– O, to bardzo interesujące – mruknęła Rachael i rzuciła myjkę do zlewu. Uśmiechnęła się do nich szeroko. – Było mi miło was poznać. Pójdę już, do widzenia. – Ruszyła w stronę drzwi.
Sherlock położyła dłoń na ramieniu Rachael.
– Jack jest bardzo dobrym agentem i bardzo dobrym człowiekiem.
Rachael była ubrana w miękki beżowy, kaszmirowy sweter, pod spodem miała białą markową bluzkę, bardzo drogą, pomyślała Sherlock. Buty, które nosiła, wyglądały na miękkie i wygodne. Ale sprawiała wrażenie roztrzęsionej. Sherlock uśmiechnęła się.
Rachel spojrzała na spoczywającą na swoim ramieniu dłoń Sherlock, jej długie palce, wypielęgnowane paznokcie i obrączkę.
– Tak, mogę sobie wyobrazić, że Jack jest bardzo dobry w tym, co robi.
– Zanim załatwisz naprawę samochodu, będziemy naprawdę wdzięczni, jeśli nam powiesz, co dokładnie działo się w chwili, kiedy zobaczyłaś samolot, dobrze?
Rachael była tak blisko drzwi, że mogła dotknąć klamki. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się chłodno i zastanawiała się, czy kiedykolwiek znowu zobaczy swoją skórzaną kurtkę, którą przykryła doktora MacLeana.
– Naprawdę docenilibyśmy to, Rachael – powiedział uprzejmie Savich. – Dopóki Jack będzie spać, pokręcę się tutaj i porozmawiam z szeryfem, kiedy tu przyjedzie. Potem zorganizuję holowanie twojego samochodu do mechanika, podczas kiedy ty i Sherlock napijecie się kawy i coś zjecie. Muszę też sprawdzić, czy z doktorem MacLeanem wszystko w porządku. Pewnie jesteś głodna.
– Posłuchaj – powiedziała Sherlock, patrząc na zegarek.
– Zrobiło się późno. Nie wiem jak ty, Rachael, ale ja umieram z głodu. Dillon, spotkamy się w tej kawiarni po drugiej stronie ulicy, kiedy wszystko załatwisz. – Sherlock odwróciła się w stronę Rachael, uśmiechając się przez cały czas.
– Przepraszam, zapomniałam jak masz na nazwisko.
– Abercrombie – odpowiedziała Rachael kamiennym głosem.
– Ładne nazwisko, takie angielskie, bardzo znane – powiedziała Sherlock, myśląc: Jesteś naprawdę kiepskim kłamcą.
– Chodźmy zjeść jajecznicę.
Świetnie, znalazła się w potrzasku. Spojrzała na nieruchomą twarz Crowne'a. Kiedy zmyła z niej sadzę i krew, zobaczyła przystojną twarz z oliwkową cerą, wyrazistą i mocno zarysowaną szczęką, o mocnych kościach i dołkiem w brodzie. On był w specjalnej grupie kryminalnej FBI? Nie wiedziała dokładnie, czym się zajmowali, ale brzmiało to przerażająco. Niemal został zabity przez narkomana? A ten doktor MacLean był przestępcą, którego transportował do Waszyngtonu? Czy przyjacielem, który miał kłopoty? Nie chciała tego wiedzieć, nie chciała się w to angażować. Potrzebowała czasu i samotności by cieszyć się tym, że nie żyje. Ostatnie, czego potrzebowała, to więcej kłopotów. Sherlock wciąż się do niej uśmiechała. No cóż, nie miała wyboru.
– Czy mógłby pan przynieść ze sobą do kawiarni moją kurtkę? – zapytała Savicha.
– Z przyjemnością – odpowiedział.
– Dziękuję, agencie Savich – powiedziała Rachael i wraz z Sherlock opuściła klinikę. Kilka osób w poczekalni przyglądało się im, jedni z zaciekawieniem, inni z niechęcią, że tak długo musieli czekać.
Savich został jeszcze chwilę z Jackiem, patrząc, jak oddycha, sprawdzając jego tętno, by dodać sobie otuchy. Po chwili do poczekalni wszedł szczupły mężczyzna po czterdziestce, ubrany w spodnie ogrodniczki i jasnoczerwoną, flanelową koszulę z długim rękawem, z trzydziestką ósemką w kaburze przypiętej do szerokiego paska wokół talii. Savich mógł tylko westchnąć na widok tego osobliwego przedstawiciela lokalnych władz. Wiedział, że raczej łatwo nie będzie.
