– Pańska operacja udała się – oznajmiła. – Wycięli guz i prawdopodobnie jest on łagodny. Może pan mieć nadzieję na całkowite wyzdrowienie. Na normalne życie.
Wydawało się, że jej słowa nie wywierają na nim żadnego wrażenia. Po prostu znowu odwrócił się ku oknu.
– Człowiek taki jak ja nie może mieć normalnego życia.
– Jesteśmy w stanie kontrolować ataki. Być może uda nam się nawet zupełnie…
– Wszyscy się mnie boją.
To stwierdzenie, wypowiedziane z taką rezygnacją, wszystko wyjaśniało. To była ta choroba, na która nie ma lekarstwa, choroba, z której nigdy nie wyzdrowieje. Nie mogła zaproponować mu żadnej operacji, która usunęłaby z jego życia strach i wstręt bliźnich.
– Widzę to w oczach ludzi – powiedział. – Za każdym razem, gdy ich mijam na ulicy lub ocieram się o nich w sklepie. Zupełnie jakbym był trędowaty. Nikt mnie nie dotyka. Nikt mnie nie dotknął od trzydziestu lat. Tylko lekarze i pielęgniarki. Ludzie, którzy nie mają wyboru. Widzi pani, jestem trujący. Jestem niebezpieczny. Wszyscy trzymają się ode mnie z daleka, bo wiedzą, że jestem miejscowym potworem.
– Nie, nie jest pan potworem. Oskarża się pan o to, co stało się wiele lat temu, ale, moim zdaniem, nie stało się to z pańskiej winy. To była choroba. Nie miał pan kontroli nad tym, co pan robił.
Nie spojrzał na nią i nie była nawet pewna, czy ją usłyszał.
– Panie Emerson?
Wciąż patrzył przez okno.
– Miło, że mnie pani odwiedza – powiedział cicho. – Ale nie musi pani kłamać, pani doktor. Wiem, co zrobiłem. – Zaczerpnął powietrza i wolno je wypuścił, a przy tym westchnieniu wydawał się jeszcze kurczyć. – Jestem bardzo zmęczony. Codziennie zasypiam, mając nadzieję, że już się nie obudzę. I codziennie rano otwieram oczy rozczarowany. Ludzie uważają, że utrzymanie się przy życiu wymaga walki. Ale wie pani, to jest łatwe. Dopiero umieranie jest naprawdę trudne.
Nic na to nie mogła odpowiedzieć. Spojrzała na stojącą przy oknie nietkniętą tacę z obiadem. Pierś kurczaka w zimnym już sosie, wzgórek ryżu, ziarna błyszczące jak małe perełki. I chleb, podstawa życia. Życia, którego Warren Emerson już nie chciał. Nie mogę sprawić, byś zechciał żyć, pomyślała. Mogę karmić cię na siłę, wtłaczać płynne pożywienie rurką prowadzącą przez nozdrza do żołądka, ale nie mogę tchnąć radości życia w twoje płuca.
– Doktor Elliot?
Claire odwróciła się i zobaczyła stojącą w drzwiach pielęgniarkę.
– Doktor Clevenger z patologii próbuje panią złapać telefonicznie. Jest na trzeciej linii.
Claire wyszła z pokoju Warrena Emersona i podniosła słuchawkę wewnętrznego telefonu w dyżurce pielęgniarek.
– Mówi Claire Elliot.
– Cieszę się, że panią złapałem – powiedział Clevenger. – Doktor Rothstein mówił mi, że ma pani przyjechać, pomyślałem więc sobie, że może chciałaby pani wpaść na patologię i obejrzeć te slajdy. Doktor Rothstein też jest już w drodze.
– Jakie slajdy?
– Z guza pani pacjenta po kraniotomii. Tydzień trwało, zanim udało mi się w pełni uchwycić tkankę. Dopiero dziś dostałem slajdy.
– Czy to oponiak?
– Nic podobnego.
– Więc co to jest?
W jego głosie usłyszała nutę podniecenia.
– Żeby uwierzyć, będzie to pani musiała zobaczyć na własne oczy.
Fern Cornwallis uniosła wzrok na transparent zwisający z krokwi sali gimnastycznej i westchnęła.
SZKOŁA ŚREDNIA KNOX – NIE MA LEPRZEJ!
To ironia, że uczniowie z takim wysiłkiem przygotowali transparent, wdrapali się na niesamowicie wysokie drabiny, by go powiesić, ale zapomnieli sprawdzić ortografię. Dawało to zły obraz szkoły, nauczycieli i samej Fern, ale ściąganie transparentu i poprawianie napisu było niewykonalne. Nikt tego i tak nie zauważy, gdy przygasną światła, muzyka zadudni, a w powietrzu zacznie unosić się gęsty obłok nastoletnich hormonów.
