– Nie – odpowiedziała, wciąż skupiona na pliku listów.
– A jakiś inny narkotyk?
Nie odpowiedziała. W gruncie rzeczy nie wiedziała, ponieważ laboratorium w Bostonie nie przysłało jej jeszcze wyników.
– A zatem coś było – powiedział, odczytując jej milczenie.
– Nie jestem lekarzem chłopca. Musi pan spytać doktora DelRaya.
Groome parsknął pogardliwie.
– DelRay mówi, że to reakcja po odstawieniu ritaliny. Coś tak rzadkiego, że mamy jedynie kilka anegdotycznych relacji, iż coś takiego w ogóle istnieje.
– Nie akceptuje pan jego diagnozy? Spojrzał jej prosto w oczy.
– Pani też chyba nie?
Zaczynała lubić Mitchella Groome’a.
Drzwi otwarły się i do środka wparowała Vera z naręczem poczty. Bezceremonialnie rzuciła wszystko na biurko. Na widok całego stosu urzędowych kopert Claire zaschło w gardle.
– Proszę mi wybaczyć – powiedziała do Groome’a. – Mam robotę.
– Flanders w stanie Iowa. Proszę o tym pamiętać. – Pomachał jej dłonią i wyszedł z budynku.
Claire zgarnęła listy, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
Szybko przejrzała koperty i opadła na fotel z westchnieniem ulgi. Jeszcze jeden dzień oddechu – na żadnej kopercie nie było nadruku kancelarii adwokackiej. Może Paul Darnell blefował, może nie będzie żadnych konsekwencji.
Przez chwilę siedziała z odchyloną głową, zmuszając się do rozluźnienia napiętych mięśni. Potem sięgnęła po pierwszą kopertę i otwarła ją. W następnej chwili poderwała się gwałtownie.
W kopercie znajdowała się krótka notka od Rachel Sorkin, kobiety, która zawiadomiła o ranie postrzałowej Elwyna Clyde’a.
Doktor Elliot, dzisiaj rano dostałam pocztą ten list. Sądzę, że powinna Pani o tym wiedzieć.
Rachel PS. Nie wierzę w ani jedno słowo.
Do kartki był przyczepiony liścik:
Do wszystkich zainteresowanych. Piszę, by zawiadomić wszystkich o niepokojącym incydencie. Trzeciego listopada doktor Claire Elliot dokonała napaści na pacjenta szpitala. Choć było kilku świadków, sprawa nie wyszła na światło dzienne. Jeśli doktor Elliot jest Twoim lekarzem, być może powinieneś zastanowić się, czy to dobry wybór. Pacjenci mają prawo wiedzieć. Zaniepokojony pracownik służby zdrowia
W biurze personelu medycznego czekało na nią trzech mężczyzn. Doktora Sarnickiego znała słabo, ale zrobił na niej dobre wrażenie. Był miłym, bezpośrednim, cicho mówiącym człowiekiem, znanym jako troskliwy lekarz i zręczny dyplomata, który skutecznie łagodził napięcia podczas niedawnych negocjacji kontraktów z pielęgniarkami. Drugim człowiekiem był Roger Hayes, administrator szpitala, którego właściwie nie znała – zawsze uśmiechnięty i bez wyrazu.
Trzeciego znała aż za dobrze. Adam DelRay.
Przywitali ją uprzejmymi skinieniami głowy. Gdy siadała przy stole konferencyjnym, była tak napięta, że wydawało jej się, iż za chwilę pęknie na dwie części. Przed doktorem Sarnickim leżała kopia tego samego anonimowego listu, który przesłała jej Rachel Sorkin.
– Widziała to już pani? – zapytał.
Skinęła głową.
– Jedna z moich pacjentek przesłała mi odbitkę. Zadzwoniłam do kilku osób i jak dotychczas potwierdziłam co najmniej sześć kolejnych.
– Ja swój egzemplarz dostałem dziś rano w poczcie szpitalnej.
– Ta sprawa została wyolbrzymiona – oznajmiła Claire. – Nie dokonałam napaści na pacjenta. Ten list ma tylko jeden cel – zniszczenie mojego dobrego imienia. – Spojrzała wprost na Adama DelRaya. Patrzył jej w twarz bez zmrużenia powiek, nawet bez błysku winy w oku.
– Co konkretnie zdarzyło się trzeciego listopada? – zapytał Hayes.
