– Nie ma zapalenia mózgu ani opon mózgowych. W płynie mózgowo-rdzeniowym nie znaleziono nic, co by wyjaśniało jego zachowanie. A teraz diabli wzięli także i teorię o pasożytach. – Odchyliła się na oparcie, śmiertelnie zmęczona, i roześmiała się gorzko. – Nikt nie potrafi mi tego wyjaśnić. Skąd w jego drogach oddechowych wzięła się dżdżownica? To nie ma żadnego sensu, Lincoln. Dżdżownice nie świecą. Nie używają ludzi jako nosicieli. Gdzieś musi tkwić błąd…
– Powinnaś pójść do domu. Potrzebujesz snu – powiedział.
– Nie, potrzebuję odpowiedzi. Potrzebuję mojego syna. Potrzebuję go takiego, jakim był przed śmiercią ojca, przed tymi wszystkimi kłopotami, kiedy mnie jeszcze kochał.
– Kocha cię, Claire.
– Nie jestem już tego pewna. Od tak dawna nie dał mi tego odczuć. W każdym razie odkąd przenieśliśmy się tutaj. – Wciąż wpatrywała się w Noaha, przypominając sobie te wszystkie chwile z jego dzieciństwa, gdy patrzyła, jak śpi. Gdy jej miłość do niego była niemal obsesyjna. Nawet desperacka. – Nie wiesz, jaki był przedtem – powiedziała. – Widziałeś go tylko w najgorszych momentach. Najbrzydszych. Jako podejrzanego o dokonanie przestępstwa. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jaki ciepły i kochający był jako dziecko. Był moim najlepszym przyjacielem… – Uniosła dłoń i otarła oczy, wdzięczna ciemnościom. – Czekam, żeby taki właśnie chłopiec do mnie wrócił.
Lincoln wstał i podszedł bliżej.
– Wiem, że myślisz o nim jako o najlepszym przyjacielu, Claire – powiedział – ale nie jest on twoim jedynym przyjacielem.
Pozwoliła się objąć ramionami, pocałować w czoło, ale równocześnie myślała: Nie potrafię ci już ufać ani znaleźć w tobie oparcia.
Nie mam już nikogo oprócz siebie. I mego syna.
Chyba wyczuł dzielącą ich barierę, bo powoli wypuścił Claire z objęć. Bez słowa wyszedł z pokoju.
Przez całą noc siedziała przy łóżku Noaha, drzemiąc na krześle, budząc się co chwila, gdy pielęgniarki przychodziły sprawdzić stan chłopca.
Gdy otworzyła oczy, był zaskakująco jasny ranek, a jej myśli przyjęły bardziej skrystalizowaną formę. Noah w końcu zapadł w spokojny sen. Choć Claire także udało się zasnąć, jej umysł nie wypoczywał. Co więcej, przez całą noc usilnie pracował, próbując wyjaśnić zagadkę dżdżownicy i sposobu, w jaki dostała się ona do organizmu Noaha. Teraz, stojąc przy oknie i wpatrując się w śnieg, dziwiła się, jak mogła przegapić tak oczywistą odpowiedź.
Z dyżurki pielęgniarek zatelefonowała do Stanowego Centrum Medycznego i poprosiła o połączenie z doktorem Clevengerem z patologii.
– Próbowałem do pani wczoraj dzwonić – powiedział. – Zostawiłem wiadomość na sekretarce automatycznej.
– Czy chodziło o test ELISA Warrena Emersona? Bo ja dzwonię w tej właśnie sprawie.
– Tak, mamy wyniki. Niestety, muszę panią rozczarować – są negatywne, jeśli chodzi o Taenia solium.
– Rozumiem.
– Nie jest pani zdziwiona? Ja jestem.
– Czy test może dać błędny wynik?
– To możliwe, ale mało prawdopodobne. Dla pewności zrobiliśmy test także temu chłopcu, Taylorowi Darnellowi.
– I wynik też był negatywny.
– Ach, więc już pani wie.
– Nie, nie wiedziałam. Zgadłam.
– No i w ten sposób domek z kart, o którym mówiliśmy parę dni temu, po prostu się zawalił. Żaden pacjent nie ma przeciwciał na tasiemca uzbrojonego. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego dzieciakom odbija. Wiem, że to nie z powodu cysticerkozy. Nie potrafię także wyjaśnić, skąd w mózgu pana Emersona wzięła się ta torbiel.
– Uważa pan jednak, że jest to jakiś rodzaj larwy?
– Albo to, albo jakiś przedziwny artefakt barwnika laboratoryjnego.
– Czy mógłby to być inny pasożyt – nie Taenial Jaki?
