– Analiza brzmienia głosu wykazuje, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż przesłuchiwany kłamie – oznajmił, po czym szybko wycofał się na korytarz.
Jaynes położył przed sobą na stole jakąś kartkę.
– Oto kopia notatki, która dziś rano ukazała się w dziennikach z Rio de Janeiro. Przedstawia okoliczności uprowadzenia niejakiego Paulo Mirandy, którego córka jest bliską przyjaciółką Patricka. Uzyskaliśmy potwierdzenie tej informacji od przedstawicieli władz brazylijskich. Porywacze nie zażądali okupu, do tej pory w ogóle nie nawiązali kontaktu.
Popchnął kserograficzną odbitkę w stronę detektywa, lecz przytrzymał ją poza jego zasięgiem.
– A więc gdzie jest Paulo Miranda?
– Nie mam pojęcia. W ogóle nie wiem, o co tu chodzi.
Jaynes powiódł wzrokiem po twarzach trzech swoich podwładnych.
– To kłamstwo – orzekł Underhill, a Warren i Oliver aprobująco pokiwali głowami.
– Zawarliśmy umowę, Jack. Miałeś nam powiedzieć całą prawdę w zamian za wycofanie stawianych ci zarzutów. Jeśli dobrze pamiętam, zgodziliśmy się również zrezygnować z aresztowania twoich klientów. Zatem jak powinienem teraz postąpić, Jack?
Stephano popatrzył na Underhilla i Olivera, którzy przyglądali mu się uważnie, gotowi po raz kolejny ocenić fachowo jego prawdomówność.
– Tylko ona zna dokładnie lokatę pieniędzy – bąknął, skruszony.
– Czy wiesz, gdzie jest teraz Eva Miranda?
– Nie. Uciekła z Rio, kiedy schwytaliśmy Patricka.
– I nie wpadliście na jej trop?
– Nie.
Haynes znowu popatrzył na swoją ekipę sędziowską, lecz zgodne potakiwanie głowami świadczyło, że detektyw mówi prawdę.
– Rzeczywiście zgodziłem się opowiedzieć o wszystkim – wtrącił Stephano – nie obiecywałem jednak, że zrezygnuję z wyjaśnienia sprawy do końca. Mamy prawo poszukiwać tej kobiety.
– Ale nam nic o niej nie powiedziałeś.
– To prawda. Jeśli chcecie na tej podstawie zerwać naszą umowę, z przyjemnością wezwę swojego adwokata.
– Przyłapaliśmy cię na kłamstwie.
– Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy.
– Daj spokój tej kobiecie, Jack, i uwolnij jej ojca.
– Zastanowię się nad tym.
– Nie. Zaraz wydasz odpowiednie polecenia.
Domek letniskowy okazał się nowym, trójkondygnacyjnym segmentem w długim ciągu identycznych budynków, stojących przy świeżo wykończonej ulicy wzdłuż plaży. Październik zaliczał się już do martwego sezonu turystycznego, toteż większość z nich wyglądała na opuszczoną. Sandy ustawił auto tuż za elegancką limuzyną z numerami rejestracyjnymi stanu Luizjana, zapewne pochodzącą z wypożyczalni. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, ukośne promienie wzbudzały setki odblasków na lekko sfalowanej powierzchni zatoki. Na plaży nie było żywej duszy, na horyzoncie nie odcinał się ani jeden żagiel. McDermott wbiegł po schodkach na taras, okrążył róg domu i stanął przed wejściem.
Leah szybko zareagowała na pukanie, otworzyła drzwi i uśmiechnęła się lekko – widocznie miała nadzwyczaj pogodne usposobienie, gdyż okoliczności ich spotkania w żadnej mierze nie dawały powodów do radości.
– Wejdź, proszę – rzekła, wpuszczając go do środka.
Starannie zamknęła za nim drzwi i poprowadziła do salonu, który przypominał hangar. Trzy ściany stanowiły panoramiczne okna, pośrodku czwartej stał olbrzymi kominek.
– Ładnie tu – mruknął, łowiąc w nozdrza aromatyczne zapachy dolatujące z kuchni. Przez Patricka musiał tego dnia zrezygnować z lunchu.
– Chcesz coś zjeść? – zapytała Pires.
– Umieram z głodu.
– Szykuję właśnie kolację.
– Cudownie.
Podłoga z desek w przejściu do jadalni zaskrzypiała pod jego ciężarem. Na stole stało duże kartonowe pudło, obok leżały poukładane w stosiki dokumenty. Leah pracowała. Przechodząc obok, rzuciła:
– To materiały dotyczące Aricii.
