– Jesteś wstrętny! – wrzeszczał na niego Barney. – Wstrętny, szalony i chory!
David potoczył się do stołu i złapał za nogę, próbując się podźwignąć. Jego twarz była biała jak kreda, z nosa zwisały mu smarki. Barney złapał go jeszcze raz, próbując postawić na nogi, ale cienka, znoszona bawełna jego nocnej koszuli nie wytrzymała i pękła na całej długości, a David osunął się na ziemię jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Barney rozchylił materiał, poszukał głowy Davida, złapał go za włosy i mocno szarpnął, wyrywając duży pęk. Barney był w takim stanie, że nic do niego nie docierało, nie kontrolował się, nie myślał, był ogarnięty szałem. Uderzył Davida pięścią w kość policzkową, a potem walnął go między oczy. Szarpał go, kopał, okładał pięściami, a David leżał na podłodze, przewalając się z boku na bok, wrzeszcząc wniebogłosy i wyjąc za każdym uderzeniem.
W końcu, szczękając zębami w szoku, Barney stanął nad Davidem, zupełnie wyczerpany. Leah klęczała na łóżku z zarzuconym na ramiona kocem. Jej twarz była twarzą Leah, którą tak dobrze znał, ale jakby trochę inną. Była jak twarz, którą widzisz, niespodziewanie pochylając się nad miednicą z wodą.
– Barney – powiedziała z rozpaczą. – Barney… Barney ją usłyszał, ale nie zareagował. Gniew nie wypalił się w nim jeszcze do końca.
– Jakby jeszcze tego brakowało – wycharczał. – Jakby mało było kłopotów z interesem, jakby mało było problemów z Irvingiem i Hymanem. Jeszcze ciebie tu brakowało! Co ja mam zrobić? Czy mam się tobą opiekować do końca życia? Czy mam cię prowadzić za rączkę, ty przygłupi golemie? Przecież ja nie mogę tego robić! Nawet nie chcę! Jesteś szalony, jesteś niczym więcej jak szalonym lunatykiem!
Oparł ręce na biurku, ciężko dysząc. David nie podnosił się z podłogi, leżał w kałuży krwi, która ciekła mu z nosa, i kwilił.
– Ten wszawy interes jest wszawym interesem nawet bez twojej pomocy! – Barney wrzasnął na niego. – Kupa śmierdzących, źle wychowanych staruchów i durnowatych bab! Mam gdzieś materiały, gazowe oświetlenie i walkę, żeby jakoś to było! Mój Boże w Niebiosach, Davidzie, gdyby nie ta wariatka, która nazywa siebie moją matką, nie zostałbym tutaj ani chwili dłużej! Joel miał rację, że wyjechał. To właśnie powinienem zrobić: wyjechać i zostawić całe to jęczące, kwękające, zwariowane bractwo i pozwolić, żebyście udusili się własnym smrodem.
Nagle zapanowała głęboka cisza. Czasami tak bywa, kiedy czujesz, wiesz na pewno, że właśnie umarł ktoś bliski. David po omacku pełznął w kierunku łóżka, kaszlał, ciągnąc za sobą poplamioną krwią koszulę. Leah popłakiwała, łzy błyszczały w skąpym świetle lampki oliwnej, palce przyciskała do ust.
– Wariatka? – rozległ się cichy, przejmujący głos.
Barney spojrzał w kierunku drzwi. Na korytarzu, mając jeszcze na sobie swoją ślubną suknię, stała jego matka. Ręce miała splecione w jakimś skromnym geście, jak gdyby pozowała do ślubnej fotografii. Włosy były w nieładzie, nie miała butów na nogach, ale uśmiechała się.
– Mama? – zdziwił się Barney. – Mamo, przepraszam. Nie chciałem. Straciłem głowę. Ten… David, rzucił się na Leah. Nie wiedziałem, co mówię. Mamo?
– Chcesz wyjechać? – zapytała pani Blitz. – Chcesz mnie zostawić, tak jak to zrobił twój ojciec, tak jak twój brat, Joel. Czy tego właśnie pragniesz?
– Pani Blitz – wtrąciła się Leah, przełykając łzy. – Pani Blitz, on nie chciał.
– Byłeś niewolnikiem w kraju egipskim. – David wymamrotał z cierpieniem.
– No cóż, nareszcie poznałam prawdę – powiedziała Feigel Blitz. – Teraz już wiem wszystko. Wariatką mnie nazywa. Wariatką! Po tylu latach małżeństwa! Czy byłam wariatką w dniu, kiedy mnie poślubiłeś? Czy kiedy ze mną tańczyłeś, czy myślałeś wtedy, ta dziewczyna to wariatka? Czy tak myślałeś przez wszystkie te lata? Co? Jacobie, zadałam ci pytanie!
