– Co takiego? Posłuchajcie, nie możecie mnie zatrzymać, byłam tylko przypadkowym świadkiem, nie możecie…
– Może uciekasz przed mężem? – spytała Sherlock ze współczuciem.
Mężem? Rachael stłumiła histeryczny śmiech i poczuła, jak ogarniają panika. Złapała swój portfel, wyślizgnęła się z kabiny i wyszła z kawiarni w ciągu mniej niż pięciu sekund.
Suz, niosąca Savichowi talerz z parująca jajecznicą, zatrzymała się i spojrzała za nią.
– Czy to nie było do przewidzenia – seksowny facet z dwiema dziewczynami? Założę się, że ta mała ruda zagroziła, że przywali tej blond z uroczym warkoczem, prawda?
– Jesteś doskonałą obserwatorką, Suz – powiedział Savich. Sherlock przewróciła oczami, rzuciła serwetkę na talerz z kawałkiem zimnego bekonu i podążyła za Rachael.
– Jeśli ma dojść do pyskówki, to na ulicy, nie tutaj. Tony tego nie cierpi, za bardzo przypomina mu to teściową.
Sherlock dogoniła Rachael przy piekarni Bobolink's. Stała oparta o witrynę sklepową ze wzrokiem utkwionym w swoich zniszczonych butach. Sherlock delikatnie dotknęła jej ramienia. Rachael nie poruszyła się.
– Wiesz – powiedziała Sherlock. – Kiedy jest ciężko, to wcale nie znaczy, że sama musisz się z tym wszystkim zmagać. Jestem agentką FBI, jestem wprawiona w radzeniu sobie z takimi sytuacjami. Tak samo jak Dillon i Jack. A to znaczy, że dziś jest twój szczęśliwy dzień, a my wszyscy jesteśmy twoimi dłużnikami.
– Nie potrzebuję pomocy – odparła Rachael. – Chcę, żeby jak najszybciej naprawili mój samochód i żebym mogła wyjechać. Muszę wyjechać… Ktoś na mnie czeka. Chcę, żeby agent Savich powiedział mi, dokąd odholował mój samochód.
Sherlock uśmiechnęła się.
– Wróćmy więc do kawiarni i zapytajmy go o to.
– Nigdy się od ciebie nie uwolnię, prawda? Może powinnam cię obezwładnić?
– Raczej nie. Dillon nigdy nie uderzyłby kobiety, ale ja owszem.
– Skoro jestem pozbawiona transportu, nie mam wielkiego wyboru, jak tylko wrócić z tobą.
Gdyby musiała, mogła nawet iść pieszo do Slipper Hollow, ale to byłoby głupie pozbawiać się środków ucieczki. Modliła się, żeby agent Savich nie wyczyścił tablic rejestracyjnych. Mógłby wtedy bardzo łatwo ustalić, kim była, prawdopodobnie potrzebowałby na to mniej niż minutę. Zamartwiała się do obłędu, kiedy Sherlock zapytała:
– Dokąd jechałaś, kiedy zepsuł ci się samochód, Rachael?
– Do Cleveland – odpowiedziała bez wahania Rachael. – Jechałam do Cleveland. Kolejne kłamstwo, pomyślała Sherlock.
Kawiarnia Monk's zaczęła wypełniać się ludźmi, którzy przychodzili na wczesny obiad. Kiedy weszły do środka, rozmowy ucichły. Sherlock nie miała wątpliwości, że plotki o przybyłych agentach FBI rozeszły się po całym mieście.
Usiadły naprzeciw Savicha.
– Rozmawiałem z doktorem Hallickiem ze szpitala okręgowego Franklina – powiedział. – Musiałem zadzwonić do niego z budki. MacLean nadal nie odzyskał przytomności. Muszą przeprowadzić więcej badań, żeby móc stwierdzić, jakie są rokowania. Poprosiłem szeryfa Hollyfielda, żeby przydzielił kilku strażników do pilnowania doktora MacLeana, zanim przyjadą agenci federalni.
Wtedy Rachael podniosła wzrok. Miała ochotę natychmiast go obezwładnić i zapytać, gdzie jest jej cholerny samochód, ale powiedziała tylko:
– Jack – to znaczy agent Crowne mówił coś o bombie.
– To możliwe. Ekspert ma dziś przyjechać i stwierdzić, co było powodem katastrofy samolotu. Jeżeli rzeczywiście była w nim bomba, powie nam, dlaczego cesna nie eksplodowała w powietrzu, chociaż to i tak bez znaczenia.
– Po co ktoś miałby zabijać doktora MacLeana?
A dlaczego nie? – pomyślała Sherlock. To nie była tajemnica państwowa. W końcu ręka rękę myje.
– Cóż, wystarczy, że doktor Timothy MacLean, psychiatra, ma wielu wysoko postawionych pacjentów, którzy boją się, co może o nich powiedzieć.
