Stali i patrzyli na siebie w milczeniu przez następnych kilkanaście sekund. Barney, przez ułamek sekundy, zobaczył siebie, jak siedzi obok niej pod wózkiem ulicznego sprzedawcy na rogu ulic Hester i Clinton; są odgrodzeni od ulicy zasłonami z płótna, które wiszą aż do ziemi z każdej strony wózka. Było tam przyjemnie i ciemno, czuli się jak we własnym domu. Dorośli byli niczym więcej jak szurającymi po chodniku butami pozbawionymi właścicieli i przesuwającymi się jak na paradzie. Leah musiała mieć wtedy siedem albo osiem lat. Był rok 1858. Ojciec Barneya został uratowany przez ojca Leah, chociaż nikt z rodziny o tym nie wiedział. Leah miała na sobie szmaragdowozieloną sukienkę, emanowała ciepłem dziecięcym, pachniała delikatnie perfumami. Barney często zastanawiał się, kiedy zakochał się w Leah i teraz doszedł do wniosku, że to musiało stać się wtedy.
Leah podniosła rękę do góry i dotknęła jego policzka.
– Nie pozwól jej, żeby uczyniła cię nieszczęśliwym – powiedziała.
Potrząsnął głową. Zamilkli i dalej stali, patrząc na siebie. Barney nie zapomniał tej sceny do końca swoich dni. Patrzyła na niego z lekko przechyloną na bok głową, z błądzącym uśmiechem na ustach.
– Kocham cię – powiedział, może nie tak dobitnie, jak powinien to zrobić kochanek, nie starał się przy tym powiedzieć nic innego niż to, że kochają za to, że jest Leah, i za to, że jest mu oddaną przyjaciółką, kiedy naprawdę jej potrzebuje.
Teraz już wyraźnie się uśmiechnęła, odwróciła i zeszła korytarzem do kuchni. Barney zobaczył tam matkę zmywającą naczynia. Widział też Davida opartego niedbale o futrynę drzwiową, chrupiącego ogórki konserwowe. Cóż za szabat, pomyślał i ponownie zamknął drzwi od swojej sypialni. W ciemności przycisnął dłonie do twarzy tak, że już zupełnie nic nie widział.
Wiedział, że ma przyjaciół. Wiedział, że ma meshpocheha, który mu pomoże. Ale to było za mało. Przecież miał dopiero dziewiętnaście lat, a musiał pilnować krawieckiego interesu oraz zwalczać opozycję w osobach Irvinga i Hymana i radzić sobie z ciągłymi wybrykami matki. A tego już było za wiele. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że od sześciu miesięcy nie miał żadnej wiadomości od Joela. Brat nie napisał ani jednego listu. Czuł się tak, jak gdyby dźwigał Blitzów na własnych barkach niczym worek wypełniony wierzgającymi koźlętami.
Później, w saloniku, przy szabasowych świecach czytał głośno fragmenty z piątej Księgi Mojżesza.
– Nie dasz w ofierze Panu, twojemu Bogu, wołu czy owieczki, które nie są doskonałe, ponieważ obrazisz tym Pana, twojego Boga.
Matka siedziała po drugiej stronie stołu, ręce położyła na kolanach, przymknęła powieki, ale pomimo to Barney widział jej błyszczące oczy. David nawet nie starał się słuchać. Bawił się frędzelkami obrusa i uśmiechał się od czasu do czasu do Leah. Ona natomiast była skupiona, chociaż wyraźnie skrępowana. Czasami szeptała słowa Torah razem z Barneyem.
– Jeżeli między wami znajdzie się mężczyzna, czy kobieta… którzy odejdą i będą służyć innym bogom i będą oddawać im cześć, czy to słońcu, czy księżycowi, czy gwiazdom, sprowadźcie tego mężczyznę, czy tę kobietę z powrotem i ukamienujcie na śmierć.
W końcu, chociaż było dosyć wcześnie, udali się na spoczynek. Matka Barneya odeszła od stołu bez słowa, nawet ich nie pożegnała. Leah miała spać w pokoju Joela, a David miał spędzić noc na rozkładanej kanapie. Ta kanapa, obwieszona i wytarta od częstego używania, była miejscem spoczynku tylu oyrechów, że Barney nawet nie pamiętał ich twarzy. On i Joel pomagali ojcu taskać ją po schodach na dół, na małe podwórko, gdzie była obficie posypywana perskim proszkiem przeciwko insektom, który skutecznie zabijał wszelkiego rodzaju pluskwy, robaki i pchły.
