Lecz Barney nie zmrużył nawet oka. Księżyc schował się za porannymi chmurami, niebo robiło się coraz jaśniejsze, a po drugiej stronie podwórza kogut zaczynał swe pianie. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Był wykończony.
Jeśli nie pojechali do Capetown, to gdzie? Na pewno nie do Klipdrift, nie mieli tam po co jechać, nie dostaliby się stamtąd nawet nad morze. Nie na wschód, do Orange Free State czy przez góry do Natalu. Jaki by to miało sens? Żadnego, chyba że Sara liczyła na to, że jej ojciec pomoże im wydostać się z Afryki Południowej albo sprzeda diament na czarnym rynku IDB. Tylko że na czarnym rynku nie dostaną za niego miliona funtów. Gwiazda Natalia była duża i za bardzo się wyróżniała. Konsorcjum brytyjskich biznesmenów Hunta, jeśli w ogóle istniało, zdecydowało się kupić diament za milion czterysta, lecz tylko pod warunkiem, że zostanie zaprezentowany Jej Wysokości jako Gwiazda Wiktoria.
Więc dokąd Hunt, Joel i Sara pojechali z kamieniem i dlaczego? Wokoło mnóstwo było kupców i pozbawionych skrupułów kolekcjonerów, gotowych zapłacić nie więcej niż trzysta tysięcy funtów bez zadawania zbędnych pytań. Lecz Haroldowi Feinbergowi potrzebny był zaledwie miesiąc lub dwa, by powiadomić wszystkie gazety. W ten sposób wszyscy handlarze diamentów z miejsca dowiedzieliby się o zaginięciu Gwiazdy Natalii i każdy, kto chciałby ją ponownie sprzedać, musiałby z wielką ostrożnością wybrać odpowiedniego klienta albo też pociąć diament na dwadzieścia, trzydzieści kawałków i sprzedawać każdy osobno. Tak czy owak, Sara i Joel otrzymaliby zaledwie drobną część sumy, jakiej mogliby zażądać, gdyby udało im się sprzedać diament legalnie.
Zawsze znajdą się jacyś podejrzani kupcy diamentów, lecz kamienie trzeba było nieraz wielokrotnie sprzedawać, aby ich wartość odpowiednio wzrosła. Kiedy brytyjski kapitan zabił niewolnika, który ukradł diament o nazwie Regent z kopalni Parteal, obiecawszy mu przedtem, że zabierze go z Indii, sprzedał potem kamień indyjskiemu kupcowi diamentów Jaurchundowi za jedyne tysiąc funtów. Jaurchund musiał zachować wielką ostrożność, informując dyskretnie, że ma „wyjątkowo duże diamenty na sprzedaż". Kiedy odwiedził go Thomas Pitt, dziadek Williama Pitta i zarządca Fortu St. George koło Madrasu, Jaurchund, chcąc nie chcąc, musiał opuścić cenę i sprzedał go ostatecznie za mniej niż dwadzieścia tysięcy funtów. Pitt wysłał Regenta do Anglii i kazał go tam oszlifować, otrzymując stuczterdziestoipółkaratowy brylant bez skazy, który sprzedał następnie w 1717 roku regentowi Francji, księciu Orleanu, za sto trzydzieści pięć tysięcy funtów. Niestety, nie pomogło to niewolnikowi, kapitanowi czy Jaurchundowi, a Hunt i Sara byli w takiej samej sytuacji jak kapitan.
W tej chwili jednak nieważne było, ile im zapłacą, czy jak czujni będą kupcy – Gwiazda Natalia mogła już nigdy nie powrócić do Barneya. Jedno było pewne, jeśli Barney nie pospieszy się i nie odszuka Gwiazdy Natalii, znajdzie się ona poza jego zasięgiem; zostanie oszlifowana, sprzedana, oprawiona i zamknięta w jakichś prywatnych zbiorach na drugim końcu świata. Barney przypomniał sobie, co mówił dziennikarzom o Gwieździe Natalii, że to diament jedyny w swoim rodzaju, odkrycie wszechczasów. Miał rację. Istotnie tak było. Nawet gdyby stał się właścicielem całej kopalni Kimberley i kopał tak głęboko, jak by się tylko dało, nigdy już nie znajdzie drugiego diamentu tak dużego i doskonałego zarazem.
Czuł się tak, jakby jego żona i brat odebrali mu nie tylko diament. Stracił też całą motywację do pozostania w Afryce, walka z Rhodesem straciła nagle sens, bezsensowny wydawał się też powrót do religii i Boga. Gwiazda Natalia mogła stać się uosobieniem absolutnej prawdy, lecz zbyt łatwo można ją było ukryć w kieszeni złodzieja i wywieźć daleko stąd.
