– Co on ma przeciwko nam? – spytała.
– Nie wiem. Ojciec Schneidera został aresztowany przez pomyłkę i umarł w więzieniu. A nasz przestępca? Kto to wie? Interesują mnie ślady…
– …nie motywy – Amelia Sachs dokończyła zdanie.
– Dlaczego uderzył w nas bezpośrednio? – spytał Banks, spoglądając na Sachs.
– Znaleźliśmy jego kryjówkę i ocaliliśmy małą dziewczynkę. Nie spodziewał się nas tak szybko. Może wtedy był na przykład w ubikacji. Lon, potrzebujemy całodobowej ochrony. Ukrył się, gdy uratowaliśmy dziewczynkę, ale zaatakował ponownie. Założę się, że ty, Jerry, ja, Cooper, Haumann, Polling jesteśmy na jego liście. Tymczasem wyślij ludzi Perettiego, aby zbadali mieszkanie Sachs. Jestem pewny, że zachował wszystkie środki ostrożności, ale mógł zostawić jakieś ślady. Zmuszony był opuścić miejsce szybciej, niż planował.
– Chcę tam pojechać – oznajmiła Sachs.
– Nie – powiedział Rhyme.
– Muszę zbadać miejsce przestępstwa.
– Musisz odpocząć – zarządził. – To właśnie musisz, Sachs. Nie mam oporów, żeby ci powiedzieć, że wyglądasz okropnie.
– Tak, on ma rację – odezwał się Sellitto. – To jest rozkaz. Powinnaś odpoczywać. Dwustu policjantów go szuka. Poza tym mamy do dyspozycji stu dwudziestu agentów Dellraya.
– Mam miejsce przestępstwa w swoim ogródku i nie pozwalacie mi go zbadać?
– Tak – odparł Rhyme.
Sellitto podszedł do drzwi.
– Czy wszystko jasne?
– Tak jest, sir.
– Chodź, Banks. Mamy dużo roboty. Sachs, podwieźć cię? Czy może jeszcze pozwalają ci samej prowadzić?
– Dziękuję, mam samochód na dole – odparła.
Obaj detektywi wyszli. Rhyme słyszał ich głosy na pustym korytarzu. Trzasnęły drzwi, policjanci wyszli z domu.
Rhyme zauważył, że nad jego głową jaskrawo świecą się lampy. Kliknął kilka razy i przyciemnił światła.
Sachs się przeciągnęła.
– Cóż – mruknęła w tym samym momencie, w którym Rhyme powiedział: „Zatem”.
Spojrzała na zegar.
– Jest późno.
– Oczywiście.
Wstała i podeszła do stołu, na którym leżała jej torebka. Wzięła ją, otworzyła i wyciągnęła lusterko. Uważnie przyjrzała się swoim ustom.
– Nie wygląda to źle – odezwał się Rhyme.
– Prawie Frankenstein – powiedziała, dotykając ust. – Dlaczego nie używają nici w kolorze mięsa? – Odłożyła lusterko i zarzuciła torebkę na ramię. – Przesunąłeś łóżko – zauważyła. Znajdowało się bliżej okna.
– Thom przesunął. Teraz, jeśli chcę, mogę patrzeć na park.
– To dobrze.
Podeszła do okna. Spojrzała na ulicę.
Na Boga – pomyślał Rhyme. Zrób to. Nic się nie stanie.
– Chcesz tu zostać? Mam na myśli to, że jest późno, a ekipa będzie szukała śladów w twoim domu jeszcze przez kilka godzin – wyrzucił z siebie.
Poczuł niepokój, oczekując odpowiedzi. Zduś emocje, wydał sobie polecenie w myślach. Był wściekły na siebie, dopóki jej twarzy nie rozjaśnił uśmiech.
– Chciałabym.
– Świetnie. – Jego szczęka zaczęła drżeć od nadmiaru adrenaliny. – Wspaniale. Thom!
Będą słuchać muzyki, sączyć whisky. Może opowie jej o słynnych miejscach przestępstw. Historyka tkwiącego w nim interesowała też kariera jej ojca, praca w policji w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Chciał się czegoś dowiedzieć o niesławnym dawnymi laty okręgu Midtown South.
– Thom! Przynieś pościel! I koc! Thom! Nie wiem, do cholery, co on robi. Thom! – krzyczał Rhyme.
Sachs chciała coś powiedzieć, ale właśnie w drzwiach zjawił się Thom.
– Jeden nieuprzejmy krzyk wystarczy – rzucił rozdrażniony. – Wiesz o tym, Lincoln.
