– Albo ktoś go uratował – dopowiedziała Corey.
– Co masz na myśli, mówiąc, że już nie żyje? – spytał Quinlan, marząc o tym, żeby dostrzec choćby jakieś zarysy, kontury czegoś, cokolwiek. Nie przestawał pracować nad więzami, które jednak nie poddawały się jego wysiłkom.
– Sądzicie, że będą nas tu trzymać przez następne dziesięć lat?
– Mam nadzieję, że nie – rzekł Ouinlan. – Wszyscy są tacy starzy, że wcześniej wymrą. Nie zniósłbym tego, żeby pozostać zapomnianym.
– To nie jest śmieszne, Quinlan.
– Może nie, ale się staram.
– Próbuj dalej – odezwała się Corey. – Nie chcę wpadać w panikę. Musimy się zastanowić. Po pierwsze, kto nam to zrobił?
– To dość oczywiste, prawda? – rzuci! Thomas. – Ta przeklęta starucha. Prawdopodobnie kazała Marcie podać amaretto, do którego coś domieszała. Odpłynąłem, gdy tylko położyłem się na łóżku.
– Gdzie jest Sally? – znienacka spytała Corey.
– Nie wiem – odpowiedział Quinlan. – Nie wiem.
Modlił się, żeby była zamknięta razem z nimi, nadal nieprzytomna po zażyciu narkotyku.
– Wyciągnijmy wszyscy nogi przed siebie. Spróbujemy ocenić, jak duży jest ten szałas.
Quinlan ledwo mógł dotknąć palców Thomasa.
– Teraz przechylmy się na jedną, a potem na drugą stronę.
Quinlan musnął bluzkę Corey. Sally nie było.
– Sally nie ma z nami – powiedział. – Gdzie ją zabrali? – O Boże, czemu zadał to pytanie na glos? Nie chciał słyszeć, co ma w tej sprawie do powiedzenia Thomas.
– Dobre pytanie – rzekł Thomas. – I czemu mieliby się zajmować rozdzielaniem nas?
– Ponieważ – Quinlan wolno wymawiał słowa – ciotka Sally, Amabel, macza w tym palce. Może przejęła Sally. Może ją ochrania.
Thomas westchnął. Ku zaskoczeniu Guinlana, rzucił:
– Módlmy się, żebyś miał rację. Cholera, czuję, jakbym zamiast głowy miał bęben zespołu rockowego.
– Ja też – stwierdziła Corey. – Ale nadal jestem w stanie myśleć. To co, Quinlan, uważasz, że cale miasteczko bierze udział w tym spisku? Sądzisz, że w czasie ostatnich trzech, czterech lat całe przeklęte miasteczko zamordowało co najmniej trzydzieści osób? Dla pieniędzy? A potem pochowali je na swoim cmentarzu?
– Sposób okazania szacunku – powiedział Quinlan.
– Nie możesz sobie wyobrazić tych wszystkich staruszków patrzących na parę starszych ludzi, których właśnie usunęli z tego świata, pocierających swoje podbródki i mówiących: „Ha, Ralph Keaton potrafi wszystko przygotować, więc będziemy mogli pięknie ich pochować, a wielebny Vorhees powie śliczne kazanie". Tak, Corey, wszyscy w tym cholernym miasteczku. Czy jest jakaś inna możliwość?
– To obłęd – żachnął się Thomas. – Całe pieprzone miasteczko, zabijające ludzi? Nikt nigdy w to nie uwierzy, zwłaszcza że to sami staruszkowie.
– Ja w to wierzę – rzekł Quinlan. – O tak, wierzę naprawdę. Mogę się założyć, że zaczęło się od jakiegoś wypadku. Dzięki temu wypadkowi dostali pierwsze pieniądze. Dostarczyło im to pomysłu – może tylko jednemu z nich, a może dwójce – jak uratować miasto. A potem sprawy potoczyły się szybko.
Corey powiedziała wolno:
– I ta wielka reklama przy autostradzie, dzięki której zwabiają swoje ofiary.
– Słusznie – zgodził się Quinlan. – Sklep z Najwspanialszymi Lodami Świata. Nawiasem mówiąc, mają najlepsze lody, jakie zdarzyło mi się jeść w życiu.
Musiał żartować, musiał, bo inaczej chybaby oszalał. Gdzie jest Sally? Czy możliwe, że Amabel naprawdę ją osłania? Wątpił w to.
– Wejdź więc do środka i kup sobie ostatniego loda – powiedział Thomas. – Tu jest koniec kolejki.
– A co z tą kobietą, która została zamordowana? I z doktorem Spiverem? – spytała Corey.
