Hunt wystarczająco dużo pracował z komputerem, by dokładnie wiedzieć, czego szuka, i oto znalazł. W 2000 roku prywatna rezydencja Manionów gościła na obiedzie przedstawicieli Fundacji na rzecz Osób z Chorobami Nerek, a recenzja tego wydarzenia zawierała informację, że z domu na Seaview Drive, w dzielnicy Seacliff, „rozciąga się oszałamiająca panorama od Golden Gate po Farallones”.
Hunt ponownie wybrał numer komórki Mickeya Dade’a i tym razem przekazał mu polecenie: Czy mógłby pojechać przed zmierzchem do Seacliff, popytać, jeśliby musiał, i zdobyć dokładny adres Manionów? Mając takie dane, Hunt mógłby zdobyć ich domowy numer telefonu, pod którym być może zdołałby zamienić kilka słów z panią Manion.
Siedząc w kuchni, nagle wygłodniały, zdał sobie sprawę, że nie jadł nic od porannych bao i ukroił sobie trzycalowy kawałek salami, które zwisało z kołka w lodówce. Musi wystarczyć.
Czas ruszać.
Hunt nie chadzał już zbyt często do Little Shamrock. Znajdujący się po drugiej stronie ulicy od parku Golden Gate, na rogu Lincoln i Dziewiątej Alei bar, był ulubionym miejscem spotkań jego i Sophie, ale nie mieszkał już w tej okolicy, a poza tym miejsce to samo w sobie nie było warte odwiedzenia. A nawet gdyby było, Hunt nie wybrałby go. Zapomniał i pochował tę część swojego życia.
Tego wieczoru u Juhle’a w domu nie było nikogo. Opieprzył się za to, że nie zadzwonił najpierw, nie chciał jednak wysłuchiwać dalszych reprymend i być może odmowy przez telefon. Jeśli jednak pojawiłby się u przyjaciela z ponownymi przeprosinami osobiście, mógłby zostać wpuszczony. I wtedy wybadać go pod kątem informacji. Nie był właściwie nawet pewien, co zamierzał powiedzieć.
Ale po tej stronie miasta mieścił się Shamrock, teraz jeszcze coś – niedawne, choć głównie skrzętnie tłumione wspomnienia z tamtego życia, zdjęcie Sophie przy barze – ciągnęło go, by ponownie odwiedzić stare miejsce spotkań.
W czwartkowy wieczór o siódmej trzydzieści Hunt spodziewał się, że lokal będzie wypełniony ludźmi. Co wcale nie było przesadzone, bowiem w najlepsze noce maksymalna pojemność lokalu wynosiła ze sto osób. Sophie i Hunt przychodzili tu przed porą koktajlową, gdy siedziało tam zaledwie parę osób i za każdym razem wydawał im się niemal niemożliwie mały, jak na kwitnący interes, którym był bez wątpienia – przybytek otworzył swe podwoje w 1893 roku i od tamtej pory pracował nieprzerwanie.
Stary bar biegł przez pół lokalu. Dokładnie naprzeciwko niego było pomieszczenie o zaledwie ośmiu stopach szerokości. Trzy maleńkie stoliki otoczone czterema krzesłami zapewniały miejsca do siedzenia. Ścianę z przodu zdobiły stare rowery i inne pamiątki z przełomu wieków, włączając zegarek dziadka, który zatrzymał się w czasie trzęsienia ziemi w 1906 roku. Z tyłu przy tarczach do rzutek i szafie grającej pomieszczenie rozszerzało się nieco, lecz kilka zapadających się kanap i tapicerowanych krzeseł zajmowało dużo więcej miejsca, niż zajmowałyby stoliki koktajlowe i nadawały lokalowi swojską atmosferę.
Wpadające przez szerokie frontowe okno słońce, rzucało ostatnie, długie cienie na Lincoln. Na stołkach przy końcu baru siedziała para w identycznych czarnych skórach, trzymając półlitrowe kufle piwa. Samotny gracz w rzutki widoczny był z tyłu. Z głośników cicho płynęła „Time After Time” Cyndi Lauper. Telewizor był wyłączony, a za barem nie było żadnego barmana.
Hunt zajął jeden ze stołków najbliżej drzwi, zastanawiając się, czy powinien po prostu wyjść, niepewny, po pierwsze, dlaczego w ogóle przyszedł. Siedział przez minutę i niemal zdecydował, by już wyjść, gdy grający do tej pory w rzutki mężczyzna przeszedł pod barem.
– Już idę.
Kładąc rzutki na ladzie poniżej baru, barman pobiegł do niego.
– Pan Hardy?
Mężczyzna zatrzymał się, przechylił głowę i uśmiechnął się.