– Amelia tu zostanie. Czy możesz przynieść koce i poduszki na kanapę?
– Nie chcę spać na tej kanapie – powiedziała. – Leżałabym jak na kamieniach.
Odmowa bardzo go zabolała. Od kilku lat nie odczuwałem takich emocji, pomyślał ponuro. Niemile zaskoczony uśmiechnął się mimo wszystko.
– Na dole jest sypialnia. Thom przygotuje ci miejsce do spania.
Ale Sachs położyła na stole torebkę.
– W porządku. Thom. Nie musisz tego robić.
– Nie sprawi mi to kłopotu.
– W porządku. Dobranoc, Thom. – Podeszła do drzwi.
– Hm, ale ja…
Uśmiechnęła się.
– No to… – zaczął, odrywając wzrok od niej i kierując go na Rhyme’a, który zmarszczył czoło i potrząsnął głową.
– Dobranoc, Thom – powtórzyła twardo. – Idź już.
Zatrzasnęła drzwi, gdy Thom wyszedł na korytarz.
Sachs zdjęła buty, spodnie i koszulkę. Miała teraz na sobie tylko koronkowy biustonosz i luźne, bawełniane majtki. Wsuwając się do łóżka obok Rhyme’a, ukazała cały seksapil, którym piękna kobieta może oczarować mężczyznę.
Zwinęła się w kulkę i roześmiała.
– Niesamowite łóżko. – Przeciągnęła się jak kotka. Zamknąwszy oczy, zapytała: – Nie masz nic przeciwko temu?
– Nie mam nic przeciwko temu.
– Rhyme?
– Co?
– Opowiedz mi więcej o swojej książce, dobrze? O miejscach przestępstw.
Zaczął mówić o przebiegłym, seryjnym mordercy z Queens, ale po minucie spostrzegł, że Sachs śpi.
Rhyme spojrzał w dół i zauważył, że piersi Sachs dotykają jego piersi, jedno kolano położyła na jego udzie. Po raz pierwszy od wielu lat miał na twarzy włosy kobiety. Łaskotały go. Zapomniał, że taką reakcję wywołują włosy. Był tak zanurzony w przeszłości i miał tak doskonałą pamięć, że zaskoczyło go, iż nie może sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni doznawał takiego uczucia. Przypominał sobie jedynie wieczory z Blaine; sprzed wypadku, jak przypuszczał. Pamiętał, że kiedyś postanowił znieść łaskotki, nie usuwać włosów z twarzy, aby nie obudzić żony.
Teraz oczywiście nie mógł nic zrobić z włosami Sachs, nawet gdyby sam Bóg o to prosił. Nie myślał o tym, że mu przeszkadzają, wprost przeciwnie, chciał o tym pamiętać do końca świata.
Rozdział trzydziesty piąty
Następnego ranka Lincoln Rhyme znów był sam.
Thom poszedł na zakupy, Mel Cooper pracował w laboratorium policji. Vince Peretti zakończył badania w domu przy Van Brevoort i w mieszkaniu Sachs. Znaleziono zaledwie kilka śladów. Rhyme przypisał to inteligencji przestępcy, a nie niekompetencji Perettiego.
Rhyme oczekiwał kolejnego raportu, ale zarówno Dobyns, jak i Sellitto uważali, że przestępca ukrył się i przynajmniej na razie nie będzie dawał znaków życia. W ciągu ostatnich dwunastu godzin nie było żadnych ataków na policję ani porwań.
Ochroniarz Sachs – olbrzymi policjant z patrolu – towarzyszył jej w czasie wizyty u laryngologa w szpitalu na Brooklynie: wchłonięty pył spowodował kłopoty z gardłem. Rhyme też miał obstawę: umundurowany policjant pełnił wartę przed jego domem. Znał tego sympatycznego gliniarza od lat. Prowadził z nim kiedyś długie rozmowy o wyższości torfu irlandzkiego nad szkockim przy produkcji whisky.
Rhyme był w doskonałym nastroju. Powiedział do domofonu:
– Spodziewam się wizyty lekarza w ciągu kilku najbliższych godzin. Proszę go wpuścić.
Policjant powiedział, że wpuści.
Doktor William Berger potwierdził, że dzisiaj będzie punktualnie.
Rhyme położył głowę na poduszce i zauważył, że nie jest zupełnie sam. Po parapecie spacerowały sokoły. Zachowywały się niezwykle bojaźliwie, były zaniepokojone. Zbliżał się front niskiego ciśnienia. Wprawdzie przez okno Rhyme widział pogodne niebo, ale wierzył ptakom. Były niezawodnymi barometrami.
Читать дальше