– Dlaczego trzy godziny temu próbował pan ją porwać z klubu „Bonhomie"?
– Alfredzie! O czym on mówi?
– Drobne nieporozumienie, moja droga Noelle. Odkryłem, gdzie przebywa Sally. Pomyślałem, że po prostu zabiorę ją spokojnie, bez rozgłosu, ale się nie udało.
– Nie udało się? – powtórzyła Sally. – Próbowałeś mnie porwać i zrobić mi zastrzyk w ramię, a teraz mówisz zwyczajnie, że się nie udało?
Uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami.
– Przyprowadził ze sobą dwóch goryli, Noelle – wtrącił Quinlan. – We trzech zdybali Sally wychodzącą z ubikacji i usiłowali coś jej wstrzyknąć. – Odwrócił się do Beadermeyera. Naprawdę miał ogromną ochotę przetrącić mu kark. – Niewiele brakowało, żebyśmy cię złapali, ty nędzna kreaturo. Przez nas musiałeś wymieniać tylną szybę w samochodzie.
– Żaden problem – odparł Beadermeyer. – To nie był mój wóz.
– Co tu się dzieje? – spytał Scott. – Noelle powiedziała mi, że Sally uciekła. Teraz pojawiła się z agentem FBI. Doktor Beadermeyer wspominał mi, że Sally spotkała tego faceta w tym zabitym dechami miasteczku w Oregonie i że są kochankami. To niemożliwe. Susan, jesteś nadal moją żoną. Co się dzieje?
Quinlan obdarzył wszystkich łagodnym uśmiechem.
– Czemu nie chcecie mnie traktować jako pewnego rodzaju adwokata Sally? Jestem tutaj, bo pilnuję, żebyście wszyscy na nią nie napadli lub żeby poczciwy doktor nie próbował znów wbić jej igły w ramię.
Obserwował Scotta Brainerda. Wysoki, szczupły, pięknie ubrany, jednak w jego przystojnej twarzy kryło się zmęczenie. Pod oczami rysowały się cienie. Nie wyglądał na uradowanego sytuacją, co więcej, sprawiał wrażenie przestraszonego. Powinien się bać.
Quinlan był pewien, że facet nie nosi broni. Był nerwowy, stale się poruszał, przebierał palcami. Z kieszeni pięknej angielskiej marynarki wyciągnął fajkę. Kabura pistoletu zniweczyłaby elegancką linię marynarki. Drań.
Quinlan nie dodał nic więcej, tylko przyglądał się, jak Scott zapala fajkę. Pomyślał, że Brainerd musiał wykorzystywać takie opóźnienie w swoich handlowych negocjacjach. Ponadto dostarczało mu to zajęcia dla rąk, kiedy był zdenerwowany czy śmiertelnie przerażony.
– To pan zabrał ode mnie Sally, prawda? To pan wtargnął do sanatorium?
James uśmiechnął się do Beadermeyera.
– W obu przypadkach odpowiedź jest twierdząca. Jak się miewają owczarki alzackie? Świetne psy, lubią świeże, smakowite steki.
– Nie ma pan prawa włamywać się do mojego ośrodka. Zaskarżę pana.
– Uspokój się, Alfredzie – odezwała się Noelle. – I pan też, panie Quinlan. Czemu nie usiądziesz, Sally? Masz ochotę na herbatę? Wyglądasz na wyczerpaną. Potrzebujesz odpoczynku. Jesteś taka chuda.
Sally spojrzała na matkę i wolno pokręciła głową.
– Przykro mi, Noelle, ale boję się, że pozwoliłabyś doktorowi Beadermeyerowi dodać jakiegoś środka usypiającego do herbaty.
Noelle wyglądała, jakby ją ktoś uderzył. Była jak oszalała. Z wyciągniętymi rękami postąpiła parę kroków w stronę Sally.
– Nie, Sally, jestem twoją matką. Nie skrzywdziłabym cię. Proszę, nie rób tego. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
Sally zaczęła dygotać. James ujął mocno jej ramię i poprowadził do małej kanapki. Usiadł blisko niej, wiedząc, jakie to dla niej ważne czuć go koło siebie, czuć jego ciepło, jego sitę. Założył ręce za głowę i spod spuszczonych rzęs obserwował wszystkich.
Odezwał się do Scotta Brainerda, który jak szalony pykał ze swojej fajki. – Proszę mi opowiedzieć, jak poznał pan Sally.
– Tak, Scott, opowiedz mu – dodała Sally.
– Jeśli mu opowiem, czy każesz mu się wynieść z naszego życia?
– Możliwe – odparł Quinlan. – Powiem wam, co mogę obiecać na pewno. Nie wsadzę Sally do pierdla.
