– Mówiłem Savichowi, że twoje włosy mają zupełnie inny odcień niż włosy Sherlock – odezwał się. – Większość ludzi uważa, że rude włosy są po prostu rude i koniec, ale ja wiem, że w twoich jest kolor zachodu słońca, który kiedyś widziałem w Irlandii.
Szybko podniosła na niego oczy i zamrugała nerwowo.
– Zachód słońca w Irlandii? Kiedy tam byłeś, Ramsey?
– Dwa lata temu. Mieszkałem w Ballyvaughan i prawie codziennie jeździłem na wybrzeże w Moher. Nie potrafię opisać tamtejszych klifów. Można powiedzieć, że są to poszarpane urwiska, o które rozbijają się fale, wychodzące na spotkanie morzu, ale to tylko banalne zwroty. – Znowu wzruszył ramionami. – Rozumiesz, o co mi chodzi? Trzeba tam po prostu pojechać i spojrzeć na morze, zobaczyć linię horyzontu i zrozumieć, że poza falami nic tam nie ma…
– Zaczynam rozumieć – powiedziała cicho.
Ramsey przeczesał palcami włosy, które w rezultacie tego zabiegu stanęły dęba.
– Do diabła, miła jesteś, Molly.
– Opowiedz mi o tym zachodzie słońca.
Sprawiał wrażenie zażenowanego. Uśmiechnęła się do niego, a on szybko przygładził sterczące we wszystkie strony włosy. Jeszcze nie zdążył się ogolić. Wyglądał na twardego, zdecydowanego na wszystko mężczyznę, lecz Molly ujrzała go nagle z Emmą na kolanach, głaszczącego jej córkę po głowie. Miał na sobie spodnie i koszulkę, był boso. Pomyślała, że niepotrzebnie mu przeszkadza. Ramsey chce przecież wyjechać…
Miał własne życie. Ona i Emma zetknęły się z nim na krótko, w wyniku dramatycznych wydarzeń, a teraz nadszedł czas rozstania.
Postanowił wyjechać. Nie była tym zachwycona, ale nie mogła tego zmienić.
– Nigdy nie zapomnę, jak pewnego dnia przyjechałem na wybrzeże wieczorem – rzekł. – Powietrze było rześkie i suche, niebo czyste jak łza. Dzień bez deszczu, wielka rzadkość w Irlandii. Siedziałem i patrzyłem, jak czerwona kula słońca powoli tonie w Atlantyku. Wydawało mi się, że kiedy słońce dotknie fal, woda zasyczy i zagotuje się. Ludzie dookoła mnie żartowali i głośno rozmawiali, lecz w chwili, gdy słońce zanurzyło się w oceanie, wszyscy nagle umilkli i bez słowa podziwiali ten wielki spektakl. – Pokręcił głową, mimo woli poruszony wspomnieniami. – Nigdy nie zapomnę tego widoku. – Przerwał na chwilę i spojrzał na Molly. – Następnego dnia tak lało, jakby przyroda zażądała zapłaty za ten niewiarygodnie wspaniały zachód słońca. Wiesz, Molly, przyszło mi do głowy, że może wam także by się to spodobało. Nie mówię o deszczu, chociaż deszcz w Irlandii także jest piękny, ale o zachodach słońca.
– Nam? Emmie i mnie? Miałybyśmy pojechać do Irlandii?
– Tak, ze mną. Wcale nie mam ochoty was zostawiać.
Światło poranka było mgliste i szare. Nie widział wyrazu jej twarzy, bo znowu spuściła głowę. Po bardzo długiej chwili podniosła ją i spojrzała mu w oczy.
– Chętnie z tobą pojadę – powiedziała z uśmiechem. – Założę się, że Emma także.
Ogarnęła go radość i siła tego uczucia bardzo go zaskoczyła. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Savich i Sherlock wybierają się do Paryża. Dziś rano odlatują z lotniska O’Hare.
– Savich i Sherlock to bardzo dobrzy ludzie.
– Kiedy moglibyśmy wyjechać do Irlandii? Sądzę, że Emmie dobrze by to zrobiło.
– Nie mam naszych paszportów. Zostały w domu, w Denver.
– Mój jest w San Francisco. Moglibyśmy pojechać po nie i spotkać się w Nowym Jorku albo tutaj, w Chicago. Zaraz, mam jeszcze lepszy pomysł – pojadę z wami do Denver, a później wszyscy razem wyruszymy do San Francisco. Co ty na to?
Zaczęła się śmiać, szeroko rozkładając ręce.
– Miesiąc temu nawet ciebie znałam!
