrzewano. Potem stałem się kimś innym: doktorem Peterem Taylorem. Długo nie wiedziałem, dlaczego akurat to nazwisko wybrałem. Wiesz, dlaczego? – Jego wzrok ześlizgnął się na charakterystykę. – Odpowiedź jest tutaj.
Rhyme zaczął przyglądać się charakterystyce.
Zna słabo niemiecki.
– Schneider – powiedział Rhyme, wzdychając. – To niemiecki odpowiednik angielskiego słowa „tailor”. Krawiec.
Stanton przytaknął.
– Spędziłem wiele tygodni w bibliotece, czytając na temat urazów kręgosłupa. Potem zgłosiłem się do ciebie. Miałem zamiar zabić cię podczas pierwszej wizyty – odcinać po kawałku mięso, aż się wykrwawisz. Trwałoby to wiele godzin albo dni. Ale co się nagle okazało… – Patrzył szeroko otwartymi oczami. – Zrozumiałem, że chcesz popełnić samobójstwo.
Pochylił się nad Rhyme’em.
– Jezu, wciąż pamiętam, jak po raz pierwszy cię zobaczyłem. Ty skurwysynie. Byłeś martwy. Wiedziałem, co powinienem zrobić: musiałem sprawić, żebyś nie chciał umrzeć, znaleźć ci cel w życiu.
Zatem nie miało znaczenia, kogo porywał. Mógł to być każdy.
– Nie interesowało cię, czy ofiary przeżyją?
– Oczywiście, że nie. Chciałem jedynie, abyś starał się je uratować.
– A ten węzeł? – zapytał Rhyme, zwracając uwagę na kawałek linki do suszenia bielizny, wiszący obok charakterystyki. – Szew chirurgiczny?
Przytaknął.
– No pewnie. A blizna na twoim palcu?
– Na moim palcu? – Zmarszczył czoło. – W jaki sposób to… Jej szyja! Zebraliście ślad z szyi Hanny. Wiedziałem, że to możliwe, ale nie pomyślałem o tym. – Był zły na siebie. – Stłukłem szybę w bibliotece w szpitalu psychiatrycznym. Naciskałem szkło, aż pękło. – Wściekle potrząsnął palcem wskazującym z blizną.
– Śmierć twojej żony i dzieci – spokojnie mówił Rhyme – to był wypadek. Straszny, przerażający wypadek. Nie zrobiłem tego celowo. To był błąd. Bardzo ubolewam, że tak się stało.
– Pamiętasz, co napisałeś? We wstępie do swojego podręcznika? „Kryminalistyk wie, że każde działanie ma swoje następstwa. Obecność przestępcy zmienia miejsce przestępstwa, chociaż często nieznacznie. Dlatego możemy zidentyfikować i znaleźć przestępcę: wymierzyć sprawiedliwość” – wyrecytował bezbłędnie Stanton.
Chwycił Rhyme’a za włosy i uniósł jego głowę. Ich twarze znalazły się blisko siebie. Rhyme czuł oddech szaleńca; widział kropelki potu na jego szarej skórze.
– No cóż, jestem efektem twojego działania.
– Co chcesz osiągnąć? Zabijesz mnie i spełnisz moje życzenie.
– Ależ nie zamierzam cię zabijać. Przynajmniej na razie.
Stanton puścił włosy Rhyme’a. Jego głowa opadła na poduszkę.
– Chcesz wiedzieć, co zamierzam zrobić? – zapytał szeptem. – Mam zamiar zabić doktora Bergera. Ale nie w ten sposób, w jaki on to robi. Nie nafaszeruję go tabletkami, nie upiję. Zobaczymy, czy lubi umierać starodawnym sposobem. Następnie twój przyjaciel Sellitto. I policjantka Sachs. Ona też. Raz miała szczęście. Dostanie kolejną szansę. Przygotuję dla niej kolejny pochówek żywcem. Oczywiście Thom także. Będzie umierał tutaj, przed tobą. Oczyszczę go do kości… Dokładnie i powoli. – Stanton zaczął szybko oddychać. – Może zajmę się nim dzisiaj. Kiedy powinien wrócić?
