– Muszę powiedzieć, że wszystko dobrze poszło – zauważył radośnie Hunt. – Ale żal mi tych biednych Burów w Wesselstroom. Będą musieli koszmarnie długo czekać, jeśli spodziewają się nas za dzień lub dwa!
– Mnie żal de Kokera – powiedziała odważnie Sara, a Hunt nie wiedział, jak ma zareagować. Nadąsał się jak rozgrymaszone dziecko i przez następne pół godziny w ogóle się nie odzywał.
Wczesnym popołudniem dotarli do Colenso, gdzie zatrzymali się, żeby nakarmić i napoić konie. Chcieli też kupić wędzony boczek i otręby od jakiegoś farmera. O około pięćset, sześćset jardów od miejsca, w którym się zatrzymali, zobaczyli kilka rozbitych namiotów armii brytyjskiej. Namioty stały nie opodal jednego z dopływów rzeki Tugeli, wśród krzaków i drzew. Widzieli też ognisko oraz dym, który leniwym zygzakiem unosił się w górę. Kiedy farmer przyniósł na plecach wielki kawał boczku, opowiedział im o masakrze w Isandhlwana, jakieś niespełna pięćdziesiąt mil na północny wschód od wioski, oraz o obronie Rorke's Drift. Był czerwonym na twarzy, posiwiałym, drobnym Afrykańczykiem, który w 1842 roku stwierdził, że przeprawa przez góry z powrotem do Transvaalu zbyt wiele by go kosztowała. Dawał boczek i świeże jajka żołnierzom brytyjskim i w zamian za to zostawiali jego i jego córki w spokoju.
– Więc co – odezwał się Hunt, kiedy siedzieli nie opodal wozu przy drodze i zajadali kiepski lunch złożony z herbatników i boczku – wygląda na to, że sir Butelkowe Piwo ruszył w końcu do przodu i porządnie narozrabiał!
– Pokonają w końcu Zulusów, prawda? – upewniała się Sara.
– Oczywiście – odparł Hunt. – Zulusi są strasznie dzicy, ale nie wiedzą, jak wielką Brytyjczycy mają nad nimi przewagę. Poza tym stosują tylko jedną taktykę: walą na oślep i robią dużo hałasu. Nawet Lord Chelmsford powinien wiedzieć, jak sobie z nimi poradzić. Bóg raczy wiedzieć, co się stało w tej Isandhlwana, ale założę się, że sir Butelkowe Piwo szykuje już odwet. Za żadne skarby świata nie chciałbym teraz siedzieć w Ulundi. Dziękuję bardzo!
– Przypomniało mi się, że nie mamy ani grama herbaty – cichym głosem powiedziała Sara.
– A farmer nie miał? – zapytał Hunt.
– Zapomniałam go zapytać, przepraszam, Saro – odparła Nareez. – Pojadę i rozejrzę się.
Sara pośpiesznie wstała.
– Nic się nie stało. Mam ochotę na przejażdżkę. Pojadę i zapytam żołnierzy. Muszą przecież mieć herbatę. Brytyjscy żołnierze nie obyliby się bez niej.
Odwiązała jednego z koni biegnących luzem za wozem, zarzuciła mu koc na grzbiet i dosiadła go.
– Zaraz wracam! – zawołała i odjechała poboczem drogi po skalistym stoku w kierunku obozowiska armii. Koń ślizgał się i płoszył, lecz pokonał wreszcie pochyły odcinek drogi i popędził prosto przed siebie.
– No tak – powiedział Joel. – I już jej nie ma. Hunt zmarszczył czoło.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Właśnie to, co powiedziałem. Już jej nie zobaczymy. Prawda, Nareez?
– Pojechała po herbatę. To wszystko. – Nareez była wyraźnie niezadowolona.
– Aha, pojechała po herbatę, co? Akurat. Przejedzie obok tych namiotów, zboczy z drogi i przez jakieś trzy mile pojedzie równolegle do niej, na wschód. Potem wjedzie z powrotem na drogę i pogna co tchu w piersiach, żebyśmy nie mogli jej dogonić. Zresztą i tak byłoby to niemożliwe, mamy przecież wóz.
– To nieprawda – zaprotestowała Nareez. – Nie zdradzi was!
Joel pokręcił głową.
