– Pewnie chciał wam dokuczyć. Tony nie powiedział ci, gdzie był po kolacji?
– Pewnie wrócił do banku. Robi, co może, żeby nie spotyka/ się z ojcem. Pokłóciłam się wtedy z matką przez telefon i byłam wściekła, nie zwracałam na nikogo uwagi. – Ziewnęła. – Kłótnie z Chappym zawsze mnie wyczerpują. Chyba pojadę do Richmond na zakupy, to pomoże mi zapomnieć.
– Nie wybierasz się na koncert ku pamięci Erin? – spytała Ruth.
Przecież nie znałam jej tak dobrze, prawda? – Cynthia znów ziewnęła i wstała.
– Nie wiem, po co w ogóle zawracam sobie tym głowy – powiedział Dix, gdy kilka minut później szli do range rovera.
– O tak, Tony pracował w piątek do późna, potwierdził to strażnik, a pracownicy i jego sekretarka powiedzieli, że był w banku przez cały dzień. Co do Chappy'ego, pani Goss twierdzi, że w ciągu dnia go nie było, ale nie wie, dokąd poszedł. On nigdy nikomu się nie tłumaczy. Sam go o to spytam.
– Są jakieś nowiny z Richmond na temat osoby, która wynajęła Dempseya i Slatera, żeby mnie zabili?
– Nic nowego ani od tamtejszej policji, ani od agentów. Zadzwonię do detektywa Moralesa, może obiecam, że zjesz z nim kolację, jeśli coś odkryje. Lubisz włoską kuchnię, prawda?
Ruth błysnęła zębami w uśmiechu.
– Musiałabym rzucić monetą, Dix, czy wybrać twoją potrawkę czy spaghetti Bolognese.
Uroczystość ku pamięci Erin Bushnell odbywała się w dużym audytorium w Gainsborough Hall. Wokół sceny ułożono tuzin ozdobnych wieńców, a z sufitu zwisało ogromne, kolorowe zdjęcie Erin grającej na skrzypcach. Wyglądała na nim bardzo młodo, pomyślała Ruth.
Audytorium było wypełnione po brzegi. Dix był pewien, że przyszli wszyscy studenci i profesorowie, zauważył też wielu miejscowych. Goście, którzy nie znaleźli miejsc siedzących, tłoczyli się pod ścianami lub siedzieli na schodach.
Wszyscy przyglądali się jemu i Ruth, niektórzy patrzyli na nich spod zmarszczonych brwi, inni witali się serdecznie. Rodzice Erin sprawiający wrażenie konserwatywnych, bladzi i milczący, wciąż nie mogli pogodzić się z okrutną śmiercią córki. Dix spotkał ich już wcześniej, gdy tylko przyjechali, złożył im kondolencje. Sam stracił żonę, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak czuje się człowiek po utracie dziecka. Pomyślał o Rafie i Robie i poczuł, jak serce mu się ściska w piersi.
Jeśli to będzie od niego zależało, Bushnellowie nigdy nie dowiedzą się, co dokładnie stało się z ich córką. Oszołomiona lekami i zakłuta nożem – to wystarczająco okropne, bez makabrycznych szczegółów. Dix mógł mieć tylko nadzieję, że nikt z szóstki ludzi, którzy znali całą prawdę, nic im nie powie.
Przez całą uroczystość przyglądał się siedzącym wokół ludziom i wiedział, że Ruth robi to samo. Wygłoszono sześć mów pochwalnych, Gloria Stanford mówiła wzruszająco i pięknie, a Gordon wyglądał, jakby ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywał się od łez. Prezbiteriański ksiądz skupił się na opatrzności bożej i wzywał do wiary w to, że Bóg nie pozostawi śmierci Erin bez kary, co znalazło szeroki oddźwięk wśród sześciuset słuchaczy.
Dix widział, że Tony i Gloria Stanford siedzieli po obu stronach Gordona, Gloria trzymała go za rękę. Zobaczył też Miltona Beana z „Mestro Daily Telegraph”.
Nikt nie zachowywał się podejrzanie. Tak naprawdę Dix czuł, że umysł odmawia mu posłuszeństwa. Był zmęczony patrzeniem na wszystkich jak na potencjalnych podejrzanych i mimo że ubolewał nad śmiercią Erin, miał dosyć słuchania, jak wychwalano ją pod niebiosa.
Pomyślał o Helen, jej ciało koroner wydał bratu, który w końcu zgodził się na wyprawienie uroczystości w Stanislausie w przyszłym tygodniu i o starym Walcie, nie na tyle ważnym, by urządzać mu oficjalne wspominki, pochowanym już na dwustuletnim cmentarzu w Coyote Hill. Dix był zaskoczony, widząc na pogrzebie sporą grupkę mieszkańców, prawdziwych przyjaciół Walta. Staruszkowi byłoby miło.
