– Wiem, że to nie jest strój wieczorowy, ale rzeczą niesłychanie ważną jest, abym natychmiast zobaczył się z admirałem. – Pitt nadal był niezwykle uprzejmy.
Uprzejmość ta, nie wiedzieć czemu, wyprowadziła marynarza z równowagi. Poderwał się na równe nogi i poczerwieniał.
– Przestań się wydurniać! – warknął. – Albo wracasz na kwaterę i wytrzeźwiejesz, albo dzwonię po patrol.
– No to dzwoń! – Głos Pitta nagle stał się szorstki.
– To nie będzie konieczne, Yager. – Głos, który dobiegł z boku, miał brzmienie spychacza szorującego po betonie.
Dirk odwrócił się i znalazł oko w oko z wysokim, nieco podstarzałym oficerem stojącym sztywno w drzwiach prowadzących do kolejnego pomieszczenia. Oficer ubrany był w przepisową biel i zapięty pod szyję, a sądząc po ilości złota na rękawach, był prawdopodobnie tym, kogo Pitt chciał spotkać. Śnieżnobiała czupryna i wychudła twarz przypominały do złudzenia Johna Carradine’a w Dyliżansie. W całej postaci jedynie oczy były żywe i wpatrywały się w niego z głębokim i serdecznym uczuciem, od którego włos staje dęba.
– Jestem admirał Hunter i daję ci dokładnie pięć minut, chłopcze. Postaraj się być zwięzły – oznajmił oficer.
– Tak jest, sir. – To było wszystko, co Pitt zdołał powiedzieć.
Hunter odwrócił się na pięcie i wszedł do gabinetu. Dirk podążył za nim. Czuł się trochę nieswojo. Wokół starego, nieskazitelnie wypolerowanego stołu konferencyjnego siedziało trzech oficerów w nienagannych letnich mundurach, przypatrując mu się z mieszaniną zdumienia i oburzenia. Hunter przedstawił ich kolejno, ale nie udało mu się oszukać Pitta pozorowaną uprzejmością. Admirał starał się przestraszyć przybysza powagą stopni obecnych, uważnie go przy okazji obserwując. Wysoki blondyn w stopniu komandora porucznika i twarzy Johna Kennedy’ego nazywał się Paul Boland i był zastępcą Huntera. Krępy, grubawy kapitan mający kłopoty z nadmiernym poceniem się nosił nazwisko Orl Cinana i dowodził niewielką flotyllą jednostek ratowniczych. Niski, przypominający gnoma oficer, który uścisnął mu dłoń, został przedstawiony jako komandor Burdette Denver, adiutant admirała. Był jedynym, którego Pitt polubił od pierwszego wejrzenia.
– Okay, chłopcze. – Słysząc znów to określenie, Dirk chętnie oddałby swe miesięczne pobory za możliwość dołożenia gospodarzowi w zęby. – Przerwałeś ważną konferencję i postawiłeś tak mnie, jak i moich oficerów w niemiłej sytuacji. Wobec tego bądź tak dobry i powiedz nam, kim jesteś i o co chodzi. Będziemy ci za to dozgonnie wdzięczni.
Głos admirała był pełen sarkazmu i złośliwości. Pitt z trudem stłumił wzbierający w nim gniew.
– Pańska ranga, admirale, nie upoważnia pana do arogancji, toteż sugeruję, aby zaczął się pan zachowywać jak oficer i dżentelmen oraz zademonstrował pewną dozę dobrego wychowania, jeżeli naturalnie jest pan do tego zdolny – stwierdził, siadając wygodnie na wolnym krześle.
Drapiąc się lekko w brew, z nadzieją oczekiwał na wybuch, który z pewnością miał nastąpić. Nie musiał długo czekać. Cinana nie wytrzymał pierwszy.
– Ty wszarzu! – wybuchnął z twarzą wykrzywioną wściekłością. – Jak śmiesz obrażać admirała!
– Ten facet ma fioła. – Boland był spokojniejszy.
– Ty durny skurwielu, wiesz, do kogo mówisz? – krzyknął Hunter.
– Ponieważ zostaliście mi przedstawieni – odparł zapytany – to odpowiedź brzmi: z pewnością wiem.
– Patrol! – Pięść Cinany uderzyła w stół. – Na Boga, niech Yager dzwoni po patrol! Do paki z nim!
– Skurwysyn ma jaja, to mu trzeba przyznać. – Hunter zapalił papierosa i rzucił zapałkę do popielniczki, chybiając o dobre sześć cali. – Wiesz, chłopcze, chyba nie zostawiasz mi wyboru.
– Nazwisko Pitt, Dirk Pitt, admirale, nie chłopcze – odpalił Dirk, spoglądając mu prosto w oczy. – Kiedy po raz ostatni nazwano pana chudzielcem?
