– Jeśli mamy przestać – wymruczał – to lepiej zróbmy to teraz.
– Nie chcę przestawać.
– Nie jestem gotów… to znaczy, nie przygotowałem się przed przyjściem…
– W porządku. W porządku – słyszała swoją odpowiedź, nie wiedząc i nie przejmując się, czy to naprawdę jest w porządku, tak bardzo pragnęła jego dotyku.
– Noah – wyszeptał. – A co, jeśli Noah się obudzi…
Otworzyła oczy i stwierdziła, że wpatruje się wprost w jego źrenice. Takim nigdy go dotychczas nie widziała: twarz miał rozjaśnioną światłem z kominka, w oczach kryła się tęsknota.
– Na górę – powiedziała. – Do mojej sypialni. Jego twarz powoli rozjaśnił uśmiech.
– Czy drzwi zamykają się na klucz?
Tej nocy kochali się trzykrotnie. Za pierwszym razem było to gorączkowe zetknięcie ciał, splątanych kończyn, a potem wstrząsająca eksplozja gdzieś głęboko. Za drugim razem nadeszło spokojniejsze połączenie się kochanków, znających już swój dotyk i zapach.
Za trzecim razem kochali się na pożegnanie.
Obudzili się wczesnym rankiem, przed świtem. I w ciemnościach sięgnęli po siebie bez słów. Ich ciała połączyły się z własnej woli, dwie połówki tworzące jedność. Gdy w ciszy nadeszło spełnienie, było niczym łzy radości, a zarazem smutku. Radości, że się znaleźli. Smutku z powodu tego, czemu teraz muszą stawić czoło. Gniewowi Doreen. Oporowi Noaha. Miasteczku, które być może nigdy Claire nie zaakceptuje.
Nie chciałby rano Noah znalazł ich razem w łóżku. Żadne z nich nie było gotowe, by dać sobie radę z konsekwencjami tego faktu. Było jeszcze ciemno, gdy Lincoln ubrał się i wyszedł z domu.
Widziała z okna sypialni, jak odjeżdża. Słyszała głośny trzask lodu pod kołami samochodu i wiedziała, że noc stała się jeszcze mroźniejsza, że rano samo oddychanie będzie bolesne. Przez długi czas po zniknięciu tylnych świateł stała w oknie, patrząc na rozsrebrzone księżycowym światłem kryształki lodu. Już czuła jego nieobecność. I męczyło ją coś jeszcze, coś nieoczekiwanego i niepokojącego: matczyne poczucie winy, że samolubnie podąża za swoimi potrzebami, swoimi pragnieniami.
Przeszła korytarzem pod drzwi pokoju Noaha. W środku panowała cisza. Wiedząc, jak głęboko syn zawsze śpi, była pewna, że nie słyszał nic z tego, co działo się w jej sypialni. Weszła do środka i uklękła w ciemnościach przy jego łóżku.
Gdy Noah był jeszcze mały, Claire często siedziała przy śpiącym synu, głaszcząc go po głowie, wdychając zapach czystej pościeli i mydła. Teraz tak rzadko pozwalał jej się dotknąć, że niemal zapomniała, jak to jest. Zawsze odruchowo się odsuwał. Gdybym tylko mogła cię odzyskać. Pochyliła się i pocałowała go w czoło. Jęknął i odwrócił się plecami. Nawet we śnie się ode mnie odwraca, pomyślała.
Miała już wstać, gdy nagle zamarła ze wzrokiem utkwionym w poduszce. W fosforyzującej plamie zieleni w miejscu, gdzie twarz Noaha dotykała pościeli.
Z niedowierzaniem dotknęła tego miejsca i poczuła wilgoć, jakby ciepłe łzy. Spojrzała na koniuszki swoich palców.
Świeciły w ciemnościach.
– Max, muszę wiedzieć, co rośnie w tym jeziorze. I muszę to wiedzieć dzisiaj.
Max wpuścił ją do środka i zamknął drzwi przed lodowatym wiatrem.
– Jak się Noah dzisiaj czuje?
– Zbadałam go od stóp do głów i wygląda na to, że jest absolutnie zdrowy, poza zatkanym nosem. Zostawiłam go w łóżku z sokiem i środkami na wydzielanie śluzu.
– A fosforescencja? Pobrałaś próbkę do posiewu?
– Tak, natychmiast ją wysłałam. – Zdjęła płaszcz. Maksowi udało się w końcu uruchomić piec i teraz w domku panował upał. Niemal wolała przenikający do kości wiatr na dworze. Tutaj, w otoczeniu wszystkich sprzętów Maksa, w powietrzu pełnym dymu, wydawało jej się, że się udusi.
