– Nigdy nie widziałam takiej lodówki. Bardzo ładna.
Nie miała pojęcia, jak to się dzieje, że z jej ust bez trudu wydobywają się takie zwyczajne, codzienne słowa. Trudno jej było w to wszystko uwierzyć. Spodziewała się, że będzie musiała walczyć z porywaczem i uspokajać rozhisteryzowane dziecko, a tymczasem spokojnie piła gotowaną kawę przy kuchennym stole, oglądała czyjąś lodówkę i słuchała, jak jej córeczka chrupie cheeriosy.
Obrzuciła uważnym spojrzeniem wysokiego mężczyznę, który najwyraźniej nie golił się od dwóch dni. Uratował jej dziecko? Narażał dla niego życie? Jak to możliwe? Dlaczego? Emma z apetytem wcinała chrupki z bananem. Kobieta milczała, czekając, aż dziewczynka skończy jeść, a mężczyzna wypije drugą filiżankę kawy.
– Szukałam jej przez dwa tygodnie – odezwała się. – Kiedy pokazałam zdjęcie Emmy w Dillinger, po prostu nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Kilka osób powiedziało mi, że to dziewczynka Ramseya. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Wczoraj zaczęłam obserwować dom, ale bałam się wedrzeć do środka, żeby nie wyrządzić krzywdy Emmie. Przez cały dzień nie wychodziłeś z domu, ona także nie…
– Jak się nazywasz?
– Molly Santera.
Emma przełknęła plasterek banana i podniosła wzrok.
– Mama mówi, że nasze nazwisko brzmi jak nazwa zespołu muzycznego, ale co z tego? Mój tata tak się nazywa, i już.
Molly uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po głowie.
– To prawda. Ale założę się, że w książce telefonicznej Nowego Jorku aż roi się od Santerów.
– Nigdy nie byłam w Nowym Jorku – oświadczyła Emma.
– Wybierzemy się tam, kiedy będziesz troszkę starsza, Em. I będziemy się świetnie bawić. Zatrzymamy się w hotelu Plaza i wypuścimy się na wielkie zakupy.
Santera… Nazwisko wydawało mu się dziwnie znajome. Przypomniał sobie rysunek Emmy, przedstawiający mężczyznę z gitarą i nagle wszystko już wiedział. Szczerze mówiąc, szczęka mu trochę opadła.
– Santera… – powtórzył powoli. – Louey Santera? Gwiazdor rocka?
– Ten sam – potwierdziła krótko Molly, głosem zimniejszym niż górski wiatr.
Ramsey chciał dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu Emmy, na przykład, dlaczego, do diabła, nie ma go tutaj, lecz natychmiast się zorientował, że Molly wolałaby o tym nie rozmawiać. Będzie miał jeszcze dość czasu, aby zadać jej wszystkie dręczące go pytania i odpowiedzieć na te, jakie jej przyjdą do głowy. Emma jadła cheepsy, uśmiechając się do matki i do niego, jak zwyczajne, pogodne kiecko.
– Wiem już, kim jesteś – rzuciła nagle Molly. Przechylił głowę na bok.
– Ja? Jak to?
– Twoje nazwisko. Wreszcie to do mnie dotarło. Sławny Ramsey Hunt, tak?
Ze względu na obecność Emmy wolał zbyć ją żartem.
– Raczej niesławny Ramsey Hunt.
– Akurat!
Zakrztusił się kawą. Kiedy przestał kasłać, podniósł wzrok.
– Mężczyźni! – mruknęła, grzejąc ręce o filiżankę. – Jeżeli tylko da się im szansę, wolą, żeby świat widział w nich raczej niesławnych brutali czy niegrzecznych chłopców niż bohaterów. Nie chcą, by o nich myśleć, że próbowali zrobić albo zrobili coś naprawdę ważnego i dobrego.
– Nie jestem taki – zaprotestował.
Westchnęła i wzruszyła ramionami, odwracając od niego oczy.
– Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała. – Jesteś tym sędzią z San Francisco, prawda? Ale jesteś tutaj i uratowałeś Emmę…
– Tak.
– Biorąc pod uwagę twoje wyczyny na sali sądowej, muszę przyznać, że nikt inny nie mógłby jej zagwarantować większego bezpieczeństwa.
W milczeniu pociągnął następny łyk bardzo mocnej, trochę przypalonej kawy. Sławny sędzia federalny, bohater… Nie chciał o tym mówić i Molly go rozumiała. Nie pojmowała tylko, jak to się stało, że ona i Emma siedzą obok niego w kuchni. Ale cóż, w ciągu ostatnich dwóch tygodni życie dało jej taką szkołę, że nie powinna się już niczemu dziwić.
