Znowu wstrząsnął mm gwałtowny skurcz, zginając go wpół. Skrzywił się z bólu Było coraz gorzej, w końcu myślał, że za chwilę umrze Nie był w stanie dłużej ukryć bólu. Słyszał głosy, ale nie rozpoznawał żadnych słów, tak mocno zawładnął nim ból. Zerwał się z miejsca, i zwijając się z bólu, pobiegł w stronę drzwi.
– Panie Nichols, proszę zaczekać!
To była agentka Sherlock, ale on nawet jej nie zauważył nie był w stanie, cała jego uwaga skupiona była na tym okrutnym bólu, rozrywającym jego żołądek.
Słyszał głos Rachael, dziwnie odległy i głęboki, jakby dochodził z dna studni:
– Senator Robertson mówił o jego gotowości skłaniania zwaśnionych stron do kompromisu, jego zdolności do przekonywania…
Podchodzili do niego ludzie, mężczyźni w czarnych garniturach, FBI, tajni agenci, jego przyjaciele, ale to było bez znaczenia. I tak zwymiotuje, i tak…
Światła wydawały się gasnąć wokół niego, zamieniając wielką salę w ciemną otchłań.
Potknął się i upadł.
Wiedział, że pochylają się nad nim ludzie, dotykają go, mówią do niego, ale on wił się w męczarniach i nie był w stanie wykrztusić ani słowa, mógł tylko jęczeć, a łzy spływały mu po twarzy. Wiedział, że z jego ciała wyciekała krew. Dlaczego ktoś krzyczał?
Podniósł się, a wtedy krew trysnęła z jego wykrzywionych ust, nosa, a łzy tryskające z jego oczu zabarwione były na czerwono.
– Dillon! Chodź tutaj! – krzyknęła Sherlock.
Savich zobaczył, jak tajni agenci otoczyli wiceprezydenta i odizolowali go od tłumu. Czterech agentów FBI otoczyło Rachael stojącą na podium. Było tam stłoczonych jeszcze kilku agentów i kilkanaście innych osób. Działo się coś niedobrego.
Savich przecisnął się przez tłum i zobaczył Grega Nicholsa leżącego na podłodze, a z jego otwartych ust płynęła krew. Krew była wszędzie. Sherlock klęczała obok niego.
– Pogotowie już tutaj jedzie. Bardzo z nim źle, Dillon. Stracił dużo krwi. Wiedziałam, że coś złego się z nim dzieje, wiedziałam.
– Myśleliśmy, że udaje – powiedział tajny agent, pochylając się nad leżącym Nicholsem. – Ale nie, jest w naprawdę złym stanie.
– Wygląda na zatrucie – ocenił Savich. – Jest cały we krwi. Bo co innego?
– Tak, ma pan rację, wygląda na kumarynę, to taka trutka na szczury – powiedział tajny agent.
– Pewnie tak – odparł Savich i sprawdził tętno Nicholsa. Sherlock podniosła się i zobaczyła Lindsay Culley, sekretarkę Nicholsa.
Nerwowo zaciskała ręce, a jej twarz była blada jak koszula Savicha.
– Mówiłam mu, żeby nie jadł tej ryby, bo wieczorem będzie jadł obfitą kolację, ale on zjadł, tylko trochę. Musiała być nieświeża. Naprawdę, dużo nie zjadł. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle, cały czas utrzymywał, że czuje się dobrze.
I wybuchła płaczem. Sherlock pogładziła ją po ramieniu.
Po chwili odezwała się Grace Garvey, dawna sekretarka senatora Abbotta:
– Nie wiedziałam, że źle się czuł. Rozmawialiśmy o dzisiejszym wieczorze i powiedziałam mu, jak miło by było, i jak się cieszymy, że oni robią to dla senatora Abbotta. On i senator byli ze sobą bardzo blisko. – Objęła ramieniem Lindsay.
– Tętno jest słabe, ledwie wyczuwalne – powiedział Savich. – Nie wydaje mi się, że uda mu się z tego wyjść. Tajny agent otworzył drzwi i weszli sanitariusze z noszami. Savich słyszał, jak Sherlock opowiadała im o jego stanie, kiedy pochylili się nad nim.
– Spójrzcie tylko, ile krwi! – powiedział jakiś starszy mężczyzna. Szybko ułożyli go na noszach, a białe płótno natychmiast nasiąkło krwią. Potem w towarzystwie dwóch agentów FBI opuścili salę.
