– Jak to zrobiłeś?
Lanigan spuścił nogi po przeciwnej stronie łóżka, wstał powoli i podszedł do drzwi. Były zamknięte. Przeciągnął się kilka razy, upił łyk wody mineralnej, po czym usiadł tuż obok Karla i popatrzył mu prosto w oczy.
– Po prostu miałem szczęście – odparł niemal szeptem. – Byłem gotów uciekać, z pieniędzmi czy też bez nich. Wiedziałem, że wspólnicy czekają na ten przelew, i przygotowałem sobie plan zgarnięcia forsy. Gdyby jednak coś nie wypaliło, i tak bym zniknął. Nie umiałbym już wytrzymać nawet jednego dnia z Trudy. Nie cierpiałem swojej pracy, a w dodatku groziło mi wylądowanie na bruku. Bogan i jego kumple zajmowali się wyłącznie tym gigantycznym oszustwem, a ja byłem chyba jedyną osobą spoza kręgu wtajemniczonych, która znała wszelkie szczegóły.
– O jakim oszustwie mówisz?
– O sprawie Aricii. Opowiem ci o tym kiedy indziej. Dlatego też ściśle trzymałem się swego planu, a reszty dokonało zwyczajne szczęście, które nie opuszczało mnie przez cztery lata, aż to tego pamiętnego dnia sprzed dwóch tygodni. Naprawdę miałem cholerne szczęście.
– Opowiadałeś o swoim pogrzebie.
– Zgadza się. Otóż później wróciłem do wynajętego domku w Orange Beach i przez kilka dni nie wychylałem stamtąd nosa, pochłonięty nauką portugalskiego. Urozmaicałem sobie czas przesłuchiwaniem nagrań z instalacji podsłuchowej w biurze. Musiałem uporządkować masę dokumentów. Nie marnowałem czasu. A w ciągu nocy chodziłem pobiegać wzdłuż plaży, wypacałem z siebie zbędne kilogramy, chciałem bowiem jak najszybciej schudnąć. Niemal głodowałem.
– Co to były za dokumenty?
– Dotyczące sprawy Aricii. Potem zacząłem się wprawiać w żeglarstwie. Nie była to dla mnie całkiem obca sztuka, lecz nagle zyskałem motywację do tego, by stać się dobrym żeglarzem. Jacht był na tyle duży, aby wygodnie spędzać na nim po kilka dni. Zacząłem się więc ukrywać na wodach zatoki.
– Tutaj? W Biloxi?
– Owszem. Rzucałem kotwicę przy wyspie Ship Island i podziwiałem panoramę miasta.
– Po co tak ryzykowałeś?
– W całej kancelarii rozmieściłem mikrofony, poukrywałem je pod biurkami i w aparatach telefonicznych, dosłownie wszędzie z wyjątkiem gabinetu Bogana. Był nawet mikrofon w męskiej toalecie między pokojami Bogana i Vitrano. Przekazywały odgłosy do wielokanałowego nadajnika ukrytego na strychu. To stara kamienica, setki niepotrzebnych papierzysk gromadzono w kartonowych pudłach na poddaszu. Rzadko ktoś tam zaglądał. A na dachu, przymocowana do komina, sterczała stara, nie używana antena telewizyjna, toteż podłączyłem ją do nadajnika. Odbierałem transmisje za pomocą trzydziestocentymetrowej kierunkowej anteny talerzowej, którą ukryłem na jachcie. Wykorzystywałem zdobycze najnowszej techniki, Karl. Kupiłem cały ten sprzęt na czarnym rynku w Rzymie, kosztował mnie majątek. A z pokładu widziałem przez lornetkę tenże komin z anteną, skąd płynęły do mnie sygnały radiowe. Rejestrowałem na jachcie wszystko, co wychwytywały mikrofony, a po nocach musiałem przesłuchiwać nagrania i kopiować te, które mogły mi się przydać. Wiedziałem dokładnie, gdzie każdego dnia zjadają lunch i w jakim nastroju są ich żony.
– To niewiarygodne.
– Trzeba ci było słyszeć, z jakim smutkiem mówili o mnie po pogrzebie. W rozmowach telefonicznych, kiedy przyjmowali kondolencje, wyrażali głębokie ubolewanie, ale między sobą żartowali nieraz, że zaoszczędziłem im przykrości. To Bogan wziął na siebie zadanie powiadomienia mnie o wylaniu z kancelarii. Następnego dnia po wypadku spotkał się z Havarakiem w sali konferencyjnej i przy whisky zaśmiewali się w głos, ile to miałem szczęścia, że zginąłem w tak korzystnym dla siebie momencie.
– Nadal masz te nagrania?
