– A co wykazały próbki wody z jeziora? Te, które pan pobierał w zeszłym tygodniu?
– Wciąż czekam na wyniki. To może trwać parę miesięcy. – Przerwał, zaskoczony nagłym świergotem. – Co to takiego?
– Mój biper – westchnęła Claire. Niemal zapomniała, że przypięła go do paska. Na wyświetlaczu zobaczyła miejscowy numer.
– Do pani domu jest daleko – powiedział. – Proszę skorzystać z mojego telefonu.
Zadzwoniła z jego kuchni, nie odrywając wzroku od szklanych słojów, ustawionych na blacie. To nie ogórki pływały w zalewie. Podniosła jeden słój i zobaczyła wpatrzone w nią oko. Żaba była bardzo blada, miała kolor ludzkiego ciała, upstrzonego fioletowymi plamami. Obie tylne nogi dzieliły się na jeszcze dwie, tworząc cztery osobne płetwy. Spojrzała na naklejkę: „Jezioro Locust, 10 listopada”. Wzdrygnęła się i odstawiła słoik.
Telefon odebrała kobieta.
– Halo? Kto mówi? – Jej głos był niewyraźny, zamazany alkoholem.
– Mówi doktor Elliot. Odebrałam wezwanie. – Claire skrzywiła się, bo słuchawka została rzucona. Usłyszała kroki i rozpoznała głos Lincolna Kelly’ego.
– Doreen, możesz mi oddać telefon?
– Dlaczego te wszystkie baby do ciebie wydzwaniają?
– Daj mi telefon.
– Nie jesteś chory. Po co lekarz dzwoni do ciebie?
– Czy to Claire Elliot?
– Ach, teraz już Claire. Jesteście po imieniu!
– Doreen, za chwilę odwiozę cię do domu. A teraz chcę z nią porozmawiać.
W końcu usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos:
– Claire, jesteś tam jeszcze?
– Jestem.
– Słuchaj, strasznie mi przykro.
– Nie przejmuj się – odpowiedziała, myśląc: Masz w życiu dosyć spraw, którymi się musisz przejmować.
– Lucy Overlock zaproponowałabym do ciebie zadzwonił. Zakończyła wykopaliska.
– Jakieś ciekawe wnioski?
– Chyba większość z tego już słyszałaś. Kości mają co najmniej sto lat. Były to szczątki dwojga dzieci z wyraźnymi urazami.
– Czyli jest to dawne zabójstwo.
– Najwyraźniej. Jutro przedstawia rezultaty badań swoim studentom. Być może nie masz na to ochoty, ale zaproponowałabyśmy przyjechali. Ponieważ to ty znalazłaś pierwszą kość.
– Gdzie odbywają się zajęcia?
– W laboratorium muzeum w Orono. Jadę tam samochodem, jeśli chcesz, moglibyśmy się wybrać razem. Wyruszam koło południa.
– Ale jutro jest sobota! Od kiedy to pracujesz w soboty? – marudziła w tle Doreen.
– Doreen, pozwól mi skończyć rozmowę.
– Zawsze tak jest! Wciąż jesteś zajęty! Nigdy cię nie ma, gdy cię potrzebuję…
– Włóż płaszcz i wsiadaj do samochodu. Zawiozę cię do domu.
– Do cholery, sama pojadę. – Trzasnęły drzwi.
– Doreen! – zawołał Lincoln. – Oddaj kluczyki! Doreen! – Znów usłyszała w słuchawce jego pośpieszny, zdenerwowany głos. – Muszę iść. Zobaczymy się jutro?
– W południe. Będę czekać.
– Doreen się stara – powiedział Lincoln, nie odrywając oczu od drogi. – Naprawdę się stara. Ale nie jest jej łatwo.
– Ani tobie, jak sądzę – odparła Claire.
– Wszystkim jest trudno. Już od lat.
Padało, gdy wyjeżdżali z Tranquility. Teraz deszcz przechodził powoli w deszcz ze śniegiem. Słyszeli, jak uderza w przednią szybę. Droga była zdradliwa, bo temperatura spadła do niebezpiecznej granicy między mrozem a odwilżą, a na asfalcie gromadziła się warstewka wodnistego lodu. Claire cieszyła się, że to Lincoln prowadzi, nie ona. Człowiek, który przeżył czterdzieści pięć zim w tym klimacie, niewątpliwie nauczył się szacunku dla wszystkich pułapek.
Podkręcił ogrzewanie i zaparowane szyby zaczęły się przejaśniać.
– Od dwóch lat jesteśmy w separacji – powiedział. – Problem polega na tym, że ona nie potrafi odpuścić. A ja nie mam serca, żeby się jej wyrywać.
Oboje spięli się, gdy jadący przed nimi samochód nagle zahamował i zaczął tańczyć po jezdni. Ledwo udało mu się opanować poślizg tuż przed nadjeżdżającą ciężarówką.
Claire opadła na oparcie z bijącym sercem.
– O Jezu.
– Wszyscy jeżdżą za szybko.
– Może powinniśmy zawrócić?
– Minęliśmy już połowę drogi, więc nie ma sensu zawracać. Chyba że wolisz?
Przełknęła ślinę.
– Jeśli ty się nie boisz jechać, to ja też nie.
– Po prostu nie będziemy się śpieszyć. To znaczy, że pewnie późno wrócimy do domu. – Zerknął w jej stronę. – A co z Noahem?
– Jest już dość samowystarczalny. Na pewno nic mu nie będzie.
– Wygląda na wspaniałego chłopaka.
– I jest – potwierdziła, dodając po chwili z ponurym uśmieszkiem: – W każdym razie przeważnie.
– To chyba nie jest takie łatwe, jak się wydaje – powiedział Lincoln. – Cały czas to słyszę od rodziców. Że wychowywanie dziecka to najtrudniejsze zadanie pod słońcem.
– A jest jeszcze sto razy trudniejsze, jeśli trzeba to robić samemu.
– A gdzie jest tata Noaha?
Claire milczała. Musiała się niemal zmusić do udzielenia odpowiedzi:
– Zmarł. Dwa lata temu.
Ledwo dotarły do niej ciche słowa Lincolna:
– Tak mi przykro.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem było szuranie wycieraczek po szybie. Dwa lata, a wciąż z trudem tylko mogła o tym mówić. Wciąż nie mogła się zmusić do używania słowa „wdowa”. Kobiety nie powinny zostawać wdowami w wieku trzydziestu ośmiu lat.
A roześmiani, kochający, trzydziestodziewięcioletni mężczyźni nie powinni umierać na chłoniaka.
Przez marznącą mgiełkę zobaczyła błyskające przed nimi światła. Wypadek. Jednak w samochodzie tego mężczyzny czuła się dziwnie bezpiecznie. Chroniona przed jakąkolwiek krzywdą. Przejechali wolniutko wzdłuż rzędu pojazdów: dwóch wozów policyjnych, ciężarówki pomocy drogowej i karetki pogotowia. Ford bronco ześlizgnął się z szosy i leżał na boku, cały pokryty już szronem. Minęli go w milