– Powiedziałaś „wszyscy”.
– Słucham?
– Powiedziałaś, że „wszyscy” na mnie czekają. To sugeruje więcej niż jedną osobę. Zapewne więcej niż dwie.
Recepcjonistka wyglądała na zmieszaną.
– Ach tak. Musi ich tam być czterech lub pięciu.
– Jest wśród nich prokurator Copeland?
– Tak.
– Kim są pozostali?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Chyba inni inspektorzy.
Muse nie wiedziała, co o tym myśleć. Prosiła o prywatne spotkanie, aby przedyskutować delikatną sytuację z Frankiem Tremontem. Nie miała pojęcia, po co w jego gabinecie zjawili się inni inspektorzy.
Usłyszała śmiech, zanim jeszcze weszła do środka. Istotnie było ich sześciu, w tym jej szef, Paul Copeland. Sami mężczyźni. Był tam Frank Tremont. I jeszcze trzech innych jej inspektorów. Ostatni mężczyzna wyglądał dziwnie znajomo. Trzymał notes i pióro, a przed nim na stole stał magnetofon.
Cope – bo tak wszyscy nazywali Paula Copelanda – stał za biurkiem i zaśmiewał się z czegoś, co Tremont właśnie szepnął mu do ucha.
Muse poczuła, że się czerwieni.
– Hej, Muse! – zawołał.
– Cope – powiedziała i skinęła głową pozostałym.
– Wejdź i zamknij drzwi.
Weszła. Stanęła i poczuła, że wszystkie spojrzenia kierują się na nią. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Poczuła się wrobiona i spróbowała gniewnie spojrzeć na Cope'a. Nie zwrócił na to uwagi.
Po prostu uśmiechał się jak przystojny bubek, którym potrafił być. Usiłowała dać mu znać, że najpierw chce porozmawiać z nim na osobności – że czuje się osaczona – ale na to również nie zwrócił uwagi.
– Zacznijmy, dobrze?
– W porządku – odparła Loren Muse.
– Chwileczkę, czy znasz wszystkich tu obecnych?
Cope wywołał spore zamieszanie w biurze, gdy objął stanowisko prokuratora hrabstwa, i zaskoczył wszystkich, awansując Muse na głównego inspektora śledczego hrabstwa. To stanowisko zazwyczaj powierzano jakiemuś szorstkiemu weteranowi, zawsze płci męskiej, który miał przeprowadzić szefa z politycznego nadania przez labirynt systemu. Loren Muse była jedną z najmłodszych inspektorów wydziału, kiedy ją wybrał. Zapytany przez media, jakimi kryteriami się kierował, przedkładając młodą kobietę nad doświadczonych weteranów, odpowiedział jednym słowem:
– Zaletami.
A teraz była tutaj, w tym pokoju, z czterema z tych pominiętych weteranów.
– Nie znam tego pana – oznajmiła Muse, wskazując ruchem głowy mężczyznę z notesem i piórem.
– Och, przepraszam. – Cope wyciągnął rękę jak gospodarz teleturnieju i włączył swój telewizyjny uśmiech. – To jest Tom Gaughan, reporter „Star Ledger”.
Muse nic nie powiedziała. To ten łobuz, szwagier Tremonta. Coraz lepiej.
– Masz coś przeciwko temu, żebyśmy już zaczęli? – zapytał ją.
– Rób, jak chcesz, Cope.
– Dobrze. Frank ma jakieś zastrzeżenia. Mów, Frank, masz głos.
Paul Copeland zbliżał się do czterdziestki. Jego żona umarła na raka zaraz po urodzeniu ich obecnie siedmioletniej córki, Cary. Wychowywał ją sam. Przynajmniej do niedawna. Teraz już nie stały żadne zdjęcia Cary na jego biurku. Muse pamiętała, że po objęciu stanowiska Cope trzymał jedno zdjęcie na regale za swoim fotelem. Potem, pewnego dnia, po przesłuchaniu pedofila, Cope je schował. Nigdy go o to nie pytała, ale między tymi wydarzeniami musiał istnieć związek.
Nie było tu także zdjęcia jego narzeczonej, lecz na wieszaku na płaszcze Muse zauważyła smoking w plastikowym worku. Ślub miał się odbyć w następną sobotę. Muse będzie jedną z druhen.
Cope usiadł za biurkiem, pozwalając mówić Tremontowi. Nie było więcej wolnych krzeseł, więc Muse musiała stać. Czuła się bezbronna i olana. Jej podwładny zamierzał na nią napaść, a Cope, który powinien jej bronić, zamierzał mu na to pozwolić. Usilnie starała się nie uskarżać wciąż na seksizm, ale gdyby była mężczyzną, na pewno nie musiałaby znosić tych bzdur Tremonta. Mogłaby go wylać, nie zważając na polityczne reperkusje i jazgot mediów.
