– Jezu – rzucił. Zaczął ją całować, z językiem w jej ustach. Była zachwycona, czując go, czując jego smak.
Jego silne ręce wędrowały po jej pośladkach, masując, mocno przeciskając do siebie. Był twardy jak pręty w oknach w sanatorium Beadermeyera. O Boże, skąd to jej przyszło do głowy?
Poczuła zimny dreszcz. Nie, to tylko straszliwe wspomnienie, należące do przeszłości. Teraz nie mogło jej już dotyczyć. Znów go pocałowała. Miał miękkie usta. Nie napierał już tak silnie na jej brzuch. Nie ugniatał dłońmi jej pośladków. Uniosła się na łokciach i spojrzała na niego z góry, przygotowana na to, że za chwilę mrugnie do niej i przewróci ją na plecy.
– James?
Uśmiechnął się do niej niepewnie, ale nie wykonał najmniejszego mchu, nie mrugnął, nic kompletnie.
– Jestem zmęczony, Sally – powiedział cicho i niewyraźnie. – A ty?
– Troszeczkę – odparła, pochyliła się do przodu i znów go pocałowała. Nagle zamknął oczy i głowa opadła mu na bok.
– James? James!
Coś było nie tak. Nie drażnił się z nią. Działo się coś bardzo złego. Przyłożyła palce do żyły na jego szyi. Puls był powolny i miarowy. Rozpostarła dłoń na jego sercu. Czuła mocne, powolne uderzenia. Odchyliła mu powieki i jeszcze raz zawołała go po imieniu. Uderzyła go w twarz.
Żadnej reakcji.
Był nieprzytomny. W przeklętej kawie musiał być środek odurzający. Dzięki Bogu upiła tylko jeden łyk i dlatego nadal jest przytomna. Innego wyjaśnienia nie było. Spróbowała zsunąć się z Quinlana i powiodło jej się to, ale czuła, że nogi i ręce ma miękkie i niepewne. I zrobił to jeden łyk amaretto?
Musiała sprowadzić jakąś pomoc. Musiała się dostać do Thomasa Shreddera i Corey Harper. Byli tutaj, w korytarzu na dole. Niedaleko, zupełnie niedaleko. O Boże, przecież oni też pili kawę. I David, który miał jechać samochodem. Musi sprawdzić, czy Thomas i Corey są nieprzytomni. Musi się dostać do ich pokoi i zobaczyć. Uda jej się.
Stoczyła się z łóżka. Przez chwilę leżała na plecach, patrząc na piękne stiuki, biegnące wzdłuż sufitu. W każdym rogu siedziały golutkie wiktoriańskie aniołki, trzymające harfy i kwiaty.
Musi się ruszyć. Podniosła się, opierając na rękach i na nogach. Gdzie jest pokój Corey Harper? Mówiła jej, ale teraz nie mogła sobie przypomnieć. Trudno, nieważne, i tak znajdzie ich oboje. Ich pokoje powinny być w końcu korytarza. Poczołgała się w stronę drzwi. Całkiem niedaleko. Udało jej się wyprostować na chwilę i nacisnąć klamkę w drzwiach.
Korytarz ciągnął się bez końca w lewo, skąpo oświetlony, tonął w półmroku. Co będzie, jeśli osoba, która doprawiła kawę, czai się w tym mroku, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś nie okazał się opomy na działanie narkotyku, żeby tego kogoś zabić? Potrząsnęła głową i z wysiłkiem stanęła na nogach. Zmusiła się do przesunięcia stopy, jeden krok za drugim, tylko to musiała zrobić, stawiać jedną nogę przed drugą. Znajdzie Thomasa i Corey. Wreszcie po jej lewej stronie ukazały się drzwi – numer 114. Zapukała.
Nie było odpowiedzi.
Zawołała, chociaż jej głos przypominał mizerny szept.
– Thomas? Corey?
Zapukała powtórnie. Nadal bez odpowiedzi. Nacisnęła klamkę. Ku jej zaskoczeniu, drzwi otworzyły się. Otworzyły się tak szybko, że wpadła do środka, a nogi ugięły jej się w kolanach. Przewróciła się na bok. Zawołała:
– Thomas? Corey?
Udało jej się powrócić do pozycji na czworakach. Na nocnym stoliku paliła się tylko jedna lampa. Thomas Shredder leżał na wznak, z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Był nieprzytomny. Albo nie żył. Próbowała krzyczeć. Chciała krzyczeć, ale z jej ust wydobył się jedynie cichy pisk.