Barney przebrał się w nocną koszulę, stanął przy oknie, na którego szybach wisiały krople deszczu, i spojrzał na podwórko otoczone ponurymi kamienicami. W każdym z tych domów, na zewnątrz kuchennych okien, wisiały sznurki do suszenia bielizny, a na niektórych z nich „suszyły się" pościele i kilimy ciężkie od wody. Powyżej sznurków rozciągało się nocne niebo z plamami chmur.
Wgramolił się na łóżko. Obok niego, na małej drewnianej półce, leżała oprawiona w skórę Torah, którą dał mu ojciec w tym samym czasie, kiedy podarował mu modlitewny szal, tallis, w dniu jego Bar Mitzimh. Stała tam również przydymiona fotografia Joela, już nieco wyblakła od słońca, które zaglądało do sypialni Barneya na godzinę dziennie.
Położył głowę na poduszkę i cichutko odmówił modlitwę. Pobłogosławił matkę w nadziei, że Pan przywróci jej zdrowie. Modlił się za Joela, gdziekolwiek był; modlił się za siebie, żeby miał cierpliwość, rozum i siłę, aby stawić czoło najbliższym latom.
Zasnął, i niemalże natychmiast przyśniła mu się Leah. Śniło mu się, że biegł ulicą Hester w kierunku Bowery, krzycząc za nią z wysiłkiem, żeby zatrzymała się. Ale ona biegła dalej, nie odwracając się do tyłu, zanurzając się w tłum popołudniowych klientów, z rozwianą sukienką ginącą w kalejdoskopie barw, światła i cienia. Był ciężki sierpniowy dzień na Lower East Side. Nie mógł złapać tchu, ulotniła się cała jego energia. Czuł się tak słaby, że obawiał się, iż zaraz się przewróci i wpadnie do rynsztoka.
Niespodziewanie obudził się. Otwierając szeroko oczy, zaczął uważnie nasłuchiwać. Słyszał, jak Leah ciężko dyszy w sąsiedniej sypialni – wydawała jakieś dziwne, zduszone dźwięki, jak gdyby cierpiała na astmę albo była podniecona. Po chwili jęknęła:
– Nie, nie, Davidzie, nie!
Barney odrzucił pierzynę i wyskoczył z łóżka. Szarpnął drzwi od sypialni. Drzwi od pokoju Leah były otwarte na oścież, a jej nocna lampka jeszcze się paliła, chociaż knot był tak nisko przykręcony, że na początku Barney nic nie widział, tylko cienie.
Leah ponownie krzyknęła i rzuciła się na łóżku; teraz już rozumiał, co się tutaj działo.
To był David. Dziecinny, śmieszny David. Leżał na łóżku obok Leah, mając jedną nogę przerzuconą przez jej biodra. Koszula nocna, którą miał na sobie, a którą pożyczył od Barneya, była zadarta wysoko do góry, tak że Barney widział jego tłuste pośladki i kawałek sterczącego, fioletowego penisa. Rzucał się na Leah, wykonując ruchy zjadliwej marionetki, wyglądał jak ogarnięty furią Pinokio. Leah miała ręce ponad głową, uwięzione w staniku i koronkowych rękawach nocnej koszuli i walczyła, żeby się uwolnić. Barney z przerażeniem ujrzał jej duże sutki oraz zaokrąglone uda. Barney złapał Davida za fałdy nocnej koszuli, szarpnął, ale pękła z głośnym trzaskiem. Leah zapiszczała i widząc szansę, spróbowała się uwolnić, ale David odepchnął Bar-neya z siłą lunatyka i rzucił się na nią, mocno przywierając do jej ciała. Barney złapał go jeszcze raz i tym razem udało mu się go ściągnąć na podłogę z krawędzi łóżka.
– Jesteś szalony! – wrzasnął Barney tak głośno, że natychmiast zabolało go gardło. – Jesteś szalony!
David zaczął uciekać na czworakach po dywanie, z tyłkiem wysoko uniesionym w powietrzu. Barney kopnął go tak mocno, że chłopak aż potoczył się pod zielone biurko i zawył, chwytając się za głowę.
Barney wpadł we wściekłość, która gwałtownością w niczym nie ustępowała huraganowi na morzu. Podbiegł do Davida, szarpnął go do góry tak, że ten stanął na równe nogi, i rzucił na biurko. David uderzył w nie plecami i upadł z powrotem na podłogę, a za nim poleciał deszcz szpilek do włosów, grzebyków i szczotek.
Читать дальше