– Waśnie zaparzyłem kawę – powiedział. – Siadaj, jeśli znajdziesz jakieś wolne krzesło.
Rozejrzała się po wywołującym klaustrofobię wnętrzu i poszła za Maksem do kuchni.
– Opowiedz mi o wynikach badań próbek wody. Tych, które pobrałeś, zanim zamarzło jezioro.
– Dziś rano je dostałem.
– Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś od razu?
– Bo nie ma o czym. – Przerzucił stos papierów na blacie kuchennym i podał jej wydruk z komputera.
– Proszę. Końcowe wyniki badań laboratoryjnych. Rzuciła okiem na długą listę mikroorganizmów.
– Większość tych nazw nic mi nie mówi – oznajmiła.
– Bo nie są patogenami, nie wywołują chorób u ludzi. Na tej liście masz typowe bakterie i algi, jakie znajdziesz w każdym północnym zbiorniku wodnym. Poziom pałeczek okrężnicy jest nieco podwyższony, co zapewne wskazuje, że czyjeś szambo przecieka z brzegu lub do jednego ze strumieni wpadających do jeziora. W sumie jednak jest to dość przeciętne spektrum bakterii.
– Żadnego fosforyzującego Vibrio?
– Nie. Jeśli Vibrio nawet było w tym jeziorze, nie przeżyło długo, co czyni z niego mało prawdopodobne źródło zakażenia. Prawdopodobnie Vibrio nie jest patogenem, ale przypadkową bakterią. Niegroźną, jak wszystkie inne, które nosimy w organizmie.
Westchnęła.
– To samo powiedzieli mi w Stanowym Wydziale Zdrowia.
– Dzwoniłaś do nich?
– Z samego rana. Wpadłam w taką panikę z powodu Noaha.
Podał jej kawę. Wypiła łyk i odstawiła filiżankę, zastanawiając się, czy Max użył do jej zaparzenia butelkowanej wody, czy bezmyślnie nabrał wody z kranu.
Z jeziora.
Jej spojrzenie powędrowało za okno, ku czystej białej płaszczyźnie. Jezioro Locust. Na wiele sposobów ten zbiornik wodny określał codzienny tryb ich życia. W lecie pływali i kąpali się w jego wodach, łowili w jego głębinach ryby. W zimie ślizgali się po jego powierzchni na łyżwach, uszczelniali domy przed bezlitosnym wiatrem, wyjącym nad jego lodem. Bez jeziora Tranauility byłoby tylko jeszcze jedną doliną w lesie.
Odezwał się biper w jej kieszeni. W okienku pojawił się numer, którego nie znała, z numerem kierunkowym do Bangor.
Zadzwoniła z telefonu Maksa. Odezwała się pielęgniarka ze Stanowego Centrum Medycznego.
– Doktor Elliot? Doktor Rothstein prosiłby do pani zadzwonić. W sprawie tego pacjenta po kraniotomii, tego, którego nam pani przysłała w zeszłym tygodniu. Pana Emersona.
– I jak się Warren czuje po operacji?
– No cóż, psychiatra i opiekun społeczny odwiedzili go kilkakrotnie, ale nic nie pomaga. Dlatego do pani dzwonimy. Myśleliśmy, że skoro jest pani pacjentem, to może pani będzie wiedziała, co zrobić w tej sytuacji.
– Jakiej sytuacji?
– Pan Emerson odmawia przyjmowania lekarstw. Co gorsza, przestał jeść. Pije jedynie wodę.
– Czy podał jakąś przyczynę?
– Tak. Mówi, że czas umrzeć.
Warren Emerson wydawał się mniejszy, niż gdy go widziała ostatni raz, jakby życie opuszczało go powoli, niby powietrze uchodzące z balonu. Siedział na krześle koło okna, wpatrzony w parking na dole, gdzie pokryte śniegiem samochody przypominały miękkie bochenki chleba. Nie odwrócił się, gdy weszła do pokoju – dalej wyglądał przez okno. Zmęczony człowiek, skąpany światłem szarego dnia. Ciekawa była, czy w ogóle zdaje sobie sprawę z jej obecności.
– To niczego nie zmieni – odezwał się. – Więc możecie po prostu zostawić mnie w spokoju. Gdy czas nadchodzi, to po prostu nadchodzi.
– Ale pański czas jeszcze nie nadszedł – powiedziała Claire.
W końcu odwrócił się i jeśli jej widok go zdziwił, nie okazał tego po sobie. Miała wrażenie, że jest już poza dziwieniem się. Poza przyjemnością czy bólem. Z obojętnością patrzył, jak się do niego zbliża.
Читать дальше