– Obchodzicie tutaj w Kimberley żydowski szabas? – zapytał Hunt, unosząc brwi.
– Szabas to szabas, obojętnie czy w Kimberley, czy w Potter's Bar – odpowiedział Barney. – Nie zastanawiałem się nad tym, kiedy tu przyjechałem, ale teraz jest inaczej. Mam czas, żeby przypomnieć sobie o swojej przeszłości i o swoim Bogu.
– Zwykle ma te pięć minut, aby odmówić kilka modlitw w drodze z biblioteki do kopalni – powiedział Joel. – Może odmówić shachris podczas golenia, mincha w czasie lunchu, a maireu podczas wieczornego mycia zębów. Kiedy Murzyni napełniają mechaniczny bęben niebieską ziemią, ma czas, żeby odmówić shema, inne modlitwy odmawia w zależności od potrzeby.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taki ortodoks – powiedział Hunt.
Barney usiadł.
– Bo tak nie jest. Kiedy przyjechałem tu, do Cape, zupełnie zapomniałem o Bogu. Religia nie wystarczała, aby przeżyć. Lecz teraz próbuję do Niego wrócić, a jedyną drogą jest modlitwa. Żydzi umieją się dobrze modlić, Williamie. Wierzą, że całe ich życie to nieustająca rozmowa z Panem. Dlaczego nie miałbym się modlić, kiedy ujrzałem tak wielki dowód na istnienie Pana?
W tym momencie Barney wyciągnął rękę i pokazał diament. Joel, który siedział na sofie, natychmiast się odwrócił, tak jakby Barney uderzył go w twarz. Lecz Hunt wstał, oszołomiony. Wpatrywał się w kamień, nie mogąc jeszcze uwierzyć, że na niego patrzy.
– Mój Boże – powiedział – nie miałem pojęcia. Barney ciągle trzymał go na wyciągniętej dłoni. Hunt podchodził coraz bliżej, z szeroko otwartymi oczami. Kiedy był już dosyć blisko, poprosił:
– Mogę?
Ostrożnie wziął diament do ręki.
– Nigdy czegoś podobnego nie widziałem – chrapliwym głosem powiedział Hunt. – Czuję się przy nim okropnie głupio. To znaczy… teraz w pełni rozumiem, dlaczego przywrócił ci wiarę w Boga, mój drogi przyjacielu!
– Na twoim miejscu dokładnie bym mu się przyjrzał – powiedział Joel. – Nigdy więcej go już nie zobaczysz. Stary Shylock będzie trzymał go w swojej skrzynce tak długo, aż umrze, wierz mi.
Hunt zbliżył kamień do lampy i barwy tęczy odbiły się na jego twarzy.
– To zadziwiające. Nie mam ci za złe, że chcesz go zatrzymać. Spójrzcie na te kolory!
– Bez przerwy powtarzam Barneyowi – odezwała się teraz Sara – że jest zbyt ładny, aby trzymać go w ukryciu, ale nie chce mnie słuchać, prawda, kochanie? Uważam, że cały świat powinien go podziwiać. Ale nie, Barney chce go tylko dla siebie. Chce go trzymać w sejfie, gdzie nic nie jest wart.
– Ten kamień ma swoje przeznaczenie – powiedział Barney i wyciągnął rękę po diament. – Zrobię wszystko, żeby trafił w odpowiednie ręce.
Hunt raz jeszcze obrócił diament w palcach, po czym oddał go Barneyowi.
– Nigdy nie będziesz pewien, czy trafi do właściwych rąk, stary przyjacielu. Kiedy umrzesz, a kiedyś przecież musisz, ten kamień będzie musiał torować sobie drogę w gąszczu polityki, finansów oraz ludzkich namiętności. Ty nie będziesz mógł nic na to poradzić. Więc co cię obchodzi jego przeznaczenie? Dam ci milion trzysta.
– Nie sprzedaję – powiedział Barney.
– Milion czterysta. Jestem pewien, że szef będzie zachwycony, kiedy go zobaczy.
– Tracisz czas, Williamie – powiedział Joel, w dalszym ciągu nie patrząc na diament. – Pieniądze nigdy Barneya nie skuszą, lubi tylko udowadniać wszystkim swoją niepodważalną wyższość. W Nowym Jorku mieliśmy specjalne określenie na takich ludzi jak on, ale nie chciałbym go tu powtarzać.
Hunt patrzył chciwie na diament, kiedy Barney zawijał go z powrotem w skórzaną szmatkę.
– Jestem w Kimberley jeszcze dzień lub dwa – powiedział. – Przemyśl to. Milion czterysta w złocie i papierach wartościowych.