Szaleńczo pracując nad krępującymi mu ręce sznurami, Quinlan odparł:
– Kobieta musiała usłyszeć coś, czego nie powinna była słyszeć. Więzili ją co najmniej przez trzy dni, może dłużej. Musiała jakoś oswobodzić się z knebla, bo Sally słyszała jej krzyki pierwszej nocy swojego pobytu w Cove. Dwie noce potem znów ją słyszała. Następnego ranka znaleźliśmy z Sałly jej ciało. Domyślam się, że musieli ją zabić. Nie chcieli tego, ale tak zrobili. Wiedzieli, że albo kobieta pozostanie przy życiu, albo oni. Czyli żadnego wyboru. Zabili ją. Musieli być wściekli – po prostu zrzucili ją z urwiska, nie zaprzątając sobie głowy ceremoniałem pogrzebowym i pochowaniem jej na swoim cmentarzu.
– A co z doktorem Spiverem? – rzucił Thomas. – Cholera, ależ te liny są mocne. Nie ustępują nawet o milimetr.
– Niech każdy nad nimi pracuje – polecił Quinlan. – Co do doktora Spivera, to nie wiem. Może był ich słabym punktem. Byl lekarzem i może całe to zabijanie go odstręczało. Może śmierć tamtej kobiety była ostatnią kroplą, która dopełniła miary. Po prostu nie mógł już więcej znieść. Załamał się. Strzelili mu w usta, starając się, żeby to wyglądało na samobójstwo. Tym razem też uważali, że nie mają wyboru.
– Jezu – powiedziała Corey – czy wiecie, chłopcy, że żaden agent FBI nie znalazł się nigdy w takim bagnie, jak my teraz? Niektórzy nawet nigdy nie użyli swojej broni. Cały swój czas spędzają wyłącznie na przesłuchiwaniu ludzi. Mówiono mi, że wielu agentów po przejściu na emeryturę zajmuje się psychologią – są tacy dobrzy w wyciąganiu od ludzi informacji.
Quinlan roześmiał się.
– Wydostaniemy się stąd, Corey. Musisz w to wierzyć.
– Uważasz, Quinlan, że jesteś taki cholernie sprytny. Jak, u diabła, mamy się uwolnić? Przecież na dodatek pojawi się tu zaraz cały rój staruszków. Myślisz, że uformują pluton egzekucyjny? A może zatłuką nas na śmierć swoimi laseczkami?
Corey odezwała się spokojnie.
– Przestań, Thomas. Spróbujmy się uwolnić. Musi być jakiś sposób. Nie chcę być bezradna, kiedy ktoś tu przyjdzie, a przecież obaj wiecie, że przyjdą.
– Co, do cholery! – wrzasną! Thomas. – Co, do licha możemy zrobić? Jesteśmy związani zbyt mocno. Na dodatek przywiązali nas do ściany, żebyśmy nie mogli zbliżyć się do siebie. Siedzimy tu w ciemnościach. Co więc, do jasnej cholery, mamy robić?
– Musi być jakieś wyjście – rzekła Corey.
– Może jest – mruknął Quinlan.
*
Sally czuła ból szczęki. Zaczęła na zmianę otwierać i zamykać usta, dopóki ból nie zelżał do tępego ćmienia. Leżała w ciemnościach, jedyne światło docierało poprzez drzwi otwarte na korytarz.
Była sama. Nadal miała związane z przodu ręce. Uniosła je do ust i zaczęła zębami szarpać supeł. Tak bardzo była pochłonięta tym zajęciem, że niemal krzyknęła ze strachu, kiedy obok odezwał się spokojny głos:
– To naprawdę nic nie da, Sally. Odpręż się, dziecinko. Nie ruszaj się. Poleź sobie.
– Nie – szepnęła Sally. – O nie.
– Nie poznajesz, gdzie jesteś, Sally? Myślałam, że natychmiast będziesz wiedziała.
– Nie. Jest za ciemno.
– Spójrz w stronę okna, kochanie. Może znów zobaczysz twarz swojego drogiego ojca.
– Jestem w sypialni w głębi korytarza.
– Tak.
– Dlaczego, Amabel? Co tu się dzieje?
– Och, Sally, dlaczego musiałaś wrócić? Oddałabym wszystko, żebyś tamtego dnia nie zjawiła się na progu mojego domu. Jezu, musiałam cię przyjąć. Naprawdę nie chciałam cię w to mieszać, ale znowu się pojawiłaś i nic nie mogę zrobić.
– Gdzie jest James i pozostała dwójka agentów?
Читать дальше