Wyjęła latarkę i skierowała promień na skupisko zielonych gwiazd na ścianie. W kręgu światła gwiazdy zdawały się gasnąć, a zamiast nich ujrzała gromadę robaków, jakby meduzę o wielu ramionach, zwieszających się z wilgotnej skały i kołyszących łagodnie. Gdy wyłączyła latarkę, gwiazdy znów się pojawiły, dołączając do zielonej galaktyki.
Bioluminescencja. Robaki wykorzystywały bakterie Vibrio fischeri jako źródło światła. Gdy powódź zalewała jaskinię, larwy i Vibrio razem spływały do strumienia. Do jeziora Locust. Jesteśmy jedynie przypadkowymi gospodarzami, pomyślała. Letnia kąpiel, nieszczęśliwe zachłyśnięcie się wodą i larwa znajduje drogę przez górne drogi oddechowe do ludzkiego nosiciela. Tam usadawia się w jednej z zatok, rośnie i wydziela hormon, dojrzewając i umierając. To tłumaczyłoby pik na chromatogramie Taylora Darnella i Scotty’ego Braxtona: hormon wydzielany przez tego pasożyta.
Tutwiler i być może Anson wiedzieli o tym hormonie i tych robakach, ale jej nie powiedzieli. Zmusili ją i jej syna do przejścia przez piekło.
W nagłym przypływie wściekłości pochyliła się, chwyciła kamień i cisnęła nim w zielone gwiazdy. Odbił się od sklepienia, stuknął o ziemię i zatrzymał się z dziwnie metalicznym brzękiem. Nowa gromada nietoperzy wyfrunęła z jaskini.
Przez chwilę stała bez ruchu, usiłując zanalizować to, co właśnie usłyszała. Ostrożnie posuwając się w ciemnościach, skierowała się ku oddalonemu końcowi jaskini, gdzie słyszała brzęk. Nie było tu tak wiele robaków i w braku ich światła ciemność wokół niej wydawała się gęstnieć i niemal twardnieć.
Znów zapaliła latarkę i skierowała promień na ziemię. Coś błysnęło odbitym światłem. Pochyliła się, by lepiej widzieć, i rozpoznała filiżankę z turystycznej kuchenki.
Tuż obok zobaczyła męski but.
Szarpnęła się w tył z okrzykiem przestrachu. Promień latarki zachybotał w panice, gdy trafił na niewidzące oczy Maksa Tutwilera. Max siedział na ziemi, opierając się o ścianę jaskini, z wyciągniętymi przed siebie i rozrzuconymi nogami. Krwawa piana wypłynęła z jego ust na kurtkę. Tam łączyła się z ciemniejszą plamą krwi, która trysnęła z rany postrzałowej w gardle.
Cofnęła się, potykając, odwróciła i wpadła po kolana w kałużę wody.
Uciekać. Uciekać.
W jednej chwili stanęła na nogi i w panice zaczęła wdrapywać się po pochyłości do pierwszej komory. Nietoperze krążyły wokół niej. Przecisnęła się przez łukowe przejście i wpadła do komory wejściowej. Dyszała tak, że ten odgłos odbijał się echem od ścian. Jak przerażony owad, na czworakach, rzuciła się do wyjścia.
Szczelina jaśniała coraz bliżej.
Wreszcie głowa Claire wychynęła na światło dzienne. Kobieta rozpaczliwie wciągnęła do płuc powietrze i spojrzała w górę akurat w chwili, gdy na jej czaszkę spadł cios.
– Cały dzień nie widzieliśmy doktor Elliot – powiedziała pielęgniarka. – I szczerze mówiąc, zaczynamy się trochę niepokoić.
– Kiedy ostatni raz był z nią jakiś kontakt? – zapytał Lincoln.
– Według relacji dziennej zmiany, zadzwoniła koło południa dowiedzieć się o stan Noaha. Od tej pory nie było od niej ani słowa, choć od dawna wzywamy ją przez pager. Dzwoniliśmy do niej do domu, ale odzywa się tylko automatyczna sekretarka. Naprawdę uważamy, że powinna tu być. Chłopiec o nią pyta.
Coś tu jest nie w porządku, pomyślał Lincoln, idąc przez hol do pokoju Noaha. Niewątpliwie zajrzałaby, a przynajmniej zadzwoniłaby do syna. Wczesnym wieczorem przejeżdżał koło jej domu i samochodu nie było, założył więc, że Claire jest w szpitalu.
Ale nie było jej tu cały dzień.
Kiwnął głową policjantowi stanowemu, pilnującemu drzwi, i wszedł do pokoju Noaha.
