Amy i Jason oraz Hunt i Mickey stali blisko siebie w plamie cienia. Juhle był w domu już od jakiejś pół godziny i ich mało znaczące rozmowy stawały się coraz bardziej nieznaczne, aż całkowicie umilkli. Nagle Mickey, który przez cały czas nie odrywał wzroku od chateau, powiedział:
– Akcja.
Hunt podniósł lornetkę i patrzył, jak Juhle pojawia się przy drzwiach frontowych. Sama mowa jego ciała wskazywała, co zaszło, potwierdzona tym, iż nie odprowadzało go żadne z gospodarzy.
Juhle doszedł do samochodu i otworzył drzwi, a Hunt opuścił lornetkę, zdjął z paska telefon i podał go Wu.
– Gotowa?
Cały czas była gotowa. Choć jej zadanie było proste i bezpośrednie, razem z Wyattem przedyskutowali je dość szczegółowo, więc teraz wzięła telefon bez wahania. Mimo to miała jeszcze jedno pytanie.
– Jesteś pewien, że nie chcesz poczekać na Devina?
– Tak – odparł Hunt. – Cokolwiek zaszło między nią i Devem, to na pewno przekazał jej wiadomość, więc musimy uderzyć teraz, dopóki leży jej to na wątrobie, nim się z tym upora. I jestem pewien, że Dev nie chce oglądać tej części. Nawet nie będzie chciał o tym słyszeć.
– Koleś jest w tym po same uszy – wtrącił Mickey. – Teraz podąża za tobą i powinien się z tym pogodzić.
– Ta, no, to jego robota – wzdrygnął się Hunt. – Wszystko, co do tej pory robił, jest w jego małym podręczniku, co mu wolno, a czego nie. Jak wszyscy wiemy, miał pewne problemy z przestrzeganiem właściwej procedury prawnej, czym ja, na szczęście, nie muszę się martwić.
– Ale żeby wszystko było jasne, ja i Amy nadal jesteśmy pracownikami sądu. Właściwie, to jeśli nic się nie zmieniło, ja jestem w prokuraturze okręgowej – Jason, bardzo zdenerwowany, nie narzekał, po prostu stwierdzał fakt. – Zatem, gdy już skończymy, to pamiętajmy o pomyśle Wyatta, by o tym nie rozmawiać.
– Rozumiemy – Amy położyła na jego ramieniu uspokajającą dłoń. – Chyba wszyscy o tym wiedzą, Jason. Miejmy to za sobą. Wyatt, podaj mi ten numer.
Hunt podyktował, a ona wybrała go, podczas gdy trzej mężczyźni stali dokoła w różnym stopniu zdenerwowani. Hunt skrzyżował ramiona, mięśnie szczęki poruszały się od zbytniego naprężenia. Mickey przestępował z nogi na nogę. Jason, z rękoma w kieszeniach, twarz miał zarumienioną, choć jego ciemne oczy były przygaszone, niemal ponure; przygryzał wewnętrzną stronę dolnej wargi. Nikt się nie odzywał.
Amy udawała opanowanie, ale jej oczy błądziły dookoła, od drzew na niebo i na mężczyzn, czekając na połączenie, co zdradzało kondycję jej nerwów. Wiaterek ożywił się i zawiał jej włosy na twarz, odgarnęła je niemal ze złością. Nagle, z głośnym westchnięciem ulgi, skinęła.
– Dzwoni – szepnęła. Ponownie skinęła. Ktoś odebrał.
– Mogę mówić z Carol Manion? – Wu zacisnęła w skupieniu oczy. – Tak, rozumiem, ale to nagła sprawa. Muszę rozmawiać z nią osobiście – kolejna pauza. – To nie byłoby możliwe. Mogłaby pani spytać? To naprawdę bardzo ważne. Tak – i, wreszcie cios – proszę jej powiedzieć, że dzwoni Staci Rosalier.
Palce zaciśniętej na telefonie dłoni Wu były białe. Otworzyła oczy, ujrzała stalowe spojrzenie Hunta i ponownie skinęła niepostrzeżenie. Carol szła do telefonu.
Gdy się odezwała, jej głos w niczym nie przypominał dopracowanego contralto, które Wu odnotowała na przeglądzie przed aukcją. Wszystko, co przytrafiło się tego dnia Carol Manion, najpierw z Amy, potem z Juhle’em, zdołało, zgodnie z oczekiwaniem Hunta, zniszczyć powierzchnię jej opanowania i wyrafinowania. Głos wyrażał przerażenie, które kipiało w jej gardle.
– Kto mówi?
Hunt powiedział Amy, żeby dobrze to rozegrała i nie dała Carol szansy na rozłączenie się. Wu mówiła rytmicznie.
