– Nie jestem pewna – odparła Tamara. – Czerwieni?
– To widzę.
W sali degustacyjnej Piwnic Manionów, wino nalewały trzy osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Wszyscy byli młodzi, znający się na winie, entuzjastyczni. Osobą, która nalała im wino, był dwudziestoparoletni niedoszły matinee o imieniu Warren, który czekał w napięciu na reakcje kilkunastu ludzi przy barze przed nim, zanim mógł kontynuować swoją mowę.
– Po pierwsze, jestem pewien, że wszyscy zauważamy zadziwiającą przejrzystość, głęboki rubin o minimalnym odcieniu bursztynu, a nawet cegły, na brzegach. Jest to naturalne w przypadku starszego rocznika, szczególnie sangiovese. Widać to często w przypadku starych chianti, które, jestem pewien, że wszyscy wiemy, pochodzi z tego samego grona. Gdy zamieszamy, możemy wychwycić przebłyski głębszego rubinu, który charakteryzuje ten szczep w jego początkowych latach. Następnie, gdy wino ponownie uspokaja się na dnie czary, na pewno zauważymy niezwykle piękną podstawę…
Craig cofnął się o krok od baru, zerknął w dół.
– Ma rację, jeśli chodzi o twoje nogi – wyszeptał do Tamary. – Ale jak on może to stamtąd widzieć?
Dała mu kuksańca w żebra, wzięła mały łyk, po czym wypluła do wiaderka i odstawiła kieliszek. Warren paplał o lotności alkoholu, strukturze i czego należy szukać, jakie odczucia zmysłowe odnotowywać, kiedy wino przepływa przez wargi i rozpoczyna się faktyczny proces smakowania.
Tamara pochyliła się w stronę Craiga i wyszeptała:
– Bez obrazy, ale jeśli o mnie chodzi, to dajcie margaritę.
– Wiem, o czym mówisz. – Craig nawet nie fatygował się, by skosztować tego konkretnego wina. Spróbował już łyczków z trzech czy czterech innych butelek i edukacja ta nie miała zbytniego wpływu na jego początkową, negatywną reakcję. Ani on, ani Tamara nie interesowali się takimi rzeczami. Albo po prostu tego nie kumali. Kogo obchodziło, czy kolor był rubinowy, czy może bardziej w barwę owocu granatu? Jaką to robiło różnicę? Odkąd to kolor jest składnikiem smakowym? Jego zdaniem wszystkie smakowały jednakowo, pomimo tego całego gadania o dominującej nucie oraz wyraźnej podporze tanicznej, cassis (czymkolwiek były) oraz czarnej porzeczki, być może z nutami czekolady, tytoniu i skórzanych siodeł.
Tytoń? Skórzane siodła? Tak jak w skórzanych rękawicach baseballowych? Czy Warren naprawdę myślał, że ludzie chcieli, żeby ich napoje smakowały koniem i cygarami?
Nie Craig. Nie Tamara. Jak już pili, to coś zimnego z kopem. A jak Craig będzie miał ochotę na dominującą nutę cytrusową to possie limonkę, dziękuję bardzo.
Ale tego ranka odebrali naglący telefon od Wyatta Hunta i przyjechali tu z nim wykorzystać tę ostatnią szansę, zrealizować może niebezpieczny plan i wykonując polecenie, by nie zwracać na siebie uwagi, zdobywali się oboje na takie mniej więcej zainteresowanie, jakie widzieli u pozostałych gości.
– A teraz, proszę, zostawiamy tu kieliszki – ciągnął Warren – i przechodzimy do następnej części naszej wycieczki, mianowicie małej wspinaczki do naszych nowych jaskiń, ale na pewno zobaczymy, że warto. Jesteśmy niezwykle podekscytowani naszym potencjałem magazynowym, niemal piętnaście tysięcy beczek, mniej więcej pół na pół stary i nowy dąb, który dzięki skale wapiennej utrzymywany jest na stałym poziomie temperatury i wilgotności, co jest… – bla, bla, bla. – Więc proszę. Wszyscy za mną.
Poprowadził grupę z sali degustacyjnej na wiodącą w górę ścieżkę, która dochodziła do częściowo brukowanej drogi, która z kolei skręcała w prawo za rogiem wzniesienia i znikała z pola widzenia.