W kręgu światła rzucanego przez lampkę przy łóżku twarz chłopca wydawała się blada i wyczerpana. Słysząc zamykane drzwi, uniósł wzrok, ale na widok Lincolna w jego oczach odmalowało się rozczarowanie. Wściekłość zniknęła, pomyślał Lincoln, a różnica jest zaskakująca. Trzydzieści sześć godzin temu Noah zachowywał się zupełnie bezrozumnie, a siła i agresja, kierujące jego ciałem, były tak wielkie, że aż dwóch mężczyzn musiało go trzymać. Teraz robił wrażenie zmęczonego, przestraszonego chłopca.
Jego głos był zaledwie szeptem:
– Gdzie mama?
– Nie wiem, gdzie jest, synu.
– Niech pan do niej zadzwoni. Proszę, niech pan zadzwoni.
– Próbujemy się z nią porozumieć. Chłopiec zamrugał i spojrzał w sufit.
– Chcę jej powiedzieć, że mi przykro. Chcę jej powiedzieć… – Znów zamrugał i odwrócił głowę, tak że mówił niemal wprost w poduszkę. – Chcę jej powiedzieć prawdę.
– O czym?
– O tym, co się stało. Tamtego wieczoru…
Lincoln nie odzywał się. To wyznanie nie mogło być wymuszone – musiało nastąpić z woli chłopca.
– Wziąłem furgonetkę, bo musiałem odwieźć przyjaciółkę do domu. Przyszła na piechotę, żeby mnie odwiedzić, i chcieliśmy zaczekać na mamę, żeby ją odwiozła. Ale potem zrobiło się późno, a mamy wciąż nie było. Poza tym zaczęło mocno padać…
– Więc sam odwiozłeś dziewczynę do domu?
– To tylko trzy kilometry. A poza tym jeździłem już dawniej.
– I co się stało, Noah? Podczas tej jazdy?
– Nic. To była tylko krótka jazda tam i z powrotem. Przysięgam.
– Czy pojechałeś na Slocum Road?
– Nie, cały czas jechałem Toddy Point Road. Wysiadła na końcu swojego podjazdu, żeby jej tata nas nie widział. A potem wróciłem wprost do domu.
– Która to była godzina?
– Nie wiem. Chyba koło dziesiątej.
Godzinę po tym, jak anonimowy świadek widział furgonetkę Claire na Slocum Road.
– To nie pasuje do faktów, synu. Nie wyjaśnia krwi na zderzaku.
– Nie wiem, skąd się tam wzięła krew.
– Nie mówisz całej prawdy.
– Mówię prawdę! – Chłopiec zwrócił się w jego stronę, a jego frustracja zaczęła się przeradzać w gniew. Jednak tym razem ten gniew był inny. Tym razem był racjonalny.
– Jeśli mówisz prawdę – rzekł Lincoln – to dziewczyna potwierdzi twoją wersję. Kim ona jest?
Noah odwrócił wzrok i znów wpatrzył się w sufit.
– Nie mogę powiedzieć.
– Dlaczego?
– Ojciec ją zabije. Dlatego.
– Mogłaby wyjaśnić tę sprawę jednym zdaniem.
– Ona się go boi. Nie chcę jej wpakować w kłopoty.
– To ty masz kłopoty, Noah.
– Muszę najpierw z nią porozmawiać. Muszę jej dać szansę, żeby…
– Żeby co? Uzgodnić zeznania?
Patrzyli na siebie w milczeniu, Lincoln – czekając na odpowiedź, chłopiec – odmawiając udzielenia informacji.
Przez zamknięte drzwi komendant ledwo dosłyszał wezwanie nadane przez szpitalny system komunikacji.
– Doktor Elliot, wewnętrzny siedem-jeden-trzy-trzy. Doktor Elliot…
Lincoln wyszedł z pokoju Noaha, poszedł do dyżurki pielęgniarek i wybrał numer 7133.
Odezwał się Anthony z laboratorium.
– Doktor Elliot?
– Tu komendant Kelly. Od jak dawna wzywa pan doktor Elliot?
– Przez całe popołudnie. Próbowałem przez pager, ale chyba go wyłączyła. W domu także nikt nie odpowiada, więc pomyślałem, że być może jest w budynku szpitala.
– Jeśli zadzwoni do pana, proszę jej powiedzieć, że ja także próbuję się z nią skontaktować.
– Jasne. Jestem dość zaskoczony, że nie oddzwoniła.
Lincoln zastanowił się.
– Jak to nie oddzwoniła? Czy wcześniej pan z nią rozmawiał?
Читать дальше