– Przecież nie masz zębów, Thelmo – powiedziała Martha. – Może zliżesz swoją pomarańczową szminkę i zabierzesz się za potrawkę z bakłażanów?
– Ha, kiedyś miałam piękny garnitur siekaczy. Mówię ci, Quinlan, nieważne, jak jest namiętna i jak bardzo wystawia swój biust na pożądliwe spojrzenia starych zbereźników. Weźmy na przykład starego Eda…
Martha wzniosła oczy ku górze i wyszła z pokoju.
– Thelmo, czy mogłabyś teraz opowiedzieć nam o swoich dzieciach? – zapytał Quinlan.
– Miałam dwóch synów. Jeden zginął na wojnie, w czasie drugiej wojny światowej, nie w Korei czy w Wietnamie. Drugi, cóż, mieszka w Massachusetts. Jest już na emeryturze, ma dorosłe wnuki, które mają swoje dzieci, przez co czuję się tak stara, że aż robi mi się niedobrze.
Sally wstała z uśmiechem i podeszła, żeby pocałować miękki, pomarszczony policzek Thelmy.
– Wybieram się teraz do Amabel, Thelmo, ale zatrzymamy się z Jamesem w pokoju na wieży.
– Ciągle się z nim bawisz, Sally? Biedny chłopczyk, nie ma szans. Kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłam was razem wiedziałam, że zgubi dla ciebie spodnie.
– Thelmo, poczęstuj się kawałkiem mojego sernika z New Jersey.
Thelma odwróciła się, żeby wykrzywić się na Marthę, która właśnie wróciła z następną tacą pełną sernika.
– Ależ z ciebie straszna świętoszka, Martho, Idę o zakład, że jesteś oziębła i biedny Ed musi cię błagać o każdą, nawet najmniejszą łaskę.
– Jeszcze się zobaczymy – powiedziała Sally, posyłając uśmiech Jamesowi, Davidowi i dwóm agentom specjalnym z Portland, którym odjęło mowę.
– Niedługo dołączę do ciebie – rzucił Quinlan. Kiedy Sally wychodziła z pensjonatu Thelmy, zajęty był już zadawaniem staruszce następnych pytań.
Dzień był piękny, ciepły, powietrze dość świeże, a słonawy powiew znad oceanu jak ptasie skrzydło miękko omiatał jej twarz.
Sally głęboko zaczerpnęła tchu. Sherry Vorhees stała przed Sklepem z Najwspanialszymi Lodami Świata. Sally pomachała w jej stronę, Sherry odma-chała w odpowiedzi. Helen Keaton, której prababka wymyśliła przepis na lody, wyszła ze sklepu za Sherry, spojrzała w stronę Sally i też do niej zamachała. Takie miłe kobiety. Z pewnością nie mogły nic wiedzieć o morderstwach czy o zaginionych ludziach.
– Nasze lody tygodnia mają smak bananowo-orzechowy – zawołała Helen. – Przyjdźcie z tym twoim panem Quinlanem i spróbujcie. Właściwie moja babcia nie robiła takich, ale ja lubię eksperymentować ze smakami. Ralph uwielbia bananowo-orzechowe i twierdzi, że są tak dobre, że to aż podejrzane.
Sally przypomniała sobie, ze Ralph Keaton jest przedsiębiorcą pogrzebowym. Dostrzegła również Hunkera Dawsona, weterana drugiej wojny światowej, który zawsze nosił swoje dwa medale przyczepione do kieszeni flanelowej koszuli. Podciągnął do góry wypchane spodnie i zawołał:
– Sally Brainerd, jesteś sławna! Dopiero po twoim wyjeździe dowiedzieliśmy się, że byłaś szalona. Ale teraz już nie jesteś, prawda? Wydaje mi się, że dziennikarze byli wściekli, źe nie okazałaś się wariatką. Wolą wariatów i przestępców niż niewinne ofiary.
– Tak – dołączył Purn Davies. – Dziennikarze zawsze chcą, żeby człowiek był bardziej szalony, niż największe szajbusy. To oczywiste, że nie mieli ochoty rozgłaszać, że nie jesteś wariatką. Ale teraz dostali twojego ojca.
– Cieszę się, że w końcu tak się stało – odparta Sally.
– Wcale się nie przejmuj swoim tatą, Sally – krzyknął Gus Eisner. – Jego twarz pokazywano częściej niż twarz prezydenta. Znajdą go.
– Tak – przytaknął Hunker Dawson. – Kiedy tylko dziennikarze dopadną go w swoje szpony, zapomną o bożym świecie. Zawsze tak się dzieje. Najważniejsza jest zawsze dla nich wiadomość dnia.
– Mam taką nadzieję! – odkrzyknęła w odpowiedzi.