– Na dzisiejszy wieczór zapowiedziano śnieg – powiedział Lincoln. – Może to jednak odwołasz?
Hormonów. Fern odwróciła się i poczuła skurcz żołądka, jak zawsze, gdy na niego patrzyła. To niesamowite, że nie dostrzegał tęsknoty w jej oczach. Mężczyźni są tacy ślepi.
– Już dwukrotnie przekładaliśmy termin – odparła. – Dzieciom należy się jakaś nagroda, choćby za to, że przetrwały ten okropny miesiąc.
– Mówią, że spadnie od dziesięciu do piętnastu centymetrów śniegu, a najgęstsza zadymka nadejdzie około północy.
– Zabawa do tej pory już się skończy. Wszyscy będą w domu.
Lincoln kiwnął głową, ale najwyraźniej jej słowa go nie uspokoiły. Rozejrzał się po sali, udekorowanej niebieskimi i białymi wstążkami z bibułki i srebrnymi balonikami. Chłodne kolory zimy. Kilka dziewczynek – dlaczego to zawsze dziewczynki wykonują całą robotę? – nakrywało stół, przyniósłszy wazę z ponczem owocowym, tace ciasteczek, papierowe talerze i serwetki. W odległym kącie kudłaty chłopak ustawiał sprzęt grający, wysyłając przenikliwe dźwięki ze wzmacniacza.
– Proszę, ścisz to! – krzyknęła Fern, przyciskając dłoń do czoła. – Te dzieciaki sprawią, że ogłuchnę.
– To byłoby błogosławieństwo, biorąc pod uwagę muzykę, jaką grają.
– Tak, miejski rap w głębi lasu. Może wszyscy zamienią się w kupę liści.
– Wiesz, ile ich tu dziś będzie?
– Na pierwszej zabawie w roku? Spodziewam się pełnej sali. Cztery poziomy minus trzydziestu ośmiu rozrabiaków, którzy zostali zawieszeni.
– Już tylu?
– Zajęłam tu zdecydowane stanowisko, Lincoln. Jeden fałszywy ruch i wylatują stąd na tydzień. Bez prawa wejścia nawet na teren szkoły.
– To mi ułatwi pracę. Wyznaczyłem Dolana i Pete’a Sparksa do nocnego patrolu, więc co najmniej dwóch z nas będzie tu miało wszystko na oku.
Głośny trzask tacy zwrócił ich uwagę. Ciasteczka rozsypały się na podłogę. Dziewczyna o blond włosach patrzyła z niedowierzaniem na bałagan. Odwróciła się na pięcie ku stojącej w pobliżu brunetce.
– Podstawiłaś mi nogę!
– Wcale nie.
– Przez cały czas na mnie wpadasz!
– Słuchaj, Donna, nie jestem winna temu, że nie potrafisz chodzić, nie potykając się o własne nogi!
– Dosyć! – powiedziała Fern. – Sprzątnijcie ten bałagan albo obie zostaniecie zawieszone!
Spojrzały na nią dwie gniewne twarze. Odezwały się niemal równocześnie:
– Ale pani dyrektor, ona…
– Słyszałyście, co powiedziałam.
Dziewczyny wymieniły nienawistne spojrzenia i Donna wypadła z sali.
– Widzisz, do czego doszło. – Fern westchnęła. – Widzisz, z czym mam do czynienia? – Spojrzała w górę, na wysoko umieszczone okna sali gimnastycznej. Na ciemniejące światło dnia.
Zaczęły padać pierwsze płatki śniegu.
Właśnie zmroku Doreen Kelly bała się najbardziej, bo z nadejściem ciemności wszystkie jej lęki zdawały się wydostawać na wolność ze szczelnie zamkniętych więzień. W słońcu dnia wciąż mogła czuć chwilowe przypływy nadziei, choć były one zaledwie westchnieniem, mogła na nich budować wymyślone scenariusze, w których była znów młoda, urocza i tak nieodparta, że na pewno ściągnie Lincolna do domu, jak to już jej się kilkanaście razy udało. Chodziło tylko o to, żeby zachować trzeźwość. Och, tyle razy próbowała utrzymać się na dobrej drodze! Wielokrotnie udawało jej się przekonać Lincolna, że tym razem odstawiła alkohol na dobre. Ale potem nadchodziło znane pragnienie, jakby swędzenie w gardle, domagające się ukojenia, i w końcu siła woli zawodziła, ulgę niósł słodki smak kawy z brandy na języku, i wkrótce leciała w dół, niezdolna powstrzymać upadku. A najbardziej bolesne nie było wcale poczucie, że przegrała, ani utrata godności. Najbardziej bolało to pełne rezygnacji spojrzenie Lincolna.
Читать дальше