Ich własna ścieżka prowadziła jeszcze trochę w górę, wiodąc ich, jak zostało obiecane, do nowych jaskiń, które, nawet Craig musiał to przyznać, robiły wrażenie. Rozciągając się pozornie setki stóp w głąb litej, białej skały i wypełnione po obu stronach szeregami beczek wina, jedna na drugiej, aż pod sufit, jaskinie stanowiły skomplikowany labirynt wycięty w samym wnętrzu wapiennego wzgórza.
I najwyraźniej prace nadal trwały. W regularnych odstępach, niedokończone skrzydła biegły w ciemność. Cztery główne arterie – każda wiodąca od drzwi do środka – kończyły się w olbrzymiej, słabo oświetlonej komorze głównej, która w ciągu kilku następnych lat mieścić miała obszerne muzeum wina o nazwie Sztuka Wina
– Manionowie mieli nadzieję, iż samo w sobie stanie się ono celem wycieczek. Znajdowała się tutaj również prywatna sala restauracyjna oraz scena dla przedstawień teatralnych i muzycznych – akustyka, zapewnił ich przewodnik, była doskonała.
Warren oraz czternastu z szesnastki gości z tury porannej zgromadzili się dokoła modelu architektonicznego w centrum pomieszczenia, który przedstawiał, jak wyglądać będzie komora po zakończeniu wszystkich prac.
Dwoje gości zniknęło w ciemności.
– Piwnice Manionów. Jak mogę pomóc?
– Cześć. Mówi Andy ze sklepu spożywczego w Oakville. Czy rozmawiam z kuchnią?
– Nie. Przykro mi, to sala degustacyjna i mamy tłum.
– Okay. Przepraszam, że przeszkadzam. Mogłabyś przełączyć mnie do kuchni, proszę?
– Nie mogę. To linia publiczna. Nie przełączamy do domu.
– Świetnie. A mogłabyś podać mi numer?
– Ponownie mi przykro, ale nie wolno mi tego robić.
– Jeeezu. Z kim rozmawiam?
– Natasha.
– Dobra, Natasha, posłuchaj, mam następujący problem. Carol Manion zadzwoniła tu powiedzieć, że jakieś sześćdziesiąt osób pojawi się w domu po aukcji, więc zgromadziliśmy jej bardzo drogie i raczej wyrafinowane zamówienie, ale muszę pomówić z kuchnią, żeby wiedzieć, co mam tu w całości przygotować, a czym wy możecie się zająć. Ale ta linia, na której rozmawiamy: ten numer dostałem od Carol.
– Wierzę. Jest ostatnio dość rozkojarzona.
– A któż nie jest? Tu też mamy wariacki tydzień. Tak czy inaczej, jeśli nie będziemy tam na czas i ze wszystkim przygotowanym, to promieniowanie po wybuchu uczyni naszą piękną dolinę niezdatną do zamieszkania przez kolejne dwieście lat, a co wtedy będzie z tobą i ze mną? Więc, czy mogłabyś, proszę, ten jeden raz, podać mi numer domowy? Obiecuję, że spalę go i dwa razy zjem prochy, gdy tylko skończę.
– Raz powinno wystarczyć, Andy – zaśmiała się Natasha. – Poczekaj chwilę. Dobra, gotów? – i podyktowała mu numer.
– To było zbyt proste – powiedział Mickey. – To nie może być takie proste.
– Czasami jest – Hunt nie był w nastroju do żartów. Miał numer Manionów i tego potrzebował, a teraz znowu miał komórkę przy uchu, rozmawiając z Juhle’em.
– Co to za miejsce? – spytał Devin. – Disneyland? Epcot Center? Nie wiedziałem, że w całej historii wyprodukowano tyle samochodów, a teraz wszystkie są tutaj. Przez ostatni kwadrans nie ujechałem nawet mili.
– Gdzie teraz jesteś?
– W korku.
– Tego się domyśliłem. Musisz się stamtąd wydostać. Rozmawiałem właśnie z Amy i Jasonem. Carol Manion prawie przyznała, że dzwoniła z Saint Francis.
– Co to ma niby znaczyć? Prawie przyznała.
– Nie zaprzeczyła. Amy konkretnie o to ją spytała.
– Jeśli to prawda – powiedział Juhle – to możemy mieć pierwszy przełom.
– Możliwe – przyznał Hunt – ale musisz się pospieszyć. Carol i Ward są w drodze do domu.
– Więc będą na parkingu.
– Tak, ale z drugiej strony i może będą szybsi. Gdzie jesteś?
– Na jakiejś autostradzie. Dwadzieścia dziewięć.
– Minąłeś miasto Napa?
– Tak sądzę.
– Okay. Uda ci się. Skręć w pierwszą w prawo.
Читать дальше