– Tu Staci Rosalier, Carol. Staci Keilly. Matka Todda.
– Kto mówi? Znowu policja? To czystej wody nękanie.
– To nie policja, Carol. Wiesz, że to nie policja.
– Więc kto? Czego chcesz?
– Chcę odzyskać syna. Ale na to jest już za późno. Zgodzę się na Andreę Parisi.
– Odkładam słuchawkę.
– Dam ci spokój, jak zaprowadzisz mnie do Andrei.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Owszem, Carol, wiesz. Nie zmuszaj mnie, żebym ci groziła. Nie chcę odbierać ci Todda i zmuszać cię do wymiany, ale zrobię to, jeśli będę musiała.
Przez telefon Carol sprawiała wrażenie pogrążonej w panice. Wu słyszała, jak wrzeszczy „Todd! Todd! Gdzie jesteś? Chodź tu. Muszę cię zobaczyć. Natychmiast!”. Ostatnie słowo było jazgotem.
W tle słychać było inne dźwięki. Męski głos. Zaniepokojony. Kiedy ponownie zaczęła mówić do telefonu, nie było żadnych wątpliwości, że strach Carol zawładnął jej głosem.
– Jest tu. Nic mu nie jest.
– Wiem. Nigdy nie skrzywdziłabym własnego syna. Ale zabrałabym ci go.
– Powiedz mi kim jesteś!
– Powiedziałam ci. Gdzie jest Andrea?
– Powiedziałam, że nie wiem! Nie wiem.
– W porządku – powiedziała Wu. – Ostrzegałam cię. Wyjrzyj przez okno z tyłu domu. Zadzwonię ponownie za dokładnie pięć minut.
–
Carol stała w jadalni, obok kuchni, ściskając telefon, jej twarz zbladła. Ward przybiegł, słysząc początkowe krzyki, za nim Todd z ochroniarzem, który wcześniej wpuścił Juhle’a oraz niania Todda. Teraz ta czwórka zatrzymała się w drzwiach.
Patrząc na telefon, jakby zdziwiona, że nadal ma go w dłoni, położyła słuchawkę na miejsce i odwróciła się do zebranych.
– Och, Todd – powiedziała, idąc w jego kierunku z rozłożonymi ramionami. – Moje dziecko. Wszystko dobrze? Powiedz mi, że nic ci nie jest.
– Nic, mamo. W porządku. Dobrze się czujesz? Kucnęła, by być na jego wysokości i ściskała go mocno.
– Dobrze – powiedziała, ale jej głos się łamał. Jej ramiona uniosły się jeszcze raz. Usiłowała zdusić rozpaczliwe łkanie.
– Carol – Ward uklęknął obok niej. – O co chodzi? Powiedz coś.
Zamiast tego opanowała się i stanęła twarzą do strażnika.
– Czy ktokolwiek, oprócz inspektora Juhle’a, był dziś w domu?
– Nie, proszę pani.
– Jesteś pewien? – krzyknęła na niego. – Nie patrz na Todda! Odpowiadaj. Był tu ktokolwiek?
Oszołomiony agresją tego wybuchu, mężczyzna cofnął się o krok.
– Nie, proszę pani. Jestem pewien. Nikt. Ward wyciągnął dłoń:
– Carol…
Podniosła na męża ostrzegawczo palec, wróciła do strażnika.
– Kiedy podjechaliśmy, on był na zewnątrz. Juhle. Długo był tam sam?
– Nie, proszę pani. Minutę, najwyżej dwie, nim państwo przyjechaliście. Cały czas miałem go na oku.
– Co robił?
– Przez chwilę siedział w samochodzie, potem wysiadł i podszedł do miejsca, gdzie podjazd opada.
– I co tam robił?
– Wyglądało, jakby podziwiał widok.
– I tyle? Nie poszedł za dom.
– Nie, proszę pani, nie miał na nic takiego czasu. Pani i pan Manion przyjechaliście jakąś minutę później. Niemal natychmiast, jeśli o to chodzi.
Odkręciła się do niani.
– A ty byłaś z Toddem cały dzień?
– Si, senora. Toda el dia. Odwróciła się do syna.
– Todd? Czy to prawda? Cały dzień?
Chłopiec, wystraszony szaleństwem matki, przesunął się o krok w stronę niani.
– Mamo?
Ward podszedł i położył jej dłoń na ramieniu, machnięciem ręki nakazując reszcie oddalenie się. Przeszedł z nią kilka kroków w głąb salonu, gdzie olbrzymie, zachodnie okna ozdabiały białe zasłony, zaciągnięte teraz w ochronie przed popołudniowym słońcem.
Читать дальше