Turkot kół z metalowymi obręczami był na tyle głośny, że Simon de Koker nie mógł usłyszeć, o czym mówi Hunt. Spędziwszy tyle lat w służbie państwowej, Hunt nauczył się plotkować o ludziach tuż pod ich nosami, nie wzbudzając przy tym najmniejszych podejrzeń. Nazywał to „ambasadowym szeptem".
Sara spojrzała na Joela, który spał z otwartymi ustami i głową wciśniętą między worki z mąką.
– Rozważam różne możliwości – powiedziała Sara.
– Oczywiście. De Koker na pewno zrobi to samo. Sara dotknęła ręką sakiewki ze skóry, która wisiała teraz na jej szyi przywiązana do złotego, wysadzanego diamentami naszyjnika.
– Będzie musiał najpierw mnie zabić. Też na pewno o tym wie.
– Jestem pewien, że tak. Nie wiem, dlaczego nie zabił jeszcze nas wszystkich.
– Myślę, że wiem dlaczego – powiedziała Sara. – To jeden z tych ludzi, którzy potrzebują wpierw moralnego usprawiedliwienia dla wszystkich swoich czynów. Tak to jest z kalwinistami oraz politycznymi entuzjastami. Nie mogą zacząć działać, póki się ich nie skrzywdzi. To surowi ludzie, ci Burowie, bardzo surowi, ale także bardzo religijni i dlatego Simon de Koker nic nam nie zrobi, dopóki my nie zrobimy pierwszego kroku.
– Hmm – mruknął Hunt, marszcząc czoło. – Interesująca teoria.
– Mam nadzieję, że to teoria, która sprawdzi się w praktyce – odparła Sara. – Mam też nadzieję, że kiedy zrobimy pierwszy ruch, będzie na tyle skuteczny, że pan de Koker nie zdąży się na nas zemścić.
– Co właściwie zamierzasz? – zapytał Hunt z uśmiechem.
Sara spojrzała na Joela, który ciągle chrapał na workach z mąką.
– On też chciał to wiedzieć.
Tej nocy odbili od głównej drogi i przywiązali konie do kępy krzaków. Nadal było mgliście i kiedy rozpalili ognisko, żeby przegotować wodę na herbatę oraz ugotować garnek solonej wołowiny z fasolą, paliło się najpierw słabym płomieniem, po czym strzeliło w górę jasnym pomarańczowym ogniem. Znajdowali się o dziesięć mil od Ladysmith i drogi, która miała ich poprowadzić na północ, do Newcastle, następnie do Wesselstroom i wreszcie do New Scotland i Lourenco Marques, lecz konie były zmordowane, trzęsły się, w dodatku Joel prawie od godziny klął i skarżył się Simonowi de Kokerowi na swoją nogę. W końcu małomówny Simon de Koker powiedział:
– Tu się zatrzymamy – i pociągnął za drewnianą rączkę hamulca.
Przy jedzeniu prawie się do siebie nie odzywali. Wszyscy byli wykończeni i zmarznięci, a ponieważ wierzchołki gór zostały już daleko z tyłu, stawali się w stosunku do siebie coraz bardziej nieufni. Simon de Koker siedział z dala od reszty, z bronią opartą o młode drzewko, i mozolnie zdejmował scyzorykiem skórkę z kiełbasy.
– Jestem wykończony – odezwał się wreszcie Joel. – Nareez, przynieś mi moje koce, proszę.
Niania specjalnie ociągała się z jedzeniem, zanim w końcu wstała i przyniosła Joelowi koce. Nie była niczyją służącą, no, może tylko Sary, a nawet Sara traktowała ją raczej jak matkę niż jak pomoc domową. Hunt poszedł szukać swojej pościeli i zrobił sobie pod gałęziami drzew mały namiot z płóciennego pokrowca, który w czasie jazdy przykrywał pudełka i beczki wystające z wozu. Po chwili przy ogniu zostali już tylko Sara i Simon de Koker. Siedzieli w odległości dziesięciu stóp od siebie, po przeciwnych stronach ogniska. Z napięciem obserwowali się nawzajem. Ogień trzaskał, strzelał w górę, a zewsząd otaczała ich srebrna mgła, która wydawała się nie mieć ani początku, ani końca. W pewnej chwili Sara poczuła, że istnieje tylko ten zamazany, tajemniczy świat mgły, niewidzialnych gór i upiornych drzew.
– Myślę, że wkrótce ja poniosę diament – powiedział Simon de Koker, nie podnosząc wzroku.
– Tak pan myśli? – Sara uniosła brwi.