Tym razem trafił. Hunter chwycił blat stołu tak mocno, aż zbielały mu palce.
– Niech będzie, jak chcesz, Pitt czy jak cię tam zwą. Komandorze Boland, proszę polecić Yagerowi wezwać patrol.
– Nie robiłbym tego, sir. – Denver nagle wstał i stanął za Pittem, uśmiechając się złośliwie. – Człowiek, którego byliście panowie uprzejmi określić per wszarz i skurwiel i którego chcecie zakuć w łańcuchy, to rzeczywiście Dirk Pitt, który przypadkowo jest synem senatora George’a Pitta z Kalifornii, przewodniczącego Komitetu do Spraw Zaopatrzenia Marynarki. A w dodatku jest dyrektorem do spraw projektów specjalnych w NUMA, Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych dowodzonej przez admirała Sandeckera.
Cinana bąknął pod nosem kilka niecenzuralnych słów.
– Jesteś pewien? – Boland pierwszy się opanował.
– Tak, Paul. Całkowicie pewien. – Przeszedł kilka kroków, stanął naprzeciw Pitta i wyjaśnił: – Nigdy się nie spotkaliśmy, ale mój kuzyn z NUMA wystarczająco często o panu mówił. To komandor Rudi Gunn.
– Pracowaliśmy razem kilka razy – uśmiechnął się Pitt. – Teraz rozumiem, skąd pana twarz wydawała mi się znajoma. Jedyna różnica polega na tym, że Rudi nosi szkła w rogowej oprawie.
– W młodości nazywałem go z tego powodu „Borsuk”.
– Nie omieszkam tak go nazwać przy pierwszej okazji!
– Mam nadzieję… że nie poczuł się pan… hm, obrażony tym, co powiedzieliśmy – wykrztusił Boland.
– Nie – odparł Dirk, posyłając mu najbardziej cyniczne spojrzenie, na jakie mógł się zdobyć.
Hunter i Cinana wymienili spojrzenia, których wymowa była zupełnie jasna. Jeżeli starali się zignorować skrępowanie wynikające z obecności w ich elitarnym i prestiżowym gronie półnagiego syna senatora USA, któremu widoczną przyjemność sprawiało obrażanie ich, to zupełnie im się to nie udawało.
– Okay, panie Pitt. Dlaczego tak pilnie chciał się pan ze mną zobaczyć? – spytał Hunter, przestając się bawić w subtelności.
– Jestem tylko posłańcem – odparł dziwnie cicho Pitt. – Opalając się na plaży, znalazłem coś, co należy do pana.
– No, no! – warknął Hunter. Najchętniej przyłożyłby Pittowi krzesłem. – Czuję się zaszczycony. Cóż to takiego i dlaczego na pewno należy do mnie?
Pitt rozejrzał się po obecnych, wiedząc, co za chwilę nastąpi i postawił na stole cylinder, nadal zawinięty w matę.
– Wewnątrz są papiery. Na jednym z nich jest pańskie nazwisko.
Hunter nawet nie mrugnął. Gdyby był pokerzystą, zrobiłby majątek.
– Gdzie pan to znalazł? – spytał.
– W pobliżu Kaena Point.
– Wyrzucone na brzeg? – zaciekawił się Denver.
– Nie, zobaczyłem to w morzu i popłynąłem po to, a potem przyholowałem do brzegu.
– Nie sądziłem, że da się wrócić tą drogą na Kaena Point – mruknął zaskoczony Denver.
– W pewnej chwili ja też – przyznał Pitt.
– Można zobaczyć, o czym mówimy? – wtrącił się Hunter.
Dirk skinął głową i rozwinął matę, zasypując przy tym piaskiem cały stół.
– Żółty plastik zwrócił moją uwagę – wyjaśnił, podając cylinder admirałowi.
– Rozpoznajecie to, panowie? – spytał Hunter.
Przytaknęli w milczeniu.
– Nigdy nie służył pan na okręcie podwodnym, panie Pitt, inaczej wiedziałby pan, jak wygląda kapsuła komunikacyjna. – Hunter postawił cylinder na stole i dotknął go lekko, prawie z namaszczeniem. – Kiedy okręt jest w zanurzeniu i nie chce przerywać ciszy radiowej, a musi skontaktować się z okrętem nawodnym płynącym jego śladem, to wiadomość zostaje wysłana w czymś takim. Do cylindra przymocowany jest pojemnik z czerwonym barwnikiem, który pęka po osiągnięciu powierzchni, barwiąc parę tysięcy stóp kwadratowych wody i ułatwiając odnalezienie kapsuły. Czytał pan zawartość?
Читать дальше