– Nie ma o czym mówić – skwitował Bamey cichym, lecz stanowczym głosem. – A teraz napijmy się brandy. Saro, nie wiem, czy Kitty upiekła te holenderskie ciasteczka z cukrem? Może William ma ochotę na ciasteczko z cukrem.
Hunt wrócił na swoje miejsce i usiadł.
– Mam nadzieję, że wiesz, co twoja odmowa oznacza dla firmy braci Blitz? Nie byłbym zdziwiony, gdyby sir Bartle próbował odebrać wam licencję, nawet na drodze sądowej.
– To prawda – uśmiechnął się Barney. – Też bym się nie zdziwił.
Kiedy później leżeli w łóżku, a księżyc oświetlał sypialnię słabym, srebrzystym blaskiem, Sara zapytała:
– Naprawdę nie sprzedasz go?
Barney prawie już zasnął, a kiedy usłyszał głos Sary, nie wiedział przez chwilę, co się dzieje.
– Co? – zapytał sennie.
– Chodzi mi o diament. Naprawdę nie sprzedasz go Huntowi?
– Już ci mówiłem. Nie chcę go sprzedawać nikomu, dopóki się go nie oszlifuje. Wtedy będzie dużo więcej wart.
– Ale nie mamy pieniędzy. I życie jest tu takie nudne. Nie widzisz, jaka jestem znudzona i nieszczęśliwa?
– Saro – westchnął Barney. – Nie chcę już do tego wracać. Napisałem do firmy Ascher & Mendel w Antwerpii. Za jakieś sześć miesięcy będziemy mogli wysłać diament do Europy i tam oszlifować. Może sami zawieziemy go do Belgii? Nie chciałabyś tam pojechać?
– Moglibyśmy pojechać, gdzie tylko chcemy, gdybyśmy sprzedali diament Huntowi. A Belgia to taki ponury kraj. A poza tym tak przecież nakazuje patriotyzm. To brytyjska kolonia i wszystkie wyjątkowe skarby tutaj znalezione powinny być przekazane królowej, ze zwykłej grzeczności. Jeśli nie sprzedasz diamentu Huntowi, jeśli nie pozwolisz, by nazwał go Gwiazdą Wiktorią, będzie to afront w stosunku do tronu brytyjskiego.
Barney podparł głowę na jednym łokciu i poprawił poduszkę.
– Po pierwsze, Saro, jestem Amerykaninem i nie mam żadnych zobowiązań w stosunku do królowej. Po drugie, nie ufam tym kolonialnym cwaniakom, nie mam też zaufania do tych ich tak zwanych „papierów wartościowych i złota". Mam też wiele zastrzeżeń co do ich motywów.
– Och, jesteś taki podejrzliwy. Dlaczego, do licha, nie sprzedasz diamentu i z głowy?
Barney nie odpowiedział, przewrócił się tylko na drugi bok, wygodnie się ułożył i zamknął oczy. Rano miał do napisania trzy listy do prawników Quadrantu, więc musiał wstać o piątej. Praca w kopalni zaczynała się o szóstej, a chciał tam być wcześnie. Jego Murzyni zabiorą się wreszcie do pogłębiania dwóch najnowszych działek. Chciał wyrównać je z pozostałymi wykopami prowadzonymi na terenach braci Blitz. Jeśli wszystko pójdzie jak należy, to będzie wystarczająco dużo miejsca na wprowadzenie ekskawatora. Wtedy ponad dziesięciokrotnie zwiększy się dotychczasowa produkcja.
Nie wiedział, że Sara przez całą noc leżała obok niego, nie zmrużywszy oka. Nie wiedział też, kiedy wychodził rano z sypialni i pochylił się nad łóżkiem, całując ją w czoło, że wcale nie spała. Lecz co najtragiczniejsze, nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że nigdy więcej już jej nie pocałuje.
Rozmawiał w kopalni z kierownikiem robót, kiedy zauważył brak klucza do sejfu. Jadł ciastko z serem, popijając czarną herbatą z kubka. Popołudnie było wyjątkowo upalne i zanim usiedli na ustawionych pionowo skrzynkach z narzędziami przy starym podrapanym stole kuchennym, Bar-ney zdjął kamizelkę i powiesił ją na najbliższej łopacie.
– Nie zostawiałbym tak kluczy – powiedział kierownik robót. – Murzyni mają w dzisiejszych czasach bardzo zwinne ręce. Mówią na nich „kawki": biorą wszystko, co się świeci.
Barney wyjął z butonierki kółko z kluczami i rzucił na stół. Potem usiadł i wyjął papierową torebkę, którą dostał od Kitty po śniadaniu. Kierownik robót, niski, krępy Australijczyk z długimi jak u goryla ramionami, pałaszował już grubą pajdę chleba z kiełbasą i musztardą: w zasadzie musztardy było dużo więcej niż kiełbasy.
Читать дальше