– Prawie skończyłem – powiedział Harold. – Ma kilka malutkich wrostków z jednej strony, ale znikną, kiedy go oszlifują. To zdumiewający diament. Po prostu zdumiewający. Szkoda, że mój stary ojciec nie może go zobaczyć. Wycisnąłby łzy z jego oczu.
– Jakie testy przeprowadziłeś? – zapytał Barney. – Jesteś pewien, że to diament? Na sto procent?
– Nie mam wątpliwości – odparł Harold. – Sprawdziłem twardość, pocierając innym diamentem. Także szafirem. Tego testu nie wolno przeprowadzać na oszlifowanym diamencie, bo można uszkodzić brzegi. Ale w tym przypadku nie ma żadnych wątpliwości.
– Myślałem, że standardowy test polega na uderzeniu diamentu młotkiem – zauważył Barney.
– Tak się mówi. Ale kłopot w tym, że diamenty są kruche, chociaż twarde, i mógłby rozpaść się na drobne kawałki. Znam dwóch kupców z East Endu, którzy namawiali kopaczy do sprawdzania, czy ich kamienie są prawdziwe, tym właśnie sposobem. Kazali im uderzyć je młotkiem. Kiedy rozczarowani kopacze oddalili się, kupcy pozbierali kawałki, po czym sprzedali je przemysłowcom oraz jubilerom, a ekspedientki w sklepach nosiły je potem w swoich pierścionkach zaręczynowych. Zrobili na tym niezły interes.
Barney podniósł diament i obracał go na wszystkie strony.
– Jakie inne testy wykonałeś?
– Napięcie powierzchniowe, choć trudno coś powiedzieć na sto procent, ponieważ nie był jeszcze obrabiany. Kropla wody zostawiona na jego powierzchni utrzymuje się dłużej niż na innych kamieniach. No i przewodnictwo cieplne. Sam zauważyłeś, jak szybko się rozgrzewa i traci potem ciepło, gdy trzyma się go w ręce i odkłada na biurko.
– Ile jest wart? – zapytał Barney. – Może wiesz chociaż w przybliżeniu?
Harold spuścił rękawy koszuli i spojrzał na Barneya. Był już zmęczony.
– Ten diament wart jest tyle, ile jest się gotowym za niego zapłacić, ale na twoim miejscu nie sprzedałbym go za mniej niż milion funtów w złocie – odpowiedział.
Barney siedział teraz w bibliotece z głową podpartą na rękach, wpatrywał się w diament i myślał. Nigdy jeszcze nie posiadał tak wspaniałej rzeczy, czystej, jasnej i tak doskonałej, że prawie świętej. Gdyby wszystkie prawa i prawdy zawarte w Pięcioksięgu można było skupić w jednym przedmiocie, tak by właśnie wyglądał. Ten ogromny diament był wart znacznie więcej, pieniądze nie wystarczą, aby go kupić. Jednocześnie niedługo będzie musiał z niego zrezygnować, Barney doskonale o tym wiedział. Zbyt silna była finansowa oraz polityczna presja świata.
Teraz jednak, kiedy samotność tak bardzo mu dokuczała, diament był dla niego prawdziwą pociechą. Mógł się w niego wpatrywać całymi godzinami, obracając na wszystkie strony, próbując zobaczyć wszystkie barwy, którymi się mienił, wszystkie odcienie drzemiące w jego lilioworóżowym wnętrzu. Joel, wpatrując się w niego, marzył o luksusie, bogactwach i kobietach. Dla Barneya diament był dowodem na istnienie Boga, niezbitym i namacalnym dowodem na to, że Barney nie został przez Niego zapomniany, mimo iż tyle razy odchodził, wątpił, zasypiał bez modlitwy.
Barney szeptem wyrecytował w swojej wielkiej bibliotece słowa Koi Nidre, modlitwy, którą odmawia się w wigilię Yom Kippur. Następnie położył masywny diament tak blisko lampy, że zaczął mienić się nieziemskim, różowym światłem. Nie płakał. Za późno na łzy. A poza tym na biurku leżał przecież przed nim najdoskonalszy symbol zachłanności człowieka i rozrzutności Boga.
O dziesiątej Barney wszedł na górę, żeby zobaczyć się z Joelem. Robił to niechętnie. Od pamiętnego przyjęcia weselnego obydwaj bracia prawie przestali ze sobą rozmawiać: Joel z powodu wstydu, że został przyłapany, i smutku, że nie udało się mu wywieźć diamentu po tych wszystkich cierpieniach, które sam sobie zadał, a Barney – ponieważ już Joelowi nie ufał.