– Pobrałam krew od Taylora Darnella, by ją wysłać do dokładnej analizy na obecność leków i toksyn – wyjaśniła spokojnie. – Mówiłam już doktorowi Sarnickiemu, kto jeszcze był obecny w pokoju. Kto był świadkiem tego zajścia. Nie napadłam na pacjenta. Pobrałam mu tylko krew.
– Powiedz im resztę – wtrącił się DelRay. – A może masz zamiar opuścić najważniejszy szczegół? Czyli ten, że nie miałaś do tego prawa.
– Więc dlaczego pani to zrobiła? – spytał Hayes.
– Chłopiec miał objawy psychozy wywołanej narkotykiem. Chciałam go zidentyfikować.
– Nie było żadnego narkotyku – oświadczył DelRay.
– Tego nie wiesz – odparła. – Nie przeprowadziłeś żadnych analiz.
Nie ma żadnego narkotyku. – Rzucił na stół kartkę papieru. Z konsternacją patrzyła na nagłówek: Anson Biologicals.- Mam tu wyniki. Najwyraźniej doktor Elliot udało się bez wiedzy i pozwolenia ojca chłopca wysłać próbkę krwi do laboratorium analitycznego. Dziś rano Anson przesłał faksem wyniki. Są negatywne – dodał z satysfakcją. – Żadnych narkotyków, żadnych toksyn.
Dlaczego laboratorium zignorowało jej instrukcje? Dlaczego przesłało raport do szpitala?
– Nasze własne laboratorium – wyjaśniła – znalazło na chromatogramie niewyjaśniony pik. We krwi chłopca jednak coś było.
DelRay roześmiał się.
– Widziałaś nasz chromatograf gazowy? To antyk. Wyrzucony ze Stanowego Centrum Medycznego. Nie można ufać jego wynikom.
– Powinno się jednak zrobić test potwierdzający. – Spojrzała na Sarnickiego. – Właśnie dlatego pobrałam krew. Bo doktor DelRay odmówił.
– Pobrała krew bezprawnie – powtórzył DelRay.
– Robisz z igły widły, Adam – westchnął Hayes. – Chłopcu nic się nie stało i dochodzi do siebie w Ośrodku dla Młodocianych Zignorowała życzenia ojca.
– Jedno pobranie krwi nie może stanowić podstawy do procesu.
Claire gwałtownie podniosła głowę.
– Czy Paul Darnell grozi procesem?
– Nie, absolutnie nie – uspokoił ją Hayes. – Dziś rano z nim rozmawiałem i zapewnił mnie, że nikogo nie pozywa do sądu.
– Powiem wam, dlaczego tego nie robi – parsknął DelRay. – Ponieważ ta jego była żona grozi, że będzie sabotować wszelkie działania prawne. To automatyczna reakcja zgorzkniałych byłych żon. Gdy tylko mąż czegoś chce, żona natychmiast się temu sprzeciwia.
Dziękuję ci, Wando, pomyślała Claire.
– A zatem nie ma sprawy – rzekł z ulgą Sarnicki. – Z mojego punktu widzenia nie ma potrzeby podejmowania jakichkolwiek działań.
– A co z tym listem? – spytała Claire. – Ktoś pragnie zniszczyć moją praktykę.
– Nie wiem, co możemy zrobić z anonimem.
– Jest podpisany „pracownik służby zdrowia”. – Spojrzała wymownie na DelRaya.
– Ej, chwileczkę – powiedział ten gniewnie. – Nie mam z tym nic wspólnego.
– W takim razie Paul Darnell.
– Były tam też dwie pielęgniarki, pamiętasz? W gruncie rzeczy taki podstępny list jest bardziej w kobiecym stylu.
– „W kobiecym stylu”? A to co, do diabła, znaczy? – wykrzyknęła z gniewem.
– Mówię, jak to widzę. Mężczyźni są w takich sprawach bezpośredni.
– Adamie, to do niczego nie prowadzi – ostrzegł Sarnicki.
– A ja uważam, że prowadzi – zaprotestowała Claire. – Pokazuje dokładnie, co doktor DelRay myśli o kobietach. Czy sugerujesz, Adamie, że wszystkie kłamiemy?
– To też do niczego nie prowadzi – powiedział Sarnicki.
– Wkłada mi słowa w usta! Nie wysłałem tych listów, Paul też nie! Po co mielibyśmy to robić? Całe miasto już słyszało plotki!
– W tej chwili zamykam zebranie! – Sarnicki uderzył w stół i zapadła cisza.
Wtedy właśnie usłyszeli ogłoszenie przez megafony szpitalne. Ledwie docierało przez zamknięte drzwi sali konferencyjnej.
Читать дальше