– To dobrze – stwierdziła Noelle. – Musi być bezpieczna. Doktor Beadermeyer dopilnuje tego. Obiecał mi.
Znów ta ich litania, przeklęta litania, pomyślał Quinlan. Czy Noelle w tym uczestniczy? A może jest aż tak łatwowierna? Czy naprawdę nie może przyjrzeć się Sally i zauważyć, że z dziewczyną wszystko jest w najlepszym porządku?
Scott zaczął się przechadzać, zerkając na Noelle, która wpatrywała się w swoją córkę, jakby chciała odczytać jej myśli, to znów na Beadermeyera, rozpartego w ogromnym bujanym fotelu, usiłującego naśladować tego cholernego agenta.
– Spotkałem ją na wystawie Whistlera w National Gallery of Art. To był niezapomniany wieczór. Pokazywano szesnaście japońskich obrazów Whistlera. Tak czy inaczej, Sally była tam na przyjęciu z przyjaciółmi. Znajomy prawnik przedstawił nas sobie. Rozmawialiśmy, potem poszliśmy na kawę. Zaprosiłem ją na kolację. I tak to się zaczęło, nic dodać, nic ująć. Odkryliśmy, że mamy wiele wspólnego ze sobą. Pokochaliśmy się. Wzięliśmy ślub.
Beadermeyer wstał i przeciągnął się.
– Niezwykle romantyczne, Scott. Ale teraz jest już późno i Sally musi odpocząć. Musimy już ruszać, Sally.
– Nie wydaje mi się – powiedziała Sally maksymalnie spokojnym głosem. James czuł drżenie jej ramion. – Mam dwadzieścia sześć lat. Jestem zupełnie zdrowa. Nie możesz mnie zmusić, żebym z tobą pojechała. Scott, dlaczego nie powiedziałeś Jamesowi, że przed naszym ślubem ani słowem nie wspomniałeś, iż pracujesz dla mojego ojca?
– Przecież nigdy o to nie pytałaś, Sally. Byłaś pochłonięta swoją pracą zawodową, tymi wszystkimi przyjęciami, zawsze zajęta ze swoimi szalonymi przyjaciółmi. Nie obchodziło cię naprawdę, czym się zajmuję. Cholera, nigdy mnie nie spytałaś.
– Pytałam, ale nigdy nie udzieliłeś mi odpowiedzi wprost. Powiedziałeś, że pracujesz w firmie prawniczej i na tym poprzestałeś. Pamiętam, że wypytywałam o szczegóły, ale ty nigdy nic więcej nie zdradziłeś.
Quinlan poczuł pulsowanie w ręce Sally. Ścisnął ją lekko, ale nie interweniował. Świetnie dawała sobie radę. Był z niej zadowolony i pełen optymizmu. Szybko mógł wyrobić sobie opinię o całej trójce. Już niedługo, bardzo niedługo, pomyślał.
Sally przerwała na chwilę, po czym rzekła spokojnym głosem:
– Oczywiście, że mnie nie obchodziło, dopóki nie odkryłam, że masz romans.
– To kłamstwo! Nie miałem żadnego romansu. Byłem ci wierny. Zawsze, nawet w czasie ostatnich sześciu miesięcy.
Noelle chrząknęła.
– Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Sally, twierdzisz, że jesteś zdrowa, że naprawdę twój ojciec cię wykorzystywał w sanatorium…
– Tak jak doktor Beadermeyer. Miał w sanatorium takiego oślizłego, małego pielęgniarza, Hollanda, który lubił mnie kąpać, rozbierać i czesać, a także siadać na brzegu mojego łóżka i wpatrywać się we mnie.
Noelle zwróciła się do Beadermeyera.
– Czy to prawda?
Doktor wzruszył ramionami.
– Częściowa. Miała pielęgniarza o imieniu Holland. Już nie pracuje w sanatorium. Może kiedyś zdarzyło mu się przekroczyć uprawnienia. To się zdarza, Noelle, zwłaszcza gdy pacjent jest tak chory jak Sally. Zaś co do reszty, to po prostu odzywa się jej choroba. Ułudy, mroczne fantazje. Uwierz mi, tak jak wierzyłaś swojemu mężowi i Scottowi. Scott z nią mieszkał. Widział, jak się załamuje. Prawda, Scott?
Scott skinął głową.
– To było przerażające. Nie oszukujemy, Noelle.
Noelle St. John uwierzyła im. Quinlan mógł to odczytać z jej twarzy, na której pojawił się wyraz zdecydowania, nowego przekonania i głębokiego bólu.
Odezwała się do córki.
Читать дальше