– Najbrzydsza piżama, jaką kiedykolwiek widziałam – powiedziała. – Twoja była żona ci ją kupiła?
– Skąd wiesz? To prezent na urodziny… Przepraszam za zamieszanie – rzekł, nie patrząc na nią.
Wydawał się onieśmielony i to ją zaniepokoiło. Przypomniała sobie swojego ojca w pokoju przedoperacyjnym. Operacja nie była udana. Bezradność bardziej przeraża niż pogróżki.
– Przepraszam? – rzuciła złowieszczo. – Nie chcę tych gównianych przeprosin.
Zastanowił się chwilę nad jej reakcją, nim oznajmił:
– We dwójkę zakończycie sprawę.
– We dwójkę?
– Ty i Lon. I Mel też. I jeszcze Polling.
– Co masz na myśli?
– Ja się wycofuję.
– Ty, co?
– Obawiam się, że jest to zbyt wyczerpujące dla starego organizmu.
– Przecież nie możesz się wycofać. – Wskazała na reprodukcję Moneta. – Spójrz, czego dowiedziałeś się o przestępcy 823. Jesteśmy tak blisko.
– Zatem nie potrzebujecie mnie. Potrzeba wam tylko trochę szczęścia.
– Szczęścia? Kilka lat było potrzeba, by złapać Bundy’ego. Tak samo Zodiaka czy Werewolfa…
– Macie precyzyjne informacje. Pewne informacje. Macie wskazówki. Złapiecie go. Szczęście się do ciebie uśmiechnie, zanim trafisz do wydziału spraw publicznych. Przestępca stał się zbyt pewny siebie. Być może zostanie zatrzymany już w kościele.
– Dobrze wyglądasz – rzekła po chwili, chociaż to nie była prawda.
Rhyme się roześmiał.
Jednak uśmiech szybko znikł z jego twarzy.
– Jestem zmęczony. Boli mnie nawet tam, gdzie – jak twierdzą lekarze – nie powinno mnie boleć.
– Zrób to, co ja robię w takich sytuacjach. Prześpij się.
Usiłował wybuchnąć szyderczym śmiechem, ale wydobył z siebie tylko chichot. Nienawidził, gdy go oglądano w takim stanie. Zakaszlał, spojrzał na stymulator i wykrzywił usta zdenerwowany, że jest uzależniony od takich urządzeń.
– Sachs… Nie przypuszczam, abyśmy kiedykolwiek jeszcze razem współpracowali. Chciałem ci tylko powiedzieć, że masz wspaniałą karierę przed sobą – dokonałaś właściwego wyboru.
– No cóż, przyjdę do ciebie, gdy go dopadniemy.
– Byłoby miło z twojej strony. Ucieszyłbym się, gdybyś była pierwszym policjantem, którego zobaczę rano. Tylko z tobą chciałbym badać miejsca przestępstw.
– Ja…
– Lincoln – rozległ się głos.
Odwróciła się i spostrzegła mężczyznę stojącego w drzwiach. Ze zdziwieniem przyglądał się wyposażeniu pokoju.
– Wygląda, że było tutaj niezłe zamieszanie.
– Doktorze, proszę wejść. – Na twarzy Rhyme’a pojawił się uśmiech.
Mężczyzna wszedł do pokoju.
– Otrzymałem informację od Thoma. Mówił, że to pilne.
– Doktor William Berger, Amelia Sachs.
Sachs spostrzegła, że w jednej chwili przestała istnieć dla Rhyme’a. Wszystko, co chciałaby jeszcze powiedzieć – czuła, że są sprawy, może wiele, do wyjaśnienia – musi poczekać.
Wyszła z pokoju. Thom, który stał na przestronnym korytarzu, zamknął za nią drzwi i poprosił, by poszła za nim.
– Przepraszam – usłyszała głos za sobą, kiedy znalazła się na zewnątrz.
Odwróciła się i zobaczyła doktora Petera Taylora stojącego samotnie pod złotokapem. – Czy możemy porozmawiać?
Przeszli kilkadziesiąt metrów.
– Tak? – zapytała.
Taylor oparł się o kamienną ścianę i ponownie przygładził włosy. Sachs przypomniała sobie, że wielokrotnie onieśmielała mężczyzn jednym słowem lub spojrzeniem. Jak bezużyteczną siłą jest piękno, pomyślała.
– Jest pani jego przyjaciółką? – zapytał doktor. – Wiem, że pani z nim współpracuje, ale chyba pani się z nim zaprzyjaźniła.