– To prawda. Z drugiej strony, przez ten miesiąc przeżyliśmy razem więcej niż inni ludzie w ciągu dziesięciu lat lub całego życia.
– Naprawdę uważasz, że moje włosy są koloru zachodzącego słońca? Uśmiechnął się powoli.
– Tak, naprawdę tak uważam.
– I plecy cię nie bolą?
– Nie. A twoje ramię?
– Czasami trochę mnie rwie, ale nie bardzo. Tych szwów nie trzeba zdejmować, same się rozpuszczają, tak powiedział doktor Otterly. Nie mogłam uwierzyć, że poszedłeś na siłownię. Mogłeś sobie przecież zaszkodzić…
– Nie mam już nawet bąbli, a poza tym naprawdę uważałem. Savich porządnie owinął mnie bandażem, więc spokojnie mogłem popływać. – Zerknął na nią z rozbawieniem. – Masz rację, nieźle się wygłupiłem.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Ja tego nie powiedziałam.
– Emma śpi?
– Mam nadzieję. Często się budzi, wczoraj w nocy aż trzy razy i nadal ma złe sny. Śnił się jej wybuchający samochód…
– Chyba powinniśmy zapytać doktor Loo, czy wyjazd do Irlandii nie zaszkodzi Emmie.
– Możemy zapytać ją dziś rano. Jestem pewna, że będzie nas zachęcać do wyjazdu.
Ramsey był zdumiony, że myśl o wspólnej podróży do Irlandii budzi w nim tyle radości. Czuł się tak, jakby wszystkie napięte mięśnie w jego ciele nagle się rozluźniły. Nie wiedział, jak to się stało, że zadał Molly takie pytanie. Chyba samo wyfrunęło mu z ust… Chociaż nie, na pewno podświadomie pragnął za wszelką cenę uniknąć rozstania z Molly i Emmą…
– Na którą godzinę umówiłaś się z doktor Loo?
– Na dziesiątą.
– Zobaczymy, co powie, i wtedy się zastanowimy nad dalszymi planami. Molly poprawiła pasek szlafroka, cudownej kreacji z brzoskwiniowego jedwabiu, którą musiała pożyczyć od Eve Lord, swojej macochy. Ramsey pomyślał, jak wyglądałaby bez szlafroka. Molly posłała mu szeroki uśmiech.
– Irlandia, co? – mruknęła. – Czy poprzednim razem byłeś tam sam?
– Nie.
– Jasne. – Kiwnęła głową. – Nie sądzę, byś cokolwiek musiał robić sam, chyba że z wyboru…
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że wiele kobiet uznałoby cię za bardzo atrakcyjnego mężczyznę, nawet z poparzonymi plecami.
– Dziękuję. Wracaj do łóżka, Molly. Jest jeszcze bardzo wcześnie.
– A ty?
– Teraz, kiedy mamy takie plany, ja także spróbuję się zdrzemnąć. Nie jestem już zdenerwowany i spięty. To cud.
Długą chwilę obserwowała go w milczeniu.
– Dziś po południu odbędzie się nabożeństwo żałobne w intencji Loueya – powiedziała w końcu. – Tutaj, w ogrodzie. Znalazłam nawet prezbiteriańskiego duchownego, który je odprawi.
– To dobrze – odparł. – Zwłaszcza ze względu na Emmę.
– Mam nadzieję.
– Emmo, zagrasz dla mnie Świeć, gwiazdeczko?
– Tak, doktor Loo, spróbuję, ale od dawna nie grałam na pianinie, tak na poważnie.
– Nie szkodzi. Chętnie cię posłucham.
Emma ustawiła swoje nowe pianino na stoliku do kawy. Doktor Loo siedziała w fotelu, Ramsey i Molly na dwuosobowej kanapie naprzeciwko niej.
– Nie zapomnij o wariacjach, Emmo – odezwał się Ramsey.
Tym razem Emma już się nie wahała. Wzięła głęboki oddech, co zabrzmiało przeraźliwie dorośle, i palcami jednej ręki zagrała wiodące nuty melodii, zaczynając od F. Potem dołączyła drugą rękę i wydobyła z płaskiej pioseneczki zupełnie klasyczne brzmienie. Za drugim razem zagrała ją jak jazzowy standard, za trzecim w stylu utworu Johna Lennona.
Doktor Loo zamrugała. Wyglądała na mocno poruszoną i zaskoczoną. Kiedy Emma skończyła, ujęła jej drobną dłoń i spojrzała dziewczynce w oczy.
– Dziękuję ci, Emmo. Sprawiłaś mi wielką przyjemność. Mam nadzieję, że pewnego dnia pójdę na twój koncert w Carnegie Hall.
Читать дальше