– Noah! – Rzuciła się za nim przez śnieg. Był już daleko w przodzie, a każdym gniewnym krokiem powiększał dzielący ich dystans. Nie wraca. Zaczęła za nim biec, wołają go po imieniu.
Kątem oka dostrzegła dwie postacie po lewej. Lincoln i Floyd usłyszeli jej głos i także rzucili się w pogoń. Niemal już dopadli chłopca, gdy obejrzał się i zobaczył ich.
Rzucił się biegiem ku jezioru.
– Nie róbcie mu krzywdy! – krzyknęła Claire.
Floyd złapał go, gdy obaj dopadli brzegu lodu, i wciągnął z powrotem na brzeg. Upadli w głęboki śnieg. Noah pierwszy stanął na nogach i rzucił się na Floyda, wymachując pięściami, nie panując nad swoim gniewem. Rzucał się i wył, gdy Lincoln złapał go od tyłu i zmusił do przygięcia się do ziemi.
Floyd stanął na nogi i wyciągnął broń.
– Nie! – krzyknęła Claire, a przerażenie dodało jej sił w biegu przez śnieg. Dopadła syna w chwili, gdy Lincoln zakładał mu kajdanki.
– Nie walcz z nimi, Noah! – błagała. – Przestań walczyć Noah. Wykręcił się, by na nią spojrzeć. Jego twarz była tak zniekształcona wściekłością, że go nie poznała. Kim jest ten chłopiec? – myślała przerażona. Nie znam go.
– Puśćcie mnie! – zaskrzeczał. Kropla jasnej krwi wypłynęła mu z nozdrza i kapnęła na śnieg.
Patrzyła z przerażeniem na czerwoną plamkę, a potem podniosła wzrok na syna, dyszącego jak wyczerpana bestia. – Jego oddech zaparowywał powietrze. Na górnej wardze błyszczała mu cienka strużka krwi.
I z oddali odezwały się inne głosy. Claire odwróciła się i zobaczyła idących w ich kierunku mężczyzn. Gdy podeszli bliżej, rozpoznała mundury. Policja stanowa.
Hałas doprowadzał ją do szału. Amelia Reid oparła łokcie na biurku i objęła rękoma głowę, marząc o wyłączeniu wszystkich dźwięków, atakujących ją z różnych części domu. Z pokoju J.D. dochodził wrzask koszmarnej muzyki, waląc niby szatańskie bicie serca w ścianę jej pokoju. A z dużego pokoju na dole zalewał ją hałas nastawionego na maksymalną głośność telewizora. Z muzyką dałaby sobie radę, ponieważ był to drażniący element atakujący margines jej koncentracji. Telewizor natomiast wdzierał się jej wprost do mózgu, gdyż słyszała głosy mówiących ludzi, a ich słowa odwracały jej uwagę od książki, którą usiłowała czytać.
W zdenerwowaniu zamknęła ją i zeszła na dół. Jack siedział na swym zwykłym wieczornym miejscu, rozwalony na fotelu z podnóżkiem, z piwem w dłoni. Jego królewska wysokość, pierdząca na tronie. Jakaż to straszliwa potrzeba doprowadziła jej matkę do tego małżeństwa? Amelia nie potrafiła sobie wyobrazić nawet rozważania podobnej możliwości, nie mogłaby znieść myśli o życiu z takim człowiekiem, który beka przy stole, a brudne skarpetki zostawia na podłodze dużego pokoju.
A w nocy – leżeć z nim w jednym łóżku, czuć jego ręce na ciele…
– Z gardła wyrwał jej się niechcący jęk pełen obrzydzenia, odciągając uwagę Jacka od wieczornych wiadomości. Spojrzał na nią i w jego obojętnym wzroku pojawiło się zainteresowanie, nawet pewien namysł. Znała jego przyczynę i omal nie splotła ramion, by zasłonić piersi., Czy możesz to ściszyć? – spytała. – Nie jestem w stanie się uczyć.
– To zamknij drzwi.
– Zamknęłam. Telewizor gra za głośno.
To mój dom. Masz szczęście, że w ogóle pozwalam ci tu mieszkać. Cały dzień ciężko pracuję i mam prawo odprężyć się tak, jak chcę.
– Nie mogę się skupić. Nie mogę odrabiać lekcji. Dźwięk, jaki Jack z siebie wydał, był pół beknięciem, pół śmiechem.
– Taka dziewczyna jak ty nie powinna przemęczać swoich szarych komórek. Nawet ich zresztą nie potrzebujesz.
– A cóż to niby ma znaczyć?
– Znajdź bogatego faceta, zakołysz tymi włosami, a będziesz miała co jeść do końca życia.