– Moja żona, Arlene, bujała się w fotelu na biegunach – poinformował głśno Hunker, bawiąc się starymi szelkami przy spodniach. – Bujała się przez całe lata, dopóki nie umarła.
Purn Davies krzyknął:
– Hunker chciał powiedzieć, że była troszkę niezrównoważona psychicznie.
– To się zdarza – odpowiedziała, ale na tyle cicho, że prawdopodobnie jej nie dosłyszeli.
Czterej starsi panowie przerwali grę w karty i skupili wzrok na Sally. Nawet kiedy odwróciła się i zaczęła się od nich oddalać, zdążając ślicznym brukowanym chodnikiem, wzdłuż świeżo pomalowanego na biało ogrodzenia w stronę domku Amabel, miała świadomość, że nadal ją obserwują. Zauważyła Velmę Eisner, żonę Gusa, i pomachała do niej. Velma, zdążająca ze spuszczoną głową w stronę sklepu Purna Daviesa, nie zwróciła na nią uwagi.
Domek Amabel miał świeży, wiośniany wygląd, dzięki doskonale skomponowanym i utrzymanym grządkom fioletowych irysów, białych peonii, żółtych krokusów i pomarańczowych maków. Rozejrzała się dokoła i spostrzegła skrzynki z kwiatami i malutkie ogródki, pełne kwiatów. Mnóstwo pomarańczowych maków i żółtych żonkili. Co za śliczne miasteczko. Wszyscy mieszkańcy dumni byli z wyglądu swoich domów i ogródków. Nawet najmniejsze uliczki były zadbane.
Zaciekawiło ją, czy dzisiejsze Cove miałoby swój odpowiednik pośród miasteczek wiktoriańskiej Anglii. Pomyślała o tym wszystkim, co James mówił o zaginionych ludziach. Zgadywała kierunek jego sugestii, ale nie zamierzała przyjąć takiego myślenia. Nie mogłaby. To było odrażające. Weszła na mały ganek przed domkiem Amabel i zastukała do drzwi.
Nie było odpowiedzi. Zapukała jeszcze raz i zawołała. Ciotki nie było w domu. Cóż, niewątpliwie niedługo wróci.
Sally wiedziała, gdzie chce i musi podążyć.
Stała na cmentarzu. Założony był na planie koła, a najstarsze groby znajdowały się pośrodku. Był tak samo zadbany jak miasteczko. Wokół unosił się cudowny zapach świeżo skoszonej trawy. Lekko oparła dłoń na marmurowym nagrobku, opatrzonym napisem:
ELIJAH BATTERY
NAJLEPSZY BARMAN W STANIE OREGON
ZMARŁ 2 LIPCA 1897 ROKU
ŻYŁ 81 LAT
Napis był starannie odnowiony. Popatrzyła na sąsiednie groby, niektóre były niezwykle ozdobne, inne, które na początku miały zwykły drewniany krzyż, najwyraźniej były wielokrotnie przerabiane i zastępowane nowymi, gdy ulegały zniszczeniu.
Czyż o niczym w tym miasteczku nie zapomniano? Czy wszystko musiało być doskonałe, nawet nagrobki?
Zaczęła się oddalać od środka cmentarza. Naturalnie w miarę oddalania się mijała coraz to nowsze groby, poprzez lata dwudzieste, trzydzieste i czterdzieste, na osiemdziesiątych skończywszy. Precyzja przy planowaniu cmentarza sprawiła, że jeśli chciało się zostać tu pochowanym w latach dziewięćdziesiątych, należało się liczyć z grobeijUuż przy cmentarnym murze.
W czwartej alejce, licząc od środka cmentarza, natknęła się na grób Bobby'ego Nettro. Był idealnie utrzymany.
O ile mogła się zorientować, od samego początku trzymano się kołowego planu cmentarza. Teraz było tu tak wiele grobów. Wyobraziła sobie, że pierwsi mieszkańcy miasta zakładający cmentarz uważali, że przeznaczają pod niego ogromny teren. Cóż, okazał się za mały. Pozostało już niewiele miejsca, bo zachodni kraniec cmentarza kończył się nadmorskim urwiskiem, zaś od wschodu i północy przylegał do kościoła i pierwszych domów. Południową granicę cmentarza wyznaczała droga, biegnąca wzdłuż urwiska.
Skierowała się ku zachodniej części cmentarza. Groby były tu świeże, utrzymane nie gorzej niż pozostałe. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się napisom na płytach. Figurowały tam nazwiska, daty urodzin i śmierci, ale nic więcej. Żadnych mądrych sentencji, nic osobistego, żadnych inskrypcji, że był to wspaniały mąż, ojciec, żona, matka. Tylko sucha informacja.
Читать дальше