– Siadaj, Frank – spokojnie powiedział Cope.
– Zamierzasz jej pozwolić…
– Cii – rzekł Cope. – Słyszysz ten dźwięk? Wszyscy nadstawili uszu.
– Jaki?
Cope przyłożył dłoń do ucha.
– Posłuchaj, Frank. Słyszysz to? – szepnął. – To dźwięk twojej publicznie ujawnianej niekompetencji. Nie tylko niekompetencji, ale też samobójczej głupoty, jaką było bezzasadne atakowanie zwierzchnika.
– Nie muszę wysłuchiwać…
– Cii, słuchaj. Tylko słuchaj.
Muse z trudem powstrzymywała śmiech.
– Słyszał pan, panie Gaughan? – zapytał Cope.
Gaughan odkaszlnął.
– Słyszałem, co miałem usłyszeć.
– To dobrze, ja również. A ponieważ prosił pan o pozwolenie nagrywania tej rozmowy, no cóż, ja również czułem się zobowiązany to zrobić. – Zza leżącej na biurku książki Cope wyjął niewielki dyktafon. – No wie pan, to na wypadek gdyby pański szef chciał usłyszeć, co tu się dokładnie wydarzyło, a pański magnetofon zepsułby się lub zaginął. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś pomyślał, że może pan przeinaczyć fakty na korzyść szwagra, prawda?
Cope uśmiechnął się do nich obu. Nie odpowiedzieli mu tym samym.
– Panowie, ktoś ma jeszcze jakieś uwagi? Nie, to dobrze. Zatem wracajcie do pracy. Frank, weź sobie wolne na resztę dnia. Chciałbym, żebyś przemyślał swoją sytuację i może sprawdził, jakie korzystne warunki zapewniamy przy wcześniejszym przejściu na emeryturę.
Kiedy Mike dotarł do domu, spojrzał na dom Lorimanów. Nikogo nie dostrzegł. Wiedział, że to on będzie musiał zrobić następny krok.
Po pierwsze, nie szkodzić. Tak brzmiała dewiza.
A po drugie?
To było trochę bardziej skomplikowane.
Rzucił klucze i portfel na tackę, którą postawiła tam Tia, ponieważ Mike zawsze zapodziewał klucze i portfel. Pomysł się sprawdził. Tia zadzwoniła, kiedy wylądowała w Bostonie. Teraz przygotowywała się do jutrzejszego przesłuchania świadka. To może trochę potrwać, ale potem wróci pierwszym samolotem. Nie ma pośpiechu, powiedział jej.
– Cześć, tatusiu!
Jill wyszła zza rogu. Kiedy Mike zobaczył jej uśmiech, natychmiast zapomniał o Lorimanach i wszystkim innym.
– Cześć, skarbie. Czy Adam jest w swoim pokoju?
– Nie – powiedziała Jill.
To tyle, jeśli chodzi o wszystko inne.
– A gdzie jest?
– Nie wiem. Myślałam, że jest tu, na dole.
Zaczęli go wołać. Nie odpowiadał.
– Brat miał się tobą opiekować – rzekł Mike.
– Był tu dziesięć minut temu – odparła.
– A teraz?
Jill zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że wieczorem idziecie na mecz hokejowy.
– Idziemy.
Jill była wyraźnie poruszona.
– Skarbie, co się stało?
– Nic.
– Kiedy ostatnio widziałaś brata?
– Nie wiem. Kilka minut temu. – Zaczęła ogryzać paznokieć. – Nie powinien być z tobą?
– Na pewno zaraz wróci – powiedział Mike.
Jill najwidoczniej w to wątpiła. On też.
– Mimo to podrzucisz mnie do Yasmin? – zapytała.
– Oczywiście.
– Tylko wezmę torbę, dobrze?
– Jasne.
Jill poszła po schodach na górę. Mike spojrzał na zegarek. Mieli z Adamem za pół godziny wyjechać z domu, podwieźć Jill do przyjaciółki, a potem pojechać na Manhattan na mecz Rangersów.
Adam powinien siedzieć w domu i pilnować siostry.
Mike nabrał tchu. W porządku, na razie nie panikujmy. Postanowił dać synowi jeszcze dziesięć minut. Przejrzał pocztę i znów pomyślał o Lorimanach. Nie ma sensu zwlekać. On i Ilene podjęli już decyzję. Czas działać.