Ugryzła się w język, by powstrzymać gniewną odpowiedź. Jack ją prowokował. Widziała ten uśmieszek na jego ustach, cienki wąsik unoszący się z jednej strony. Lubił doprowadzać ją do gniewu, cieszył się, gdy się denerwowała. Inaczej nie był w stanie zwrócić na siebie jej uwagi i Amelia wiedziała, że podnieca go każdy przejaw okazanej przez nią emocji, nawet jeśli to była wściekłość.
Wzruszyła ramionami i skupiła uwagę na telewizorze. W kontaktach z Jackiem należało okazywać lodowatą obojętność. Nie okazywać ani gniewu, ani żadnych innych uczuć. Wtedy się wściekał, bo to mu uświadamiało dokładnie, kim jest: kimś całkowicie nieistotnym. Bez znaczenia. Patrząc na ekran, czuła, jak odzyskuje nad nim przewagę. Do diabła z nim. Nie może się do niej przebić ani jej zranić, bo mu na to nie pozwoli.
Dopiero po kilku sekundach jej mózg zarejestrował obrazy na ekranie. Zobaczyła brązową furgonetkę, holowaną przez samochód policyjny, widziała niewyraźną postać chłopca, zakrywającego twarz, wprowadzanego na posterunek policji w Tranquility. Gdy w końcu zrozumiała, na co patrzy, Jack całkowicie wyleciał jej z głowy.
– … Czternastoletni chłopiec został zatrzymany w celu złożenia wyjaśnień. Ciało czterdziestotrzyletniej Doreen Kelly znaleziono wczesnym rankiem na odległym odcinku Slocum Road, we wschodniej części Tranquility. Według anonimowego naocznego świadka furgonetkę podejrzanego widziano w tej właśnie okolicy około dziewiątej wieczorem, jadącą zygzakiem po jezdni, a nieujawnione dowody skłoniły policję do zatrzymania chłopca. Ofiara, żona komendanta policji municypalnej Lincolna Kelly, miała za sobą długa historię choroby alkoholowej. Jak mówią mieszkańcy…”
Na ekranie pojawiła się nowa twarz – kobieta, w której Amelia rozpoznała kasjerkę ze sklepu „Cobb i Morong”.
– Doreen była dla nas naprawdę tragiczną postacią. Nigdy, nigdy nie skrzywdziłaby nikogo, i po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógł coś takiego zrobić. Tylko potwór zostawiłby ją tam na pewną śmierć.
Teraz telewizja pokazała okryte, leżące na noszach ciało, wnoszone do karetki.
– W opinii społeczności wstrząśniętej już wczorajszą tragedią w szkole średniej ta śmierć jest kolejnym ciosem zadanym miasteczku, które, o ironio, nazywa się Tranquility…
– O czym oni mówią? – spytała Amelia. – Co się stało? W bezbarwnych oczach Jacka mignęło ponure rozbawienie.
– Słyszałem o tym dzisiaj w mieście – powiedział. – Ten chłopak doktorki ma przechlapane.
Noah? Przecież nie może chodzić o Noaha!
– Wczoraj wieczorem na Slocum Road przejechał żonę komendanta. Tak mówi świadek.
– Jaki świadek?
Rozbawienie z oczu Jacka rozlało się po całej jego twarzy, wyginając mu wargi w paskudnym uśmieszku.
– No, to właśnie jest pytanie, nie? Kto to widział? – Uniósł brwi w udanym zaskoczeniu. – Ach, zapomniałem, to przecież w tym chłopcu się wszystkie podkochujecie, nie? Ty też myślisz, że jest jakiś specjalny. No, chyba masz rację. – Roześmiał się. – Będzie naprawdę specjalny w więzieniu.
– Odpieprz się – powiedziała Amelia, odwróciła się i wbiegła na górę po schodach.
– Hej! Hej, wróć tu i przeproś! – wrzasnął Jack. – Masz mi okazywać cholerny szacunek!
Ignorując jego żądanie, skierowała się wprost do sypialni matki i zamknęła drzwi. Niech mnie zostawi w spokoju na pięć minut. Niech mi da zadzwonić…
Wykręciła numer domu Noaha Elliota.
Niestety, usłyszała czterokrotny sygnał, a potem automatyczna sekretarka odezwała się głosem matki Noaha:
– Mówi doktor Elliot. Nie ma mnie w domu, więc proszę zostawić wiadomość. Jeśli sprawa jest nagła, można się ze mną porozumieć przez centralę szpitala Knox. Oddzwonię, gdy tylko będę mogła.
Читать дальше