– Jestem szeryf Hollyfield – powiedział mężczyzna, wyciągając smukłą dłoń stwardniałą od odcisków.
Savich podał mu rękę, przedstawił się i pokazał swoją odznakę.
– Miło mi, agencie Savich. Przepraszam za spóźnienie. To cholerne szambo pani Judd znowu się zepsuło. Wyjdźmy na zewnątrz, będziemy mogli porozmawiać bez świadków.
– Może mógłby pan wysłać holownik na miejsce wypadku, żeby przywieść samochód Rachael?
– Moja ciężarówka może go holować. Jedźmy. Porozmawiamy po drodze.
Savich skinął głową i podążył za nim na zewnątrz. Dzień był przyjemnie ciepły. Na porannym niebie świeciło słońce.
– Dziękuję, że pan przyjechał, szeryfie – powiedział Savich, wspinając się na miejsce pasażera wielkiego białego chevroleta Silverado.
Szeryf uniósł wysoko jasną brew.
– To ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się wizyty FBI. Słyszałem od Benny'ego, jednego z ratowników medycznych, że ten facet jest w kiepskim stanie. Co tam się stało, agencie Savich?
– Chętnie panu o tym opowiem, kiedy ocknie się mój agent, który wiózł samolotem tego człowieka do Waszyngtonu. Doznał wstrząsu mózgu i ma ranę szarpaną nogi.
– Co się stało?
– Agent Crowne rozbił się, lądując, ale dał radę przejść kawałek. Tyle w tej chwili wiem, szeryfie, przykro mi. Póki co, nie wiemy co z tym drugim.
– Ale nie będziecie trzymać tego w tajemnicy przed lokalnymi, prawda?
– Może, ale faktem jest, że nie wiem, kiedy i dlaczego ten samolot runął.
– Bardzo dobrze. Coś panu powiem, na ramieniu agenta Crowne'a musiał siedzieć anioł stróż, bo dolina Cudlow jest jedynym płaskim obszarem ziemi w promieniu wielu kilometrów. Nawet nasza dwupasmowa droga jest tak kręta, że nie można na niej wylądować. Gdyby rozbił się w górach, byłoby po nim i po jego przyjacielu.
Tak się składa, że jestem oficerem wydziału dochodzeniowo – śledczego bostońskiej policji, więc może pan przestać myśleć, że jestem wieśniakiem z dziury zabitej dechami, który nie odróżnia dupy od palca.
Savich planował grzecznie odsunąć na bok szeryfa o imieniu Dougie, który zajmował się szambami i nosił trzydziestkę ósemkę przypiętą do ogrodniczek. Czas zmienić strategię.
– Założę się, że zajmowanie się szambami nie było w zakresie pańskich obowiązków w pracy w policji. Od dawna jest pan tu, w Kentucky – zapytał.
– Jakieś dziesięć lat, szeryfem w Parlow jestem od dziewięciu. Moja żona urodziła się tutaj, tęskniła, więc się przenieśliśmy tutaj. Spryciarz z pana, agencie Savich. Nie chce pan zdradzić mi tajemnicy śledztwa, rozumiem. Pomyślał pan, że złoży mi miłą, kurtuazyjną wizytę, zdmuchnie mnie i zajmie się swoją federalną robotą. Ale jestem tu szeryfem i nie jestem głupi, chwała Bogu nie jestem stereotypowym tumanem plującym tytoniem, który rządzi się na swoim podwórku. – Po czym spojrzał po sobie i roześmiał się. – Niezależnie od widoku, który obecnie przedstawiam, odkryje pan, że mam niezły mózg, który jest do pana dyspozycji, gdy na moim terenie w podejrzanych okolicznościach spadł samolot. Nie chce pan być ze mną szczery, w takim razie może będę musiał sam to sprawdzić. Kim jest ten facet w szpitalu okręgowym Franklina?
Dla Savicha stało się jasne, że ten facet nie tylko miał łeb na karku, ale też nie da się spławić i zrobi dokładnie to, co powiedział, sprawdzi wszystko sam. Znał też teren, ludzi i topografię. Savich spojrzał przeciągle na Dougiego Hollyfielda i powiedział:
– Podobają mi się trzydziestki ósemki przypięte do ogrodniczek. To miły akcent.
Szeryf uśmiechnął się.
– Moja żona tak się ze mnie śmiała, że nie była mi w stanie powiedzieć, co o tym myśli. Zamierza pan traktować mnie jak równego sobie? Pozwoli mi pan zrobić, co w mojej żałosnej mocy, by panu pomóc?
Читать дальше