– Oczywiście. A jeszcze lepsza jest rozmowa między Trudy i Dougiem Vitrano, gdy godzinę po pogrzebie znaleźli w szufladzie mego biurka tajemniczą polisę z ubezpieczeniem na życie w wysokości dwóch milionów dolarów. Można się setnie ubawić. Trudy osłupiała co najmniej na pół minuty, zanim zdołała wykrztusić: „To kiedy dostanę te pieniądze?”
– Kiedy będę mógł przesłuchać nagrania?
– Nie wiem, zapewne już niedługo. Mam dziesiątki kaset. Grupowałem i porządkowałem zapisy po dwanaście godzin dziennie przez kilka tygodni. Wyobraź sobie, ile rozmów telefonicznych musiałem dokładnie wysłuchać.
– Nawet przez chwilę nie nabrali żadnych podejrzeń?
– Raczej nie. Tylko raz w rozmowie z Vitrano Rapley zauważył, że moja śmierć nastąpiła w wyjątkowo dogodnym momencie, tym bardziej że osiem miesięcy wcześniej wykupiłem w tajemnicy dodatkową polisę na życie. Nadmienił też, że jego zdaniem zachowywałem się ostatnio trochę dziwacznie, nie były to jednak żadne konkretne podejrzenia. Przede wszystkim bardzo się cieszyli, że sam usunąłem im się z drogi.
– Nie założyłeś podsłuchu telefonicznego w domowym aparacie?
– Nie. Przez pewien czas rozważałem taką ewentualność, postanowiłem jednak nie zawracać sobie głowy. Wiedziałem, jak Trudy zareaguje, a miałem przeciwko niej wystarczająco dużo materiałów.
– Wolałeś się skupić na sprawie Aricii?
– Oczywiście. Chciałem poznać każdy jego krok. Zawczasu wiedziałem, że pieniądze wpłyną na tajne konto w banku bahamskim. Później poznałem dokładną datę.
– Wiec jak je zwędziłeś?
– Już mówiłem, dopisało mi szczęście. Całą sprawą zawiadywał Bogan, ale kwestie finansowe załatwiał Vitrano. Poleciałem do Miami, mając w kieszeni doskonale podrobione papiery na nazwisko Douga Vitrano, nie wyłączając karty ubezpieczenia społecznego. Ten fałszerz z Florydy dysponował olbrzymią komputerową biblioteką fotografii, wystarczyło jedynie dobrać odpowiedni stopień podobieństwa i po paru minutach dane zdjęcie figurowało na podrobionym prawie jazdy. Wybrałem coś pośredniego między rysami moimi a Vitrano. Z Miami poleciałem do Nassau, tam zaś czekała mnie najtrudniejsza część zadania. Umówiłem się na spotkanie z tym samym wiceprezesem Zjednoczonego Banku Walijskiego, z którym Vitrano wcześniej prowadził rozmowy, niejakim Grahamem Dunlapem. Przedstawiłem mu niezbędne dokumenty, wśród których najważniejsze było upoważnienie wspólników, oczywiście wydrukowane na firmowym papierze kancelarii. Zgodnie z tym pismem miałem prawo wycofać pieniądze z konta zaraz po ich wpłynięciu. Dunlap nie spodziewał się mojej wizyty, był zaskoczony, wręcz oszołomiony, że Vitrano pofatygował się osobiście na archipelag w celu nadzorowania tak błahej, rutynowej operacji. Poczęstował mnie kawą, wysłał nawet sekretarkę po rogaliki z dżemem. Stąd też siedziałem w jego gabinecie, kiedy nadeszło potwierdzenie przelewu.
– Nie wpadł na pomysł, żeby zadzwonić do kancelarii i upewnić się co do wycofania pieniędzy z konta?
– Nie. Byłem zresztą przygotowany na najgorsze. Gdyby Dunlap nabrał choćby najmniejszych podejrzeń, ogłuszyłbym go, wybiegł z banku, złapał taksówkę i zwiał na lotnisko. Miałem w portfelu trzy bilety na trzy różne samoloty.
– Dokąd byś wówczas uciekał?
– Pewnie i tak do Brazylii. Nie zapominaj, że oficjalnie zostałem pochowany. Mogłem rozpocząć nowe życie, zatrudnić się jako barman i spędzać wolne chwile na plaży. Skoro już o tym mowa, to wydaje mi się teraz, że powinienem był zapomnieć o pieniądzach. To z ich powodu byłem ścigany i w końcu wylądowałem z powrotem tutaj. W każdym razie Dunlap wypytywał mnie o różne szczegóły, ale znałem właściwe odpowiedzi. No i kiedy nadeszło potwierdzenie przelewu, natychmiast wydałem dyspozycje i kazałem przetransferować całą sumę do banku na Malcie.
Читать дальше