– Czyli, że narusza tajemnicę lekarską?
– Na to wygląda – powiedział Savich. Rachael wyprostowała się na krześle.
– Agencie Savich, naprawdę było mi miło poznać pana i agentkę Sherlock, ale muszę już jechać. Proszę powiedzieć, gdzie jest mój samochód.
– Zabiorę panią do warsztatu, kiedy tutaj skończymy. Ale obawiam się, Rachael, że będziemy cię potrzebować. Była pani jedynym świadkiem przymusowego lądowania Jacka. Wszystko pani widziała. Z czasem wszystko sobie pani przypomni, proszę mi wierzyć. Zostanie pani z nami jeszcze trochę?
Rachael przeniosła wzrok ze swojej torby na dwójkę agentów. Na razie, zanim naprawią jej przeklęty samochód, utknęła w Parlow i mogła tylko modlić się, żeby nikt jej nie rozpoznał. Na tej głuchej prowincji tajemnice na długo nie pozostawały tajemnicami. Pomyślała, że w towarzystwie agentów FBI przynajmniej będzie bezpieczna.
– Planowałam jechać tam, dokąd zmierzałam. Nie mam zbyt wiele czasu i pieniędzy.
– A dokąd pani jedzie?
– Tak jak powiedziałam agentce Sherlock, jechałam do Cleveland, na rozmowę o pracę. Rodzinny biznes. Tak. Jasne, pomyślał Savich i powiedział:
– Dzień lub dwa wystarczyłyby, jeżeli nie ma pani nic przeciwko temu. Suz powiedziała mi, że przy Canvasback Lane jest całkiem przyzwoity hotel. FBI za niego zapłaci.
Kiedy Suzette przyniosła im rachunek, Sherlock zapytała:
– Dlaczego wszystko w Parlow tak dziwnie się nazywa? Rachael już miała odpowiedzieć, ale przypomniała sobie, że przecież była w Parlow po raz pierwszy.
– Horace Bench, bogaty gość, który w latach trzydziestych założył miasto, zajmował się hodowlą wielu gatunków kaczek. Uznał, że niewielu ludzi rozpoznaje gatunki kaczek, więc dorzucił kilka bardziej znanych, jak canvasback, rosy bill, old squaw. On sam mieszkał na Runners Road, a jego córka mieszkała na Old Hooknose Lane. Sherlock uniosła brew.
– Hooknose? Myślałam, że kaczka nazywa się Hookbill.
– Bo tak jest – powiedziała Suz i uśmiechnęła się.
– A skąd pochodzi nazwa Parlow? – zapytała Sherlock.
– Parlow był indiańskim wodzem, który żył w osiemnastym wieku i wyszukiwał osadników, żeby razem z nim i jego ludźmi co roku świętowali Święto Dziękczynienia. Zawsze przynosił na ucztę pstrągi. Nieźle, co?
– A gdzie jest biuro szeryfa? – zapytał Savich.
– Przy głównej ulicy, nazywa się First Street. Szeryf Hollyfield jest tak uczciwy, że można powierzyć mu swoje oszczędności. Jest też bardzo bystry.
– Kacze nazwy – powiedziała Sherlock, kiedy wychodzili z kawiarni Monk's. Savich niósł torbę Rachael. – Zawsze zdumiewała mnie ludzka wyobraźnia.
Cała trójka została zameldowana w hotelu przez dyrektor hotelu, panią Flint, która nie mieszkała w Parlow na tyle długo, by móc rozpoznać Rachael. Powiedziała im, że Greeb's Pond był najlepszym z luksusowych hoteli w Parlow. On także został nazwany imieniem ulubionej kaczki dziadka obecnego właściciela.
Ich pokoje były przyozdobione kaczymi motywami, od tapet przez dywany, narzuty na łóżkach aż po trzy małe wypchane kacze głowy wiszące na ścianach.
– Ja rozpoznaję tylko dzikie kaczki – powiedziała Sherlock, potrząsając głową. – Wyobraźcie sobie wypychanie kaczych głów. I spójrzcie na tę najmniejszą kaczkę – wygląda jak zabawka. Założę się, że rano zamiast dźwięku budzika obudzi nas kwakanie.
Sherlock najwyraźniej nie miała zamiaru spuścić z oka Rachael, zatem we dwie udały się do kliniki Parlow. Przepchnąwszy się przed kilkoma osobami czekającymi w kolejce do rejestracji, Sherlock pokazała swoją odznakę FBI bardzo młodej recepcjonistce o krótkich, rudych, nastroszonych włosach z czarnymi końcówkami, energicznie żującej gumę. Dziewczyna wskazała im tę samą niewielką salę, w której ostatnio zostawiły śpiącego Jacka. Sherlock zatrzymała się przed wejściem i jeszcze raz spojrzała na swój telefon komórkowy. Nadal nic. Kiedy weszła do środka, Rachael pochyliła się nad Jackiem.
Читать дальше