– Informujcie mnie na bieżąco – polecił Savich, a kiedy się odwrócił, ponad tłumem ludzi zobaczył wiceprezydenta, który patrzył na niego i kiwał głową.
Kolejne kilka minut później cała sala znowu skupiła się na wystąpieniu Rachael, która ponownie stanęła na podium. Wiceprezydent skinął do Rachael.
– Jak już wszyscy państwo wiedzą, ktoś się rozchorował. Jak mnie poinformowano, to Greg Nichols, dawny szef doradców senatora Abbotta. Zabrało go pogotowie i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Panno Abbott, czy po tym całym zamieszaniu ma pani ochotę kontynuować?
Skinęła głową i weszła na podium. Greg, co się stało?
Rozejrzała się po sali i napotkała zimne, złośliwe spojrzenie Laurel i niemal się wzdrygnęła.
Laurel uśmiechnęła się z wyższością, tak to właśnie wyglądało, była z siebie niezwykle zadowolona. Siostra jej ojca – jak to możliwe?
Rzut oka na salę i podjęła przemowę:
– Bardzo mi przykro, że szef doradców mojego ojca, Greg Nichols, poczuł się źle. Mam nadzieję, że niedługo dojdzie do siebie i że to przejściowe problemy.
Mój ojciec kochał stolicę naszego kraju, i niepokoiło go, że poza pięknymi granitowymi budynkami, połaciami perfekcyjnie utrzymanych parków, strzelistych pomników, istnieje też nędza i ubóstwo, zakorzeniona bardzo głęboko od wielu lat. To go złościło i zawstydzało. Dlatego na jego cześć założę i będę wspierać finansowo Fundację im. Johna Jamesa Abbotta, która będzie zajmowała się przede wszystkim problemami mieszkańców naszego miasta. Jesteście naszymi ustawodawcami, ludźmi czynu. Będę wdzięczna za wszelką pomoc, fachową pomoc. Razem jesteśmy w stanie zmienić świat na lepszy, w jego imieniu. Jestem pewna, że damy radę. Podniosła swoją szklankę z wodą.
– Chciałabym wznieść toast za senatora Johna Jamesa Abbotta, człowieka o wielkim sercu i wspaniałego ojca. – Podniosła szklankę do ust, a reszta sali poszła za jej przykładem. – Za zmiany na lepsze!
Przez chwilę, kiedy wszyscy spełniali toast, na sali panowała cisza, potem senatorowie wstali i zaczęli klaskać, kiwając z uznaniem głowami.
Kiedy wróciła do stolika, Jack powiedział:
– Nie wiedziałem, co masz zamiar powiedzieć, ale to wspaniały pomysł z tą fundacją, Rachael.
– Nie mogłam tego zrobić – powiedziała szeptem, ściskając jego dłoń. – Długo nad tym myślałam, Jack. Spierałam się sama ze sobą, ciągle zmieniałam decyzję. W końcu stwierdziłam, że miałeś rację. To, co zrobiłby, lub czego by nie zrobił mój ojciec, poddawano dyskusji, odkąd on nie żyje. To była jego decyzja' i tylko jego, nikogo innego. To byłoby z mojej strony nie fair wpływać na to, jak oceni go historia. Nie mam do tego prawa i nie mogę podjąć takiej odpowiedzialności. Tylko on mógł.
Szpital im. George'a Waszyngtona
Poniedziałek w nocy
Pełniący dyżur na izbie przyjęć doktor Frederick Bentley zwrócił zmęczone spojrzenie na zegar wiszący na ścianie w poczekalni. Jego zielona koszula była cała umazana we krwi.
– Czy to nie dziwne? – powiedział bardziej do siebie niż do otaczających go ludzi. – Jest dokładnie dziesiąta. Zawsze dokładnie o dziesiątej dzieje się jakaś tragedia. Można by pomyśleć, że takie rzeczy powinny dziać się o północy, w godzinie duchów, ale nie. No dobrze, mogę wam powiedzieć, że Greg Nichols żyje, ale wątpię, czy przeżyje. Podaliśmy mu krew, osocze i kroplówkę, żeby go reanimować. Jego FT – to znaczy krzepliwość krwi, nie mieści się w normie, to znaczy, jego krew nie krzepnie, a hematokryt nie wskazuje na to, że pożyje zbyt długo.
Ciągle jest nieprzytomny. Intubowaliśmy go, to znaczy przez nos umieściliśmy w jego tchawicy rurkę i podłączyliśmy go do respiratora. Za chwilę przeniesiemy go na oddział intensywnej terapii.
Читать дальше