Po uroczystości Dix zatrzymał się w kwiaciarni i kupił bukiet goździków, po czym razem z Ruth pojechali na cmentarz, żeby odwiedzić grób Waha McGuffeya. Dix przyklęknął na jedno kolano i położył bukiet w głowach.
– Zamówiłem tablicę, powinna być gotowa w przyszłym tygodniu.
– Przyszłabym z tobą wczoraj na pogrzeb, gdybyś tylko mnie poprosił – powiedziała Ruth.
– Rozmawiałaś z Waszyngtonem, nie chciałem ci przeszkadzać. Poza tym jesteś zmęczona, Ruth, oboje jesteśmy. Dużo przeszłaś. Zimno tu, nie chcę, żebyś się rozchorowała. Wracajmy do domu.
Skinęła głową, chociaż uderzył ją sposób, w jaki powiedział „dom” – jakby należał do nich obojga. To było dziwne i trochę przerażające, ale poczuła się z tym dobrze. Mieszkała z tym mężczyzną i jego dziećmi od tygodnia i z każdym dniem ta sytuacja wydawała się jej bardziej naturalna. Dix był szlachetnym człowiekiem i bardzo się troszczył – przede wszystkim o synów, ale też o swoje miasto, o to, żeby postępować tak, jak powinien. Nie chciała zastanawiać się nad tym, jak jego wielkie, wysportowane ciało wyglądało w tych obcisłych dżinsach.
Miała ochotę porozmawiać z nim o Christie, ale wiedziała, że to nie jest odpowiednia chwila. Jeszcze nie. Może i nie znała go długo, ale w głębi duszy była przekonana, że jeśli Christie była choć trochę podobna do niej, nigdy nie zostawiłaby Dixa ani chłopców. Nie z własnej woli. Christie Noble musiało spotkać coś strasznego i wszyscy o tym wiedzieli.
Gdy wracali do samochodu, Dix czuł na sobie spojrzenie Ruth, ale nie widział jej oczu ukrytych za lustrzanymi szkłami ciemnych okularów. Usiadła na siedzeniu pasażera otulona w czarną skórzaną kurtkę, z fioletowym szalikiem na szyi i naciągnęła na uszy wełnianą czapkę w tym samym kolorze. Dix zauważył, że na stopach ma własne skarpetki, nie te ciepłe, które pożyczył jej Rafe, i podkręcił ogrzewanie.
Wrócili do domu parę minut przed szóstą. Gdy Dix otwierał drzwi, zadzwoniła komórka Ruth i ona odwróciła się, żeby ją odebrać. Rozłączyła się po kilku minutach. – Dzwoniła Sherlock. Wszystko zaczyna się układać. Zostaną z Dillonem w Waszyngtonie, chyba że będą nam potrzebni. Powiedziałam jej, że świetnie sobie radzimy.
Dix pośpiesznie otworzył drzwi, bo słyszał, jak Brewster wściekle drapie w drewno pazurami.
– Brewster, poczekaj! Pamiętaj, Ruth, jeśli na ciebie skoczy, trzymaj go z daleka.
– Nie, Brewster nie nasiusiałby na kogoś, kto nakarmił go hot dogiem.
Dix otworzył drzwi, a Ruth złapała Brewstera w objęcia.
Przytuliła psiaka mocno, śmiejąc się i całując go po mordce, a on ani na chwilę nie przestał szczekać i machać ogonem.
– Och, rety – powiedziała. – Brewster, jak mogłeś?
Psiak popatrzył na nią i polizał po brodzie.
– Jutro zaniesiemy twoją kurtkę do pralni. Wiem z doświadczenia, że potrafią pozbyć się tego zapachu. I nie będzie plam na skórze.
Ruth roześmiała się.
– Ty mały niewdzięczniku, czego więcej ode mnie chciałeś? Bułki do hot doga? A może musztardy?
– Poczekaj, musisz ją zdjąć – powiedział Dix, przyciągnął Ruth do siebie – Brewster wciąż dziko szczekał między nimi – i pocałował ją.
Odsunął się niemal natychmiast.
– Przepraszam, nie miałem zamiaru… Nieprawda, miałem. Wyjął psiaka z jej rąk, uściskał go i postawił na podłodze. Ku jego zaskoczeniu Brewster nie poczuł się urażony, patrzył na nich z łebkiem przechylonym na jedną stronę i machał ogonem.
Читать дальше