Włączył komputer, wywołał książkę telefoniczną i wyświetlił numery kontaktowe Lorimanów. Był wśród nich numer telefonu komórkowego Susan Loriman. On i Tia nigdy do niej nie dzwonili, ale tak to już jest z sąsiadami – dobrze mieć wszystkie numery ich telefonów w razie jakiegoś nagłego wypadku.
Takiego jak ten.
Wybrał numer. Susan odebrała po drugim sygnale.
– Halo?
Miała ciepły, łagodny głos, niemal jakby ściszony. Mike odkaszlnął.
– Tu Mike Baye – powiedział.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Chciałem powiedzieć, nic nowego. Jesteś sama? Cisza.
– Zwróciliśmy to DVD.
Usłyszał inny głos – chyba Dantego – pytający:
– Kto to?
– Wypożyczalnia – powiedziała.
No tak, pomyślał Mike, nie jest sama.
– Masz mój numer telefonu?
– Wkrótce. Dzięki. Trzask.
Mike potarł twarz rękami. Wspaniale. Po prostu wspaniale.
– Jill!
Pojawiła się na szczycie schodów.
– Co?
– Co Adam mówił, kiedy wrócił do domu?
– Powiedział tylko „cześć, pętaku”. Uśmiechnęła się.
Mike jakby słyszał syna. Adam kochał siostrę, a ona jego. Przeważnie rodzeństwa się kłócą, ale im rzadko się to zdarzało. Nieważne, jak zły czy ponury był Adam, nigdy nie wyżywał się na młodszej siostrze.
– Nie domyślasz się, dokąd mógł pójść?
Jill pokręciła głową.
– Nic mu nie jest?
– Nic, nie martw się. Za kilka minut zawiozę cię do Yasmine, dobrze?
Mike wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Poczuł ukłucie bólu w kolanie – stara kontuzja z czasów, gdy grał w hokeja. Przed kilkoma miesiącami zoperował mu je znajomy chirurg ortopeda, David Gold. Mike powiedział mu, że nie chciał zrezygnować z hokeja, i zapytał, czy gra spowodowała pogłębienie urazu.
– Ty mi to powiedz – rzekł David, wypisując mu receptę na percocet. – Nie miewam tu wielu byłych szachistów.
Mike otworzył drzwi pokoju Adama. Nikogo. Rozejrzał się, szukając czegoś, co powiedziałoby mu, gdzie się podział syn. Nie znalazł.
– Chyba nie poszedł na… – powiedział na głos.
Spojrzał na zegarek. Adam zdecydowanie powinien być już w domu – powinien być tu cały czas. Jak mógł zostawić siostrę samą? Wiedział, że tak nie można. Mike wyjął komórkę i wcisnął przycisk szybkiego wybierania. Usłyszał sygnał, a potem głos Adama proszący o pozostawienie wiadomości.
– Gdzie jesteś? Zaraz musimy jechać na mecz Rangersów. Zostawiłeś siostrę samą? Zaraz do mnie zadzwoń.
Nacisnął klawisz kończący rozmowę.
Minęło jeszcze dziesięć minut. Żadnych wieści od Adama. Mike zadzwonił ponownie. Zostawił drugą wiadomość, zgrzytając zębami.
– Tato? – powiedziała Jill.
– Tak, kochanie?
– Gdzie jest Adam?
– Na pewno wkrótce wróci do domu. Słuchaj, zawiozę cię do Yasmin, a potem wrócę tu po twojego brata, dobrze?
Mike zadzwonił i zostawił Adamowi trzecią wiadomość, wyjaśniając, że zaraz wróci. Przypomniał sobie, jak już kiedyś to robił – zostawiał kolejne wiadomości na poczcie głosowej – gdy Adam uciekł z domu i przez dwa dni nie mieli od niego żadnych wieści. Mike i Tia szaleli, próbując go znaleźć, a w końcu okazało się, że niepotrzebnie.
Lepiej, żeby nie bawił się w to znowu, pomyślał. I niemal zaraz poprawił się: Boże, mam nadzieję, że on znów się w to bawi.
Wziął kartkę, napisał krótką notatkę i zostawił ją na kuchennym stole.
Adamie!
Odwożę Jill, bądź gotowy, kiedy wrócę.
Jill miała plecak z emblematem New York Rangers z tyłu. Nie przepadała za hokejem, lecz ten plecak uprzednio należał do Adama. Jill lubiła rzeczy, które dostawała po Adamie. Ostatnio zaczęła nosić o wiele na nią za dużą zieloną wiatrówkę z czasów, gdy mały Adam grał w hokeja. Jego nazwisko było wytłoczone po prawej stronie piersi.
Читать дальше