– To ja popełniłem błąd. I moja… – Nagle Rhyme gwałtownie zakasłał. Odchrząknął, starał się złapać oddech. – To moja wina. Zrób ze mną, co chcesz.
– Nie, ty to nie wszystko. To…
– Proszę. Nie możesz… – Rhyme zaczął znów kasłać. Kaszel stawał się coraz bardziej gwałtowny. Starał się go opanować.
Stanton wpatrywał się w niego.
– Nie możesz ich skrzywdzić. Zrobię, czego… – Głos Rhyme’a załamał się. Jego głowa opadła na poduszkę, wytrzeszczył oczy.
Stracił oddech. Jego głową i ramionami wstrząsały dreszcze. Ścięgna szyi naprężyły się jak stalowe liny.
– Rhyme! – krzyknął Stanton.
Pryskając śliną, Rhyme zatrząsł się dwukrotnie. Wcisnął głowę w poduszkę. W kącikach ust pojawiła się krew.
– Nie! – wrzasnął Stanton. Zaczął uciskać klatkę piersiową Rhyme’a. – Nie możesz umrzeć!
Uniósł powieki Rhyme’a. Widział tylko białka.
Rozerwał torbę medyczną Thoma i zrobił Rhyme’owi zastrzyk. Wyciągnął poduszkę. Bezwładną głowę Rhyme’a odchylił do tyłu. Wytarł jego usta i wdmuchnął powietrze do niereagujących płuc.
– Nie! – wściekał się Stanton. – Nie pozwalam ci umrzeć! Nie możesz!
Rhyme się nie poruszył.
Kolejny wydech. Stanton przyglądał się nieruchomym gałkom ocznym.
Rusz się. Rusz się.
Następny wydech. Uciskał pierś Rhyme’a.
W końcu cofnął się. Zamarł przerażony, patrzył i patrzył – przypatrywał się umierającemu mężczyźnie.
W końcu pochylił się, by po raz ostatni napełnić płuca Rhyme’a porcją powietrza.
Kiedy odwrócił swoją głowę i przyłożył ucho, by usłyszeć najmniejszy choćby szmer oddechu, głowa Rhyme’a wystrzeliła do przodu jak u atakującego węża. Zęby zacisnął na tętnicy szyjnej i kręgosłupie lekarza.
Do…
Stanton wrzasnął i gwałtownie rzucił się do tyłu, wyciągając Rhyme’a z łóżka. Upadli na podłogę. Tryskająca krew koloru miedzi wypełniła usta Rhyme’a.
…kości.
Jego płuca, płuca zabójcy, pozbawione były już prawie minutę dopływu powietrza, jednak nie zwolnił uścisku, aby głęboko odetchnąć. Nie zwracał uwagi na bolące policzki, które przygryzł, żeby wywołać krwawienie i upewnić Stantona, że ma atak.
Pomrukiwał z wściekłości – widział Amelię Sachs pogrzebaną żywcem, T.J. Colfax otoczoną kłębami gorącej pary. Potrząsał głową, czuł, że zacisnął zęby na kościach i chrząstce.
Okładając pięściami pierś Rhyme’a, Stanton wrzasnął. Kopniakami usiłował pozbyć się potwora, który wczepił się w niego.
Ale nie mógł wyrwać się z kurczowego uścisku. Wydawało się, że siła wszystkich martwych mięśni skupiła się w szczękach Rhyme’a.
Stantonowi udało się dotrzeć do stolika przy łóżku i chwycić swój nóż. Zaczął dźgać nim Rhyme’a. Ale jedynymi miejscami, których mógł dosięgnąć, były nogi i ramiona kryminalistyka. Rhyme nie czuł przeraźliwego bólu, który uczyniłby każdego zdrowego człowieka niezdolnym do jakiegokolwiek działania.
Читать дальше