– Sądzę, że tak.
– Ten mężczyzna, który do niego przyszedł. Czy pani wie, kto to jest?
– Berger, jeśli się nie mylę. Jest lekarzem.
– Czy powiedział, skąd jest?
– Nie.
Zerknął na okno sypialni Rhyme’a.
– Wie pani, co to jest Lethe Society?
– Nie… zaraz…To jest grupa skupiająca zwolenników eutanazji?
Taylor skinął głową.
– Znam wszystkich lekarzy Lincolna, ale nie słyszałem dotąd o Bergerze. Myślę, że on jest jednym z tej grupy.
– Co?
Czy planuje rozmawiać z nimi… O tym miała być ta rozmowa.
Zamurowało ją.
– Czy… rozmawiał o tym przedtem?
– Ależ tak. – Spojrzał na jej odznakę. – Pani Sachs, spędziłem wiele godzin, aby odwieść go od tego zamiaru. Wiele dni. Leczę ludzi sparaliżowanych od lat i wiem, jacy są uparci. Może pani go przekona. Tylko kilka słów. Myślę… Czy mogłaby pani…
– Przeklęty Rhyme – mruknęła i pobiegła chodnikiem, zostawiając doktora, który nie dokończył wypowiedzi. Dotarła do drzwi wejściowych w chwili, gdy Thom je zamykał. Przeszła obok niego, mówiąc: – Zapomniałam wziąć swój notatnik.
– Twój…?
– Zaraz wyjdę.
– Nie możesz wejść na górę. On jest z doktorem.
– Tylko na sekundę.
Była już na schodach, gdy Thom ruszył za nią. Mimo że przeskakiwał po dwa stopnie, była od niego szybsza. Gwałtownie otworzyła drzwi.
Wpadła do pokoju, zaskakując Rhyme’a i doktora, który opierał się o stół, krzyżując ramiona. Zamknęła drzwi na klucz. Thom zaczął w nie walić. Berger odwrócił się w jej stronę zdziwiony.
– Sachs! – wybuchnął Rhyme.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– O czym?
– O tobie.
– Później.
– Kiedy, Rhyme? – spytała złośliwie. – Jutro? W następnym tygodniu?
– Co to znaczy?
– Może chcesz mi wyznaczyć termin? Od środy za tydzień? Czy potrafisz określić następną datę?
– Sachs…
– Chcę porozmawiać z tobą w cztery oczy.
– Nie.
– Zatem postąpimy inaczej. – Podeszła do Bergera. – Jest pan aresztowany. Oskarżam pana o próbę asystowania przy samobójstwie. – Błysnęły kajdanki. Klik, klik – rozległ się metaliczny odgłos.
Domyśliła się, że znajduje się w kościele.
Carole Ganz leżała w piwnicy na podłodze. Pojedynczy, ukośny snop chłodnego światła padał na ścianę, oświetlając zniszczony wizerunek Chrystusa oraz stertę zapleśniałych książek z historiami biblijnymi. Na środku pokoju stało kilka krzeseł. Prawdopodobnie są przeznaczone dla uczniów szkółki niedzielnej, pomyślała.
Usta miała zaklejone taśmą, a ręce skute kajdankami. Metrową linką do bielizny została przywiązana do rury biegnącej wzdłuż ściany.
Na wysokim stole stojącym obok dostrzegła jedynie górną część niewielkiego, szklanego dzbanka.
Gdyby go strąciła, użyłaby kawałka szkła do przecięcia linki. Stół jednak chyba się znajdował poza jej zasięgiem, ale położyła się na boku i zaczęła przesuwać się w jego kierunku niczym gąsienica.
Przypomniało to jej kilkumiesięczną Pammy, która turlała się w łóżku między nią a Ronem.
Myśląc o swojej córce w tej straszliwej piwnicy, zaczęła płakać.
Pammy, Kubuś Puchatek, portmonetka.
Opadła na chwilę z sił. Po co opuszczała Chicago…
Nie, nie myśl w ten sposób! Nie rozczulaj się nad sobą! Postąpiłaś słusznie. Zrobiłaś to dla Rona. I dla siebie też. Byłby dumny z ciebie. Kate powtarzała to jej tysiące razy i ona w to uwierzyła.
Znów wytężyła siły. Przesunęła się kilkadziesiąt centymetrów w stronę stołu.
Była zmęczona. Nie potrafiła rozsądnie myśleć.
Piekło ją w gardle z pragnienia oraz od pleśni i stęchlizny, którymi przesycone było powietrze.
Читать дальше