Stała i zaczynała być wściekła.
Frank Tremont podciągnął pas, chociaż nie podniósł się z krzesła.
– Słuchajcie, z całym szacunkiem dla obecnej tu panny Muse…
– Głównego inspektora Muse – powiedziała Loren.
– Słucham?
– Nie jestem panną Muse. Mam tytuł. Jestem głównym inspektorem. Twoim szefem.
Tremont się uśmiechnął. Powoli odwrócił się do swoich kolegów inspektorów, a potem do swojego szwagra. Jego rozbawiona mina zdawała się mówić: Widzicie, o co mi chodzi?
– Czy to nie przewrażliwienie… – zaczął Tremont i dokończył sarkastycznie: – główny inspektorze Muse?
Zerknęła na Cope'a. Ten siedział cicho. Jego mina niczego nie zdradzała.
– Przykro mi, że ci przerwano, Frank, mów dalej.
Muse zacisnęła pięści.
– No tak, cóż, mam za sobą dwadzieścia osiem lat pracy w policji. Wziąłem sprawę martwej dziwki w Piątej Dzielnicy. To, że Muse pojawiła się tam nieproszona, to jedno. Nie podoba mi się to. Jest niezgodne z protokołem. Jednak dobrze, jeśli Muse chce udawać, że może w czymś pomóc, świetnie. Ale ona zaczyna wydawać rozkazy. Zaczyna przejmować sprawę, podważając mój autorytet w oczach mundurowych.
Rozłożył ręce.
– To nie w porządku.
Cope skinął głową.
– Istotnie, ty wziąłeś tę sprawę.
– Właśnie.
– Opowiedz mi o niej.
– Hm?
– Opowiedz mi o tej sprawie.
– Jeszcze niewiele wiemy. Znaleziono martwą dziwkę. Ktoś zmasakrował jej twarz. Lekarz sądowy uważa, że została śmiertelnie pobita. Jeszcze jej nie zidentyfikowaliśmy. Pytaliśmy kilka innych dziwek, ale żadna nie wie, kim ona jest.
– Czy inne dziwki nie znają jej nazwiska – zapytał Cope – czy w ogóle jej nie znają?
– Niewiele mówią, ale wiecie, jak to jest. Nikt niczego nie widzi. Popracujemy nad nimi.
– Jeszcze coś?
– Znaleźliśmy zieloną chustę. Nie jest taka sama, ale w kolorach nowego gangu. Kazałem zgarnąć kilku jego znanych członków.
Przyciśniemy ich i zobaczymy, czy któryś zacznie śpiewać. Ponadto sprawdzamy w bazach danych, czy na tym terenie nie było innych podobnych zabójstw.
– I co?
– Na razie nic. Chcę powiedzieć, że mamy mnóstwo martwych dziwek. Nie muszę ci o tym mówić, szefie. To już siódma w tym roku.
– Odciski palców?
– Przepuściliśmy je przez miejscową bazę. Nic. Sprawdzimy w NCIC, ale to trochę potrwa.
Cope kiwnął głową.
– No dobrze, zatem chcesz poskarżyć się na Muse, ponieważ…
– Słuchaj, nie chcę nikomu nadepnąć na odcisk, ale spójrzmy prawdzie w oczy: ona nie powinna dostać tej posady. Wybrałeś ją, ponieważ jest kobietą. Rozumiem to. Taka jest dzisiejsza rzeczywistość. Facet poświęca lata, ciężko pracuje, ale to nic nie znaczy, jeśli ktoś ma czarną skórę lub nie ma fiuta. Rozumiem to. Jednak to też jest dyskryminacja. Chcę powiedzieć, że tak powinno być tylko dlatego, że ja jestem facetem, a ona kobietą, no nie? Gdybym ja był jej szefem i kwestionował wszystko, co ona robi, no cóż, pewnie krzyczałaby, że to gwałt, molestowanie albo coś innego i zawlokła mój tyłek do sądu.
Cope znów kiwnął głową.
– To ma sens. – Odwrócił się do Loren. – Muse?
– Co?
– Masz jakieś uwagi?
– Po pierwsze, nie jestem pewna, czy ja jedna w tym pokoju nie mam fiuta.
Spojrzała na Tremonta.
– Jeszcze coś? – zapytał Cope.
– Czuję się naciskana.
Читать дальше