Któż może powiedzieć, gdzie leżały źródła jego nienawiści? Podobnie jak źródła Nilu, motywy jego postępowania ukryte były przed światem – być może również przed nim samym. Jedną z przyczyn można znaleźć jednak w mało znanym fakcie: James Schneider jako dziesięcioletnie dziecko widział, jak policjanci wyciągają jego ojca z domu. Zmarł w wiezieniu, skazany za rabunek, który – jak później stwierdzono – nie był jego dziełem. Po tym pomyłkowym aresztowaniu matka chłopca zaczęła prowadzić życie ulicznicy i porzuciła syna. Wychowywał się od tej pory w przytułku.
Czy ten szalony człowiek popełnił zbrodnie, aby urągać policji, która przez swoją niedbałość zniszczyła jego rodzinę?
Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Jedno jest pewne: James Schneider – Kolekcjoner Kości – chcąc wystawić policję na urągowisko, wywierał zemstę na mieście, na jego niewinnych obywatelach…
Lincoln Rhyme ułożył wygodnie głowę na poduszce i ponownie zaczął przyglądać się charakterystyce.
Ziemia jest cięższa niż cokolwiek innego.
To jest ziemia – pył na metalowym jądrze. Nie zabija, odcinając dostęp powietrza do płuc, ale ściskając komórki, dopóki nie obumrą w wyniku stresu i bezruchu.
Sachs chciała umrzeć. Modliła się o to. Szybko. Ze strachu lub na atak serca. Zanim pierwsza łopata ziemi przykryje jej twarz. Modliła się o śmierć bardziej niż Lincoln Rhyme o pigułki i brandy.
Leżąc w grobie, który przestępca wykopał w jej ogródku, Sachs czuła, że zbita, pełna robaków ziemia porusza się wokół jej ciała.
Sadystycznie zakopywał ją powoli, rzucając na nią od czasu do czasu płaską łopatę ziemi. Rozpoczął od przysypywania stóp. Doszedł teraz do jej piersi. Ziemia wsypywała się pod szlafrok, łaskocząc piersi jak palce kochanka.
Przygniatał ją coraz większy ciężar. Mogła wciągać do płuc tylko małe porcje powietrza. Przerwał raz lub dwa razy i przyglądał się jej uważnie.
Lubi się przyglądać…
Ręce miała skute na plecach kajdankami. Napięła mięśnie szyi, starała się trzymać głowę jak najwyżej.
Jej pierś pokryła warstwa ziemi. Następnie ramiona, szyję. Chłodna ziemia zbliżała się do rozpalonej skóry twarzy. Nie mogła już poruszać głową. Pochylił się nad nią i zerwał taśmę z jej ust. Gdy usiłowała krzyknąć, rzucił garść ziemi na jej twarz. Zadygotała, zadławiła się czarną glebą. Zaczęło dzwonić jej w uszach – słyszała starą piosenkę z dzieciństwa: „Zielone liście lata”. Ojciec bez przerwy puszczał tę piosenkę. Była smutna, łatwo zapadała w pamięć. Zamknęła oczy. Wszystko zniknęło w ciemnościach. Otworzyła usta, ale znów wpadły jej do ust grudki ziemi.
Nie myśleć o śmierci…
Była cała przykryta ziemią.
Leżała spokojnie. Nie krztusiła się, nie oddychała. Ziemia była doskonałą pieczęcią. Nie miała powietrza w płucach, by krzyknąć. Nic nie słyszała z wyjątkiem narzucającej się melodii i dzwonienia w uszach.
Przestała odczuwać ciężar na twarzy, gdy jej ciało skostniało tak jak ciało Lincolna Rhyme’a. Pomału przestawała myśleć.
Ciemność, ciemność. Nie słyszała już głosu swojego ojca, Nicka… nie widziała już wskaźnika prędkościomierza, zbliżającego się do stu sześćdziesięciu.
Ciemność.
Nie myśleć…
Ciężar ziemi wpychał ją w głąb. Widziała tylko jeden obraz: rękę wystającą z grobu przy torach, błagającą o litość. Litość, której tamten nie mógł się spodziewać.
Ręka wzywała ją.
Rhyme, opuściłam cię.
Nie myśleć…
Rozdział trzydziesty czwarty
Coś uderzyło ją w czoło. Mocno. Poczuła głuche uderzenie, ale nie zabolało jej.
Co to było? Łopata? Cegła? Może przestępcę ogarnęła litość i uznał, że ten rodzaj śmierci jest zbyt okrutny, dlatego postanowił odkopać jej szyję, aby podciąć żyły.