– Doktor Hunt – odparł, po czym zniżył głos. – Daj sobie spokój z panem Hardym, gdy stoję za barem. Mów mi Diz. Co cię sprowadza aż na granicę, w tę piękną noc?
– Mam lepsze pytanie – powiedział Hunt. – Co sławny prawnik robi stojąc za barem w takim miejscu jak to?
Dismas Hardy – szef Amy Wu i wspólnik Wesa Farrella – pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
– Jestem właścicielem części tego lokalu – odparł. – Jednej czwartej, mówiąc dokładnie.
– I pracujesz dorywczo jako barman?
– Bardzo dorywczo. Prawie nigdy. Zazwyczaj pracuje tu mój szwagier, ale… cóż, jest chory i poprosił mnie, żebym zastąpił go przez parę dni. Nie wiedziałem, że tu zaglądasz.
– Nie, nie zaglądam. Już od kilku lat nie.
– No więc – Hardy rzucił serwetkę na bar – skoro tu jesteś, czego się napijesz?
– Piwo. Z kija.
– Już się robi – Hardy podszedł do kurków, nalał dwa kufle i wrócił z nimi. Postawił jedno na serwetce przed Huntem i napił się z drugiego, po czym postawił go na dolnej ladzie. – No i co? Pracujesz dziś?
– Nie za pieniądze. Słyszałeś o Andrei Parisi? Hardy skinął.
– Amy i Wes mówili mi wcześniej. Wciąż się nie znalazła?
– Nie.
– Szukasz jej?
– Zaczynam. Właśnie byłem z Amy i Wesem w waszym biurze.
– I co tam robiłeś?
– Zlecałem im zadania do wykonania.
– Myślałem, że to działa na odwrót, że to firma prawnicza zatrudnia detektywa.
– Zazwyczaj tak jest – zawahał się, zastanawiając się, czy przypadkiem sobie nie zaszkodził. On i Hardy zawsze się dogadywali, ale Hunt z doświadczenia wiedział, że żaden przeciętny wspólnik zarządzający nie był zachwycony, słysząc, że jego podwładni wykonują pracę pro bono w czasie płatnych godzin. – Ale wszyscy martwimy się o nią – pokrótce przytoczył szanse Parisi. – Z naszych obliczeń wynika, że mamy dzień, może dwa.
– Jak długo jej nie ma? Hunt spojrzał na zegarek.
– Trzydzieści godzin, mniej więcej. Nie wygląda to zbyt dobrze, ale przynajmniej nigdzie nie znaleziono jej ciała. Pozostaje zatem marna szansa.
– A gliny? – spytał Hardy.
– Wydział osób zaginionych nie robi nic przez kolejny dzień lub dwa. Ale znasz Devina Juhle’a?
– Pewnie. Wydział zabójstw.
– Zgadza się. I przez większość czasu mój kumpel – powiedział Hunt wprost. – Uważa ją za podejrzaną w sprawie morderstwa sędziego Palmera.
Hardy zmrużył oczy.
– Mówimy o tej samej Andrei Parisi? TV Proces?
– Dokładnie. Więc teraz Juhle szuka jej tak gorliwie jak my, może bardziej. Mam nadzieję wywrzeć na nim nacisk, by zrobił to, czego nie robi jeszcze wydział osób zaginionych.
– Glina z wydziału zabójstw? A co ty od niego chcesz?
– Tego, co on wie.
Hardy uważał to za zabawne.
– I tak po prostu ci powie? Jak zamierzasz przekonać go, by to zrobił?
To był, oczywiście, problem Hunta. Szczególnie po ostatniej rozmowie z Juhle’em.
– Znamy się kopę lat – powiedział. Hardy’emu zdawało się sprawiać to frajdę.
– I ponieważ się przyjaźnicie, zamierzasz go zwyczajnie zapytać?
– Taki był pierwotny plan, ale wiedziałem o paru rzeczach i nie powiedziałem mu od razu. Więc teraz myśli, że ukrywałem je przed nim.
– Bo na to wygląda.
– No sam widzisz. W każdym razie jest to problem.
– No cóż, złą wiadomością jest to – powiedział Hardy – że i tak nie powiedziałby ci wszystkiego, o co byś go zapytał. To ten sam gen, który predysponuje tych gości do pracy w wydziale zabójstw. Swojej żonie pewnie też by nie powiedział. Dobrą wiadomością jest to, że mam trochę doświadczenia z dokładnie takim rodzajem problemów – przerwał. – Abe Glitsky jest jednym z moich najlepszych przyjaciół – Glitsky był zastępcą szefa śledczych. Przez dwanaście czy więcej lat był szefem w wydziale zabójstw.
Читать дальше