– Kto je zgromadził?
– Oczywiście Patrick.
– Były gdzieś ukryte przez ostatnie cztery lata?
– Owszem, w wynajętym pomieszczeniu w Mobile.
Jak zwykle Pires odpowiadała krótkimi zdaniami, z których każde rodziło dalsze pytania. Sandy miał wielką ochotę wyrzucić je z siebie jednym tchem.
– Zajmiemy się tym później – uprzedziła go, lekceważąco machnąwszy ręką.
Obok zlewu w kuchni, na desce do krojenia leżał cały pieczony kurczak. W półmisku czekała parująca mieszanina brunatnego ryżu z duszonymi jarzynami.
– Jedzenie będzie dosyć proste – uprzedziła. – Po prostu nie umiem się poruszać w nie swojej kuchni.
– Pachnie wspaniale. Czyj to dom?
– Nie wiem. Wynajęłam go w biurze pośrednictwa, na miesiąc z góry.
Zajęła się porcjowaniem kurczaka, Sandy’ego zaś poprosiła, żeby nalał wina, wyśmienitego kalifornijskiego „Pinot Noir”. Usiedli przy niewielkim stole w jadalni, skąd roztaczał się malowniczy widok na słońce zachodzące nad zatoką.
– Na zdrowie – powiedziała, unosząc kieliszek.
– Za Patricka – odparł Sandy.
– Właśnie, za Patricka.
W przeciwieństwie do Brazylijki, która chyba nie była głodna, McDermott szybko nałożył sobie porcję pieczeni i z przyjemnością począł zajadać.
– Jak on się czuje? – zapytała po chwili.
Pospiesznie przełknął kęs kurczaka, żeby nie narażać jej na przykre widoki, popił odrobiną wina i otarł usta serwetką.
– Bardzo dobrze. Rany goją się prawidłowo. Wczoraj badał go chirurg plastyczny i orzekł, że nie będą potrzebne żadne przeszczepy skóry. Blizny pozostaną jeszcze przez parę lat, lecz ostatecznie powinny zniknąć. Pielęgniarki przynoszą mu wypieki, sędzia dokarmia go pizzą. Co najmniej sześciu uzbrojonych ludzi strzeże więźnia w dzień i w nocy. Rzekłbym, że powodzi mu się wyjątkowo dobrze, jak na człowieka oskarżonego o morderstwo z premedytacją.
– Wciąż odwiedza go sędzia Huskey?
– Tak, Karl Huskey. Znasz go?
– Nie, ale dużo o nim słyszałam. Byli dobrymi przyjaciółmi. Patrick powiedział kiedyś, że gdyby został schwytany i postawiony przed sądem, to bardzo by chciał, żeby rozprawie przewodniczył właśnie Huskey.
– Zamierza zrezygnować ze stanowiska – odparł Sandy, dodając w myślach, że to niezbyt fortunna sytuacja dla Lanigana.
– Nie będzie mógł poprowadzić sprawy Patricka, prawda?
– Nie. Wkrótce powinien się wycofać.
Włożył do ust znacznie mniejszy kęs mięsa, zwróciwszy uwagę, że Leah nawet nie tknęła do tej pory sztućców. Trzymała wysoko przy policzku kieliszek z winem i spoglądała w zamyśleniu na rozświetlone wszystkimi odcieniami czerwieni niebo za oknem.
– Przepraszam. Zapomniałem spytać o twego ojca.
– Nie ma żadnych nowych wiadomości. Trzy godziny temu rozmawiałam z bratem. Porywacze wciąż nie dali znaku życia.
– Bardzo mi przykro, Leah. Żałuję, że nie mogę ci w żaden sposób pomóc.
– Ja też nie mogę mu pomóc i to mnie przeraża. Nie mogę ani wrócić do domu, ani też zostać tutaj.
– Przykro mi – powtórzył, nie znajdując innych słów pocieszenia.
Zapadło milczenie. Sandy zdobył się na odwagę i nałożył sobie porcję ryżu z jarzynami.
– Mhm, to jest wspaniałe – mruknął. – Naprawdę wyśmienite.
– Dzięki – odparła z lekkim uśmiechem.
– Czym się zajmuje twój ojciec?
– Wykłada na uczelni.
– Której?
– Na uniwersytecie katolickim w Rio.
– A gdzie mieszka?
– W Ipanema, wciąż w tym samym mieszkaniu, w którym się wychowywałam.
Читать дальше