Następne uderzenia i następne. Nie mogła jeszcze otworzyć oczu, ale zdawała sobie sprawę, że dociera do niej światło i powietrze. Strząsnęła warstwę ziemi z ust i wciągnęła trochę powietrza. Nie mogła jeszcze głęboko oddychać. Zaczęła głośno kasłać, wymiotować i pluć.
Gwałtownie otworzyła oczy i przez łzy dostrzegła rozmytą sylwetkę Lona Sellitta, który klęczał nad nią, oraz dwóch lekarzy. Jeden z nich włożył jej palce do ust i usuwał ziemię, drugi przygotowywał do użycia maskę tlenową.
Sellitto i Banks odkopywali jej ciało, odgarniając ziemię muskularnymi dłońmi. Wyciągnęli ją z dołu, zrzucając z niej szlafrok, jakby była to wyleniała skóra. Sellitto, stary rozwodnik, patrzył cnotliwie w bok, gdy wkładał jej na ramiona marynarkę. Młody Jerry Banks oczywiście gapił się na jej nagie ciało, ale jego lubiła i to jej nie denerwowało.
– Czy…? – Chrząknęła, po czym zaczęła gwałtownie kasłać.
Sellitto spojrzał wyczekująco na Banksa, który był bardziej wyczerpany. To on zapewne pobiegł za przestępcą. Młody detektyw pokręcił głową.
– Uciekł.
Usiadła. Chwilę oddychała tlenem z butli.
– Skąd? – wykrztusiła. – Skąd wiedzieliście?
– Rhyme – odparł Banks. – Nie pytaj, jak na to wpadł. Wezwał wszystkich członków zespołu. Gdy dowiedział się, że nic nam się nie stało, wysłał nas do twojego mieszkania.
Nagle poczuła, że ma zdrętwiałą lewą nogę. Dopiero wtedy w pełni zdała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Zrzuciła maskę tlenową, cofnęła się w panice i zalała łzami. Krzyczała coraz przeraźliwiej:
– Nie, nie, nie…
Wściekle klepała się po ramionach, udach, jakby usiłowała strząsnąć z siebie przerażenie, które obsiadło ją jak rój pszczół.
– Boże, Boże… Nie…
– Sachs? – zawołał zaniepokojony Banks. – Hej, Sachs?
Starszy detektyw ruchem ręki kazał mu odejść na bok. Objął ją ramieniem, gdy znalazła się na czworakach i zaczęła wymiotować, szlochać i wbijać palce w ziemię, jakby chciała ją udusić.
W końcu uspokoiła się, usiadła i zaczęła się śmiać. Początkowo cicho, ale później coraz głośniej i głośniej – histerycznie. Nie zauważyła nawet, że otworzyło się niebo i zaczęły spadać ogromne, ciepłe krople letniego deszczu.
Położyła ręce na jego ramionach. Dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.
– Sachs…Och, Sachs.
Odeszła od łóżka i wyciągnęła z rogu pokoju stary fotel. Sachs – ubrana teraz w granatowe wełniane spodnie i koszulkę – opadła ciężko na niego i jak uczennica podciągnęła swoje bardzo zgrabne nogi do ramion.
– Dlaczego my, Rhyme? Dlaczego nas tropi? – Mówiła chrapliwym głosem ze względu na pył, którego się nawdychała.
– Ludzie, których porywał, nie byli dla niego prawdziwymi ofiarami. To my byliśmy.
– Kto to jest „my”? – zapytała.
– Dokładnie nie wiem. Może społeczeństwo, miasto, ONZ, policja. Ponownie przeczytałem jego biblię: rozdział poświęcony Jamesowi Schneiderowi. Pamiętacie, co mówił psycholog o wskazówkach, które pozostawia przestępca?
– Chce nas uczynić współuczestnikami zbrodni, podzielić się z nami winą. Łatwiej mu wtedy mordować – odezwał się Sellitto.
Rhyme skinął głową.
– Nie sądzę, żeby tym się kierował. Każda wskazówka jest wymierzonym w nas atakiem. Każda zamordowana ofiara oznacza naszą porażkę.
W podniszczonym ubraniu, z włosami uczesanymi w koński ogon, Sachs wydawała się piękniejsza niż do tej pory. Ale jej wzrok był posępny. Rhyme przypuszczał, że przypominała sobie każdą łopatę ziemi, która na nią spadła. W oczach Amelii dostrzegł tyle grozy, że musiał spojrzeć gdzie indziej.
Читать дальше