Rano o szóstej zjadł śniadanie z rodziną państwa Brink. Na kredensie, w niebieskim dzbanku na mleko, zostawił im pięciofuntowy banknot. Potem odjechał wolno w stronę Kimberley, do Vogel Vlei, gdzie służący z cierpliwością czekali na jego powrót. Czekał na niego ktoś jeszcze, i to ze strzelbą.
Był to Alf Loubser, hodowca owiec z Beaufort West, i wyglądał niezwykle groźnie. Swoim wozem zaprzężonym w osiemnaście wołów zajechał przed frontowe drzwi Vogel Vlei. Gmatwanina rogów, uprzęży, cugli i leniwych ogonów przedstawiała widok imponujący. Alf Loubser siedział na wozie długą strzelbą myśliwską na kolanach. Obok niego, w pasiastej bawełnianej sukience, w kapeluszu z wystającym do przodu rondem, z rękami skromnie spoczywającymi na kolanach, siedziała Louise, jego córka, dziewczyna, z którą Barney kochał się po raz pierwszy. Było to wiele lat temu, w ciepłą, gwiaździstą noc.
Barney zszedł z konia i ociężałym krokiem podszedł do wozu, prowadząc konia za luźno wiszące lejce.
– Alf Loubser, prawda? – zapytał, zdejmując kapelusz i zasłaniając ręką oczy od słońca. – A to Louise. Ale wydoroślałaś, co, Louise?
– Wydoroślała zaraz po twojej wizycie na naszej farmie – skwitował Alf Loubser chrypliwym głosem.
Barney stanął w miejscu i kątem oka spojrzał na Loubsera. Słońce było akurat na wprost, za głową Loubsera.
Przeświecało przez płócienny dach wozu i zamazywało twarz farmera, a także jego przymrużone oczy.
– Nie wiem, do czego zmierzasz – powiedział Barney.
– Nie wiesz? Chyba nie chcesz zaprzeczyć?
– Gdybym wiedział, czemu mam zaprzeczyć, może bym zaprzeczył. Słuchaj, powiedz chłopcom, żeby nakarmili i napoili te bestie, wejdź potem do środka i porozmawiamy jak cywilizowani ludzie, wszystko jedno o czym. – Przyjechaliście aż z Beaufort?
– Można tak powiedzieć. Mam kuzynów w Hopetown. Pojechaliśmy ich odwiedzić.
– To chodźcie do środka. Przyda się wam chyba coś do zjedzenia, mnie też. Pomogę ci, Louise.
Alf Loubser wymierzył do niego ze swojej strzelby.
– Ona nie potrzebuje twojej pomocy, człowieku. Zostaw ją w spokoju.
– Chciałem tylko pomóc.
– My nie potrzebujemy twojej pomocy. Możemy się bez niej obejść.
Michael wyszedł zza stajni i wziął Jupitera za cugle. Barney polecił mu przyprowadzić czterech, pięciu chłopców, żeby zajęli się wołami Alfa Loubsera. Woły ciągnące wóz o długości osiemnastu stóp mogły się posuwać ze średnią prędkością pięciu mil dziennie i zwykle po tak długiej drodze potrzebowały jednego dnia na odpoczynek. Furman był też bardzo zmęczony: pełen wóz wraz z zaprzęgiem mierzył sto dwadzieścia stóp, licząc od pierwszego wołu do ostatniego koła. Bardzo często trzeba było się też zatrzymywać z powodu błota, piasku czy wyboistej drogi.
– Okropne tu tereny – powiedział Alf Loubser, gdy wyprzęgano jego woły i prowadzono je do koryt z wodą i paszą.
Barney spojrzał na pokrytą łajnem drogę.
– I nic nie zrobiłeś, żeby to jakoś zmienić, co?
Alf Loubser starał się wyglądać groźnie, ale nie mógł się dłużej powstrzymać od śmiechu.
– Nie wiedziałeś, że żwir też potrzebuje nawozu, człowieku, tak jak wszystko inne?
– Pewnego dnia afrykańskie poczucie humoru przebije się przez moją grubą żydowską czaszkę – powiedział Barney. – Wejdź do środka. Aha, możesz zostawić swoją strzelbę Horacemu.
Alf Loubser zmarszczył brwi, gdy pojawił się Horacy i stanął posłusznie przy drzwiach. Zwrócił się do Barney a:
– Nie mogę oddać mu strzelby, człowieku. To twój służący.
– Chcesz powiedzieć, że przyjechałeś tu z zamiarem zastrzelenia mnie?
– Dlaczego nie miałbym tego zrobić, kiedy tak zostawiłeś Louise? Kiedy ją zostawiłeś, po trzech miesiącach urósł jej brzuch, a po dziewięciu urodziła małą dziewczynkę.
Читать дальше