– Em, ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała do dziecka. – Jak się czujesz, skarbie?
Emma siedziała ze spuszczoną głową. Rzeczywistość spadła na nią zbyt nagle i jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić do kolejnej zmiany. Molly poczuła, że nie jest już w stanie walczyć z obezwładniającym zmęczeniem. Wiedziała, że powiedziała coś głupiego, wręcz niedorzecznego, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Kiedy Ramsey odezwał się lekkim, nieco rozbawionym tonem, miała ochotę uściskać go z wdzięczności.
– Musieliśmy zdobyć jakieś ubranie dla Emmy, nie mogła przecież ciągle chodzić w moich koszulkach i skarpetkach. Odkładaliśmy to, jak długo się dało, ale w końcu wyruszyliśmy do sklepu w Dillinger. Dzięki temu wpadłaś na nasz trop.
– Mówiłam ci już, że pokazałam jej zdjęcie kilku osobom i wszyscy zidentyfikowali ją jako twoją córeczkę. Może trzeba było pójść na policję i pozwolić, aby oni i FBI zajęli się wszystkim, ale… Oczywiście, policja i FBI prowadzą śledztwo w sprawie porwania Emmy, ale jak na razie bez rezultatów, nic, zero. Dałam im dwa dni, a potem ruszyłam w drogę. Słyszałam, że już po czterech dniach odwołali grupy poszukiwawcze.
– Gdzie mieszkacie?
– W Denver. – Molly wzięła łyżeczkę i zaczęła się nią bawić, uważnie wpatrując się w czerwono – białą kratę na obrusie.
– Ojciec Emmy jest teraz w Europie, na tournee. Nie mógł go przerwać z dnia na dzień, ale niedługo wróci. – Odwróciła się do córeczki i pogłaskała ją po ręce. – Rozmawiam z nim prawie codziennie, Em. Bardzo się o ciebie martwi, naprawdę.
Emma nie odrywała wzroku od cienkiego krążka banana, pływającego w resztce mleka.
– Nie wiem, dlaczego miałby przyjeżdżać – odezwała się. – Nie widziałam go od dwóch lat.
Ramsey spostrzegł, że te słowa zupełnie zbiły Molly z tropu.
– Rozumiem, że jesteście rozwiedzeni – powiedział szybko.
– Tak. – Molly zdołała wziąć się w garść. – Emmo, stosunek taty do ciebie nie ma nic wspólnego z naszym rozwodem. Tata bardzo cię kocha, tylko jest zawsze zajęty i…
– Tak, mamusiu.
Czas to przerwać, pomyślał Ramsey.
– Więc poczekałaś dwa dni i kiedy policja nic nie zrobiła, wzięłaś sprawy we własne ręce? – zapytał.
– Tak. Nie chciałam siedzieć bezczynnie w domu, bo wcześniej czy później bym oszalała.
Zamierzał powiedzieć jej, że może porywacze zechcieliby się z nią skontaktować, ale zaraz pomyślał, że policyjni detektywi na pewno ją o tym poinformowali. Emma słuchała opowieści matki z zapartym tchem.
– Jechałam przez Aspen i Vail do Keystone, zaglądając do wszystkich dziur po drodze. Dillinger było moją ostatnią nadzieją.
– Miałaś szczęście. Gdyby nie to, że Emma potrzebowała ubrań, nie zabrałbym jej do sklepu. Zanim ją znalazłem, mieszkałem tu już mniej więcej od dwóch tygodni.
– Dlaczego tu przyjechałeś?
Wzruszył ramionami, wpatrując się w fusy po kawie.
– Miałem wszystkiego dosyć. Po prostu dosyć. Dziennikarze brukowców nie dawali mi chwili spokoju, paparazzi czaili się za krzakami na podjeździe przed moim domem, żeby znienacka zrobić mi zdjęcie…
– Mówią o tobie „sędzia Dredd”.
– To idiotyczne. – Miał ochotę zakląć, ale w porę się zorientował, że Emma słucha go z napięciem. – Wziąłem trzymiesięczny urlop od całego życia – od ludzi, telefonów, telewizji, prasy. I wtedy znalazłem Emmę. – Nachylił się i delikatnie objął dłonią podbródek dziewczynki. Na policzkach miała śliczne rumieńce, wyglądała na zdrowe, zadowolone z życia dziecko. – Może poszłabyś się teraz umyć? – zaproponował. – I koniecznie włóż nowe dżinsy i jakąś bardzo kolorową koszulkę. Mama i ja jeszcze chwilę porozmawiamy i postanowimy, co robić dalej.
Читать дальше