Słysząc imię ojca, Barney odniósł niespodziewane wrażenie, że ktoś wbił w jego ciało tysiące igieł. Rzadko kiedy było ono wymawiane, zarówno przez Feigel, jak i przez Barneya. Nawet przyjaciele rodziny żyli w przekonaniu, że imię Jacob było prawie święte, a przy tym tabu. Imię, którego w obecności pani Blitz nie wolno było wymawiać lekkim tonem.
– Mamo? – powiedział Barney, idąc wolno w jej kierunku. – Mamo, to ja, Barney.
– Nie zostawisz mnie – powiedziała z przekonaniem, kręcąc głową na boki wystudiowanym ruchem. – Nigdy mnie nie zostawisz. Nigdy więcej.
Odwróciła się i niepewnym krokiem poszła korytarzem do kuchni. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Barney westchnął głęboko.
– Idź doprowadzić siebie do porządku – powiedział do Davida. – W mojej sypialni jest wiadro z wodą i miednica.
David oddalił się chyłkiem, trzymając się w bezpiecznej odległości od Barneya. Barney zignorował go i spojrzał na Leah.
– Nie zdziwię się, jeżeli będziesz chciała, żebym cię zaprowadził do jakiegoś innego domu – powiedział. – Może do państwa Feinbaumów?
– Nie. Ze mną wszystko w porządku. Jestem tylko smutna, bardziej niż kiedykolwiek byłam. On mnie nie skaleczył. – Ciągle jeszcze miała łzy w oczach i trzęsły jej się ramiona.
– Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem nawet, czy potrafię wszystko naprawić.
– To nie była twoja wina, Barney. Nie mogłeś wiedzieć.
– Już drugi raz mi przebaczasz.
– Czy chcesz, żeby ci było przebaczone? – zapytała. Wolnym ruchem potarł kostki u rąk. Na pięści miał zdarty naskórek – efekt uderzenia Davida w zęby.
– Chciałbym być gdzieś indziej – odpowiedział. – Obojętnie gdzie, byle nie tutaj.
– Napiłabym się herbaty – powiedziała Leah. – Czy myślisz, że pogwałcę szabat, jeżeli zrobię herbatę?
– Nie. W takich okolicznościach na pewno nie – powiedział Barney. – Pójdę nastawić czajnik.
Poszedł z powrotem do swojego pokoju i narzucił na ramiona stary, znoszony, kasztanowego koloru szlafrok, który kiedyś należał do ojca. David stał w kącie i starannie obmywał zimną wodą opuchnięte usta. Nie odezwał się, kiedy wszedł Barney. Zamarł w bezruchu i nie poruszył się, dopóki Barney nie wyszedł.
Barney podszedł do kuchennych drzwi i spróbował je otworzyć. Były zamknięte na klucz, więc zapukał.
– Mamo? Otwórz, to ja, Barney.
Nie było odpowiedzi. Zastukał głośniej i zawołał:
– Mamo! Otwórz drzwi!
Zastanawiał się przez chwilę, czy przypadkiem nie wyszła. Jeżeli tak, to David i Leah mieli odcięty odwrót, ponieważ swojego czasu ich stary przyjaciel Daniel Lipschitz powiększył kuchnię, zamurowując część korytarza, tak że jedyna droga do sypialni wiodła przez kuchnię. Teraz już zapukał bardzo głośno.
– Mamo! Posłuchaj, wcale nie zamierzam cię zostawić! Obiecuję! Tylko otwórz drzwi!
Usłyszał szuranie, a zaraz potem głuche uderzenie – jak gdyby matka uderzyła ciałem w drzwi.
– Mamo! Czy wszystko z tobą w porządku? Słyszałaś, co powiedziałem?
– Obiecujesz? – zapytała matka niewyraźnym szeptem.
– Mamo, obiecuję. Nie wiedziałem, co mówię. David napastował Leah i straciłem rozum. Czy możesz to zrozumieć, mamo? Mamo?
Czekał. Niecierpliwie poruszył klamką.
– Mamo, otwórz drzwi, natychmiast.
W końcu usłyszał, jak w zamku wolno poruszył się klucz. Tani mechanizm zazgrzytał i ponownie zapanowała cisza. Popchnął drzwi, ale udało mu się otworzyć je tylko na kilka cali; wyglądało na to, że matka się o nie opierała.
Читать дальше