– Taki, który dostaje się do organizmu nosiciela przez nos. Może zwinąć się w jednej z zatok i tam trwać, aż w końcu zostaje usunięty lub zginie. Wszelkie biologiczne toksyny, jakie wydziela, zostają wchłonięte wprost przez błony zatokowe do krwiobiegu nosiciela.
– Ale czy nie byłoby to widoczne na tomografie?
– Nie, na tomografie nikt nie zwróciłby na to uwagi, ponieważ wyglądałoby całkowicie niewinnie, po prostu jak cysta śluzowa. – Tak jak u Scotty’ego Braxtona.
– Skoro chowa się w zatoce, skąd wzięłoby się w mózgu Warrena Emersona?
– Niech pan weźmie pod uwagę, że między mózgiem a zatoką czołową jest tylko cienka ścianka kostna. Pasożyt mógł ją zerodować.
Wie pani, to efektowna teoria. Nie ma jednak pasożyta, który pasowałby do tego obrazu klinicznego. W podręcznikach nic takiego nie znalazłem.
– A może tego nie ma w podręcznikach?
– To znaczy, że mówi pani o całkowicie nowym pasożycie? – Clevenger roześmiał się. – Chciałbym! To by oznaczało wykopanie naukowego garnka złota. Moje imię zyskałoby nieśmiertelność. Taenia clevengeria. Ładnie brzmi, prawda? Niestety, mam jedynie zwyrodniałą, niedającą się zidentyfikować larwę pod mikroskopem. I ani śladu żywego egzemplarza do pokazania i opisania.
Tylko dżdżownicę.
W drodze powrotnej do Tranquility zdała sobie sprawę, że w tej układance wciąż brakuje jej kilku kawałków. Max Tutwiler będzie musiał ich dostarczyć. Da mu szansę wyjaśnienia wszystkiego w cztery oczy. Ostatecznie jest jej przyjacielem i wątpliwości powinna interpretować na jego korzyść. Była żoną naukowca i znała gorączkę, która tych ludzi czasami ogarnia, ten niezwykły przypływ podniecenia, gdy czują, że są na tropie odkrycia. Tak, rozumiała, dlaczego Max schował okaz, dlaczego chciał trzymać sprawę w sekrecie aż do upewnienia się, że to nieznany dotąd gatunek. Nie mogła jednak zrozumieć ani tym bardziej wybaczyć faktu, że ukrył informacje przed nią i lekarzami Noaha. Informacje, który mogły w istotny sposób zaważyć na zdrowiu jej syna.
Z każdym kilometrem jej gniew rósł.
Najpierw z nim porozmawiaj, napominała się. Możesz się mylić. To może nie mieć nic wspólnego z Maksem.
Gdy dojechała do Tranquility, była zbyt spięta, by odkładać spotkanie na później. Chciała to z nim załatwić od razu.
Pojechała wprost do domku Maksa.
Jego samochodu nie było. Zaparkowała na podjeździe i szła ku werandzie, gdy zobaczyła odchodzące w prawo ślady butów. Poszła za nimi w las, aż do miejsca, gdzie poruszony śnieg wymieszany był z ziemią. Przykucnęła i ręką w rękawiczce grzebała w ziemi, aż na głębokości niecałych dwudziestu centymetrów dotarła do warstwy miękkiej próchnicy i martwych liści. Podniosła garść tej mieszaniny i zobaczyła coś błyszczącego, wijącego się na dłoni. Dżdżownica. Odrzuciła ją i zawróciła.
Na werandzie rozejrzała się za szpadlem – wiedziała, że gdzieś musi być. Stał rzeczywiście, oparty o stos drewna koło siekiery, jeszcze z ziemią przywartą do ostrza.
Drzwi nie były zamknięte. Pchnęła je i od razu zrozumiała, dlaczego Max nie zadbał o zabezpieczenie wejścia. W domku niemal nic nie było. To, co zostało – meble, sprzęty kuchenne – zapewne stanowiło stałe wyposażenie. Przeszła przez sypialnię i kuchnię i znalazła zaledwie kilka rzeczy Maksa: pudło z książkami, kosz z brudną bielizną i nieco jedzenia w lodówce. Oraz topograficzną mapę potoku Meegawki, przypiętą do ściany. Wróci po te rzeczy, pomyślała, a ja będę tu na niego czekać.
Jej spojrzenie padło na pudło z książkami. Na firmową etykietkę, przyklejoną do kartonu: ANSON BIOLOGICALS.
To samo laboratorium przeprowadzało analizę krwi Scotty’ego i Taylora i podało, że wyniki badań na toksyny są negatywne. Fałszywe wyniki? – zastanawiała się. A jeśli tak, to co próbowali ukryć? Anson Biologicals dało także pieniądze Zespołowi Pediatrycznemu z Two Hills na pobranie próbek krwi od nastolatków w okolicy. Dlaczego interesowało się dziećmi z Tranquility?
Читать дальше