– Aha, ze względu na bezpieczeństwo. Kobieta nie powinna nosić przy sobie tak cennej rzeczy.
– A ja myślę, że sama sobie poradzę, dziękuję. Wychowałam się w końcu w Natalu. Mam głowę na karku.
– Hmm… tego się właśnie obawiam – powiedział Simon de Koker.
Ukroił jeszcze jeden kawałek kiełbasy i wpakował go sobie do ust prosto z noża.
– Obawia się pan, że ucieknę z diamentem sama? Simon de Koker żuł powoli, przełknął i powiedział:
– Przeszło mi to przez głowę. Proszę nie mówić, że i pani o tym nie myślała.
– Oczywiście, że tak. Ale w końcu wszyscy jedziemy na tym samym wózku, prawda? Wszyscy jesteśmy tak samo winni. Wszyscy więc powinniśmy mieć z tego jakąś korzyść. Spodziewam się, że zażąda pan znacznego procentu od zysku na ruch oporu w Transvaalu, ale nie mam panu wcale tego za złe. Brytyjczycy nie mieli nigdy dobrego zdania o Burach, więc dobrze rozumiem pańskie motywy.
Simon de Koker bacznie obserwował Sarę. W świetle ogniska jego oczy połyskiwały pomarańczowym blaskiem.
– Myślałem, że jest pani zagorzałą patriotką – powiedział.
Sara uśmiechnęła się do niego.
– Obawiam się, że korzyści materialne są ważniejsze niż patriotyzm. Tak mi zawsze powtarzano w domu. Mój ojciec, Gerald Sutter, zajmuje się handlem morskim, może pan o nim słyszał?
Simon de Koker kiwnął głową.
– Panie de Koker, jest pan bardzo odważnym człowiekiem – powiedziała Sara. Czekała kilka sekund, aby wypowiedziane przez nią słowa w pełni do niego dotarły, po czym dodała: – Jest pan odważny, ponieważ naraża pan swoje własne życie, aby obalić tyrana i obojętnie jaki to tyran, ma pan moralne i religijne prawo do walki z nim. Po raz pierwszy jestem po stronie Burów.
– Czy jest wielu Anglików, którzy myślą podobnie jak pani? – zapytał ostrożnie Simon de Koker.
– Paru. Ci, którzy przyjechali do Afryki dawno temu i na własne oczy widzieli, z jakim uporem i trudem musieli walczyć o swoją niepodległość. Nie wszyscy jesteśmy pozbawieni wrażliwości, niech mi pan wierzy. Podziwiamy waszą walkę i wiemy, że pewnego dnia odniesiecie zwycięstwo.
– Hm – mruknął Simon de Koker, podejrzliwie spoglądając na Sarę. Widać było, że jej pochwały sprawiały mu przyjemność.
Sara wstała, obeszła ognisko i stanęła o kilka kroków od Simona de Kokera. Blask dogasającego ogniska oraz mgła nadały jej twarzy dobroduszny, łagodny wyraz.
– Gdyby mnie pan tak nie unikał, zauważyłby pan, że jestem kobietą czułą i wrażliwą – powiedziała Sara.
– Tak – powiedział Simon de Koker. Złożył scyzoryk i spojrzał na swoje ręce. Były tłuste od kiełbasy. Wytarł je dokładnie w mokrą trawę.
Sara podeszła bliżej, podciągnęła spódnicę i uklękła tuż przy nim.
– Niech się pan mnie nie boi – powiedziała. – Podczas wojny i w czasie niebezpiecznych podróży zdarzają się takie rzeczy. Mężczyźni i kobiety, którzy przeżywają trudne chwile, biorą od siebie nawzajem, co tylko mogą, zapominając o swoich obowiązkach i nie troszcząc się o przyszłość. Pan jest agentem Burów, a ja angielską damą. Powinnam myśleć o mężu i nie zapominać o swoim dobrym wychowaniu. Pan powinien mnie pilnować, traktować jak więźnia i nie wysłuchiwać tych moich wywodów. Powinien pan myśleć o Transvaalu.
– O Transvaalu? – Simon de Koker zmarszczył czoło, tak jakby nie zrozumiał, co powiedziała. Był sparaliżowany zapachem jej perfum, jej kobiecością, sugestywnym tonem głosu oraz zimnym angielskim akcentem. Ostatnim razem spał z dużą Murzynką o grubym tyłku, w pokoju na zapleczu Maloney's Bar, w Dutoitspan, a było to trzy miesiące temu.
Sara wyciągnęła rękę i delikatnie pociągnęła Simona de Kokera za rzadką brodę.
Читать дальше