Kiedy Barney zapukał do drzwi i wszedł, w sypialni Joela była właśnie Sara. Siedziała na brzegu łóżka i grała z nim w karty. Stawką były cukierki miętowe. Jak zwykle była modnie ubrana. Miała stalowoszarą, atłasową suknię koktailową, a na piersiach nosiła długi diamentowy naszyjnik. Jej włosy zaplecione były w warkocz i ozdobione diamentowymi spinkami. Wszystkie diamenty otrzymała w prezencie od Barneya; diamentowy naszyjnik, który został wyceniony na dwadzieścia dwa tysiące pięćset funtów, dostała od Barneya w tydzień po tym, jak dowiedziała się, że nie jest on członkiem klubu Kimberley i że będąc Żydem, prawdopodobnie nigdy nim nie będzie.
Joel wyglądał nieprzyzwoicie zdrowo. Odkąd doktor Tuter odciął mu lewą nogę w dzień przyjęcia – w czasie operacji zarówno chirurg, jak i pacjent byli nieprzytomnie pijani – czuł się lepiej, a dobry humor dopisywał mu jak nigdy dotąd. Doktor Tuter posmarował mu nogę maścią z kwasem bornym, co zapobiegło dalszemu rozszerzaniu się gangreny, i Joel wolno, lecz pewnie, wracał do zdrowia. Gdy ustał ból, który Joel odczuwał po operacji, stwierdził, że dokuczliwe męczarnie, przez jakie zawsze przechodził, ustały. Co prawda lewe biodro ciągle jeszcze dawało o sobie znać w burzowe dni, lecz sypiał lepiej, jadł, jak się należy, przekomarzał się nawet z angielską pielęgniarką, rumianą Betty, którą Barney sprowadził specjalnie z Capetown. Tłumaczył jej, że jednonogi mężczyzna lepiej sobie poradzi z kobietą niż dwunogi. Oczywiście służący mieli teraz dużo mniej kłopotów z odróżnieniem obydwu pracodawców w rozmowach. Rozkazy wydawał teraz „Jednonogi pan Blitz" lub „Dwunogi pan Blitz".
– Przyszedłem zobaczyć, jak się miewasz – powiedział Barney, przestępując z nogi na nogę.
– Przegrywa w karty, to mówi bardzo wiele o jego samopoczuciu – odparła zamiast Joela Sara.
– Aha – powiedział Barney z uśmiechem, który zniknął równie szybko, jak się pojawił.
– Cieszę się, że przegrywam z twoją uroczą żoną – oświadczył Joel, wręczając Sarze trzy następne cukierki. – Lubię, kiedy jest taka radosna.
– Doprawdy?
Barney podszedł do okna i jedną ręką odsunął zasłonę. Za oknem niebo było czarne jak atrament, z wyjątkiem czerwonego paska, który pokazywał miejsce, gdzie zniknęło słońce.
– Znowu nad czymś rozmyślasz, kochanie? – zapytała Sara, tasując karty. Jej ostre, różowe paznokcie widoczne były z daleka.
– Mmmmh? – wymamrotał Barney, odwracając się do tyłu.
– Pytałam, czy znowu nad czymś rozmyślasz. Całe dnie spędzasz w swoim brązowym gabinecie. – Rozdawała karty od spodu tak szybko i sprawnie, jak przystało na kolonialną córkę Imperium Brytyjskiego.
– W brązowym gabinecie albo w diamentowej bibliotece – zachichotał Joel. Sara spojrzała na niego kątem oka i też roześmiała się.
– Otrzymałem ofertę od konsorcjum brytyjskich biznesmenów – powiedział Barney.
– Mam nadzieję, że zaproponowali więcej niż ci okropni Belgowie.
– Istotnie. Powiedzieli, że mogą zapłacić milion dwieście.
Joel podniósł głowę do góry, spojrzał najpierw na Barneya, potem na Sarę.
– To mnóstwo pieniędzy – powiedział. – Nawet połowa tej sumy to mnóstwo forsy.
– Chcesz go sprzedać? – zapytała Sara. – Joelu, mój drogi, tak nie możesz. Oszukujesz.
– Lubię oszukiwać – powiedział Joel. – Oszukiwanie jest prawie tak samo przyjemne jak picie.
Sara zabrała mu jeszcze dwa cukierki.
– Oszukiwanie sprawia przyjemność tylko wtedy, kiedy się nie zostanie przyłapanym lub kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw zbyt późno.
– Myślę o tym – wtrącił Barney. – To znaczy o tej ofercie. Kłopot w tym, że chcą kupić kamień z pobudek politycznych, no i oczywiście finansowych. Sir Bartle Frere chce napaść na Zulusów, tak to przynajmniej odebrałem, i w tym samym czasie zaprezentować diament królowej Wiktorii. W ten sposób odwróci uwagę rządu i uniknie nieprzyjemnych komentarzy.
Читать дальше