Usłyszała za sobą kroki. Udało jej się odwrócić w stronę otwartych drzwi. James? Czy już poczuł się dobrze? Ale nie zawołała go po imieniu. Bała się, że to nie on. James wypił całą filiżankę tamtej kawy. To nie mógł być on. Bała się, kto to może być.
Światło było przyćmione. Cień wypełniał pokój, ograniczał pole widzenia. W drzwiach stał mężczyzna, z rękami w kieszeniach.
– Witaj, Sally.
– Nie – powiedziała, wpatrując się w mroczną postać, wiedząc, że to on, ale powtórzyła – nie, to nie możesz być ty.
– Naturalnie, że mogę, kochanie. Wszędzie poznałabyś swojego ojca, prawda?
– Nie – kręciła głową w tę i z powrotem.
– Dlaczego nie możesz się podnieść, Sally?
– Zatrułeś nas. Wypiłam tylko troszkę, ale środek musiał być bardzo mocny.
– Chcesz powiedzieć, że nie dostałaś wystarczającej dawki? – Zbliżał się teraz do niej szybko, za szybko. – Doktor Beadermeyer wypróbował na tobie tyle nowych narkotyków. Właściwie jestem zaskoczony, że przeżyłaś bez uszkodzenia mózgu. Cóż, zajmę się tym.
Pochylił się, złapał ją za włosy na karku i odchylił jej głowę do tyłu.
– Proszę, Sally. – Wlał płyn w jej usta. Potem odepchnął ją od siebie i ciężko opadła na plecy.
Patrzyła na niego i widziała, że chwieje się i roztapia w przyćmionym świetle. Próbowała skoncentrować na nim wzrok, patrząc uważnie, ale jego kształty rozpływały się, zaś poruszające się usta robiły się coraz większe. Szyja stawała się coraz to dłuższa i dłuższa, aż przestała widzieć jego głowę. Z pewnością tak musiała się czuć Alicja w Krainie Czarów. Precz z głową.
– Och, nie – szepnęła – och, nie.
Przewróciła się na bok, czując na policzku chłód gładkiej dębowej klepki. Jej ojciec był tutaj. To była jej pierwsza myśl, kiedy się ocknęła.
Jej ojciec.
Nie było co do tego wątpliwości. Jej ojciec. Był tutaj. Odurzył ją narkotykami. Teraz ją zabije. Znów była bezradna, tak jak przez tyle dni, tygodni, miesięcy.
Nie mogła się poruszyć, nawet unieść jednego palca. Zdała sobie sprawę, że ma ręce związane z przodu, niezbyt mocno, ale wystarczająco. Odrobinę zmieniła położenie. Również nogi miała związane w kostkach. Ale jej umysł nie był spętany. Pracował przejrzyście – dzięki Bogu. Gdyby znowu czuła się zamroczona i rozchwiana, po prostu załamałaby się i pragnęła tylko śmierci. Lecz nie, mogła,.myśleć. I nie straciła pamięci. Mogła też otworzyć oczy. Czy chciała?
James, pomyślała, i zmusiła się do otwarcia oczu.
Leżała na łóżku. Kiedy się przewracała z boku na bok, skrzypiały sprężyny. Próbowała rozpoznać więcej szczegółów, ale nie była w stanie. Jedynym oświetleniem było słabe światło, docierające z korytarza. Wyglądało na to, że znajduje się w małej sypialni, ale nic więcej nie potrafiła powiedzieć.
Gdzie była? Nadal w Cove? A jeśli tak, to gdzie? Gdzie jest jej ojciec? Co ma zamiar zrobić?
Dostrzegła szarą postać, wkraczającą do pokoju. Było zbyt ciemno, żeby rozpoznać rysy twarzy. Wiedziała jednak. O tak, wiedziała, że to on.
– To ty – powiedziała, zdumiona, że słowa opuściły jej usta. Brzmiały szorstko i niezwykle smutno.
– Witaj, Sally.
– To ty. Modliłam się, żeby się okazało, iż się pomyliłam. Gdzie jestem?
– Trochę za wcześnie, żeby ci o tym mówić.
– Czy nadal jesteśmy w Cove? Gdzie jest James? A pozostali agenci?
– Również trochę za wcześnie, żeby ci o tym powiedzieć.
– Cholera, tak straszliwie się modliłam, żebyś wyjechał z kraju albo umarł. Nie, właściwie to modliłam się, żeby cię złapali i na resztę twojego nędznego życia wsadzili do więzienia. Gdzie jestem?
Читать дальше