– Myślała o tym przez cały dzień. Obserwowałem jej twarz i wszystkiego się domyśliłem. Na początku, po zabójstwie de Kokera, wydawało jej się, że to całkiem dobry pomysł, żeby pojechać z diamentem do Durban i podzielić zyski między trzy osoby. Lecz potem pewnie zaczęła się zastanawiać, po co w ogóle miałaby się dzielić. Zabiłam de Kokera, odwaliłam najgorszą robotę, dlaczego mam się z kimś dzielić? Z takim lalusiem jak Hunt i z takim kaleką jak Joel? Ci dwaj nie zrobią krzywdy Nareez, więc mogę się z nią spotkać później.
– Mówię panu, panie Blitz, pojechała po herbatę! – powiedziała Nareez.
Joel podniósł się trochę i pokazał palcem leżącą w dole dolinę nad rzeką Tugelą. Sara minęła już obozowisko wojskowe, słyszeli nawet pogwizdujących za nią żołnierzy. Przez mgłę widzieli, jak posuwa się naprzód wzdłuż jednego z dopływów rzeki w kierunku północno-wschodnim. Jej koń ostrożnie mijał skały, a ona sama prawie była niewidoczna na tle szarego nieba. Po chwili zniknęła im z oczu jak duch.
Joel uśmiechnął się szyderczo.
– No i co, Nareez, odjechała, tak jak obie zaplanowałyście. Cała ta śmieszna gadka o herbacie! „Przepraszam, Saro. Pojadę i rozejrzę się za tą herbatą". „Nie trzeba, Nareez. Wezmę konia i pojadę do tych żołnierzy. Armia brytyjska nie obyłaby się bez herbaty!" Herbata! Wy, kobiety, doprowadzacie człowieka do szału.
– Ten diament słusznie jej się należy – powiedziała Nareez. – To skromna nagroda, która zrekompensuje jej te wszystkie cierpienia.
– Jakie cierpienia? – wykrzyknął Joel. – Kilka nudnych miesięcy w Kimberley? Przecież Barney się nad nią nie znęcał, prawda? Wszystko można mu zarzucić, ale zawsze postępował jak dżentelmen. Starał się też być dobrym mężem, kiedy tylko Sara mu na to pozwalała. Nie kochał jej. To oczywiste. Ale nigdy nie musiała przez niego cierpieć.
– Jak to miło, kiedy bracia tak się bronią – powiedział dobitnie Hunt.
Joel zignorował go, wygiął się do tyłu i włożył rękę głęboko do kieszeni płaszcza. Postękując, czegoś w niej najwyraźniej szukał. Szarpnął za podszewkę i w końcu wyciągnął rękę złożoną w pięść. Usiadł prosto.
– Może sobie myśleć, co chce, ta twoja pani i pupilka zarazem – powiedział Joel. – Lecz jej marzenia a rzeczywistość to dwie różne rzeczy! Zobacz!
Wyprostował palce i oto na jego dłoni leżała połyskująca na tle szarego popołudniowego nieba Gwiazda Natalia. Zachwycony Hunt zaczął klaskać w ręce.
– Joel, jesteś po prostu genialny! Myślałem, że diament wisi na jej szyi!
– Na jej szyi wisi kamień, który znalazłem koło Mont-aux-Sources, kiedy przeprawialiśmy się przez góry Drakensberg. Za każdym razem, kiedy wóz stawał, przyglądałem się kamieniom przy drodze i w końcu znalazłem jeden, który odpowiadał wielkością i kształtem. Wczoraj wieczorem, zanim załatwiła de Kokera, zostawiła sakiewkę w kocach Nareez. Myślała, że śpię. Wyjąłem diament, a podłożyłem kamień. Kamień za kamień.
– Jest pan złodziejem! Jest pan okropnym złodziejem! – Nareez zacisnęła pięści.
Joel roześmiał się jej w twarz.
– Co ze mnie za złodziej w porównaniu z Sarą albo z wami. Ten diament jest w połowie moją własnością, jakkolwiekby na to patrzeć. Podzielę się z wami, jeśli pomożecie mi dostać się do Durban, ale ostrzegam was, jeśli doniesiecie na mnie władzom, nic wam z tego nie przyjdzie. Powiem tylko, że mnie porwaliście i próbowaliście ukraść diament, który zgodnie z prawem należy do mnie i do mojego brata. W najgorszym razie będę się musiał podzielić z Barneyem. W najlepszym razie będziecie wisieć za porwanie i za kradzież.
– Przypuszczam, że wy, Żydzi, macie jakieś słowo na określenie takiego podstępu – powiedział uszczypliwie Hunt.
Joel uniósł rękę z diamentem i Hunt ujrzał, jak zalśnił migotliwym blaskiem.
– Mówimy chachma - powiedział Joel. – Chytra sztuczka.
Odwrócona w drugą stronę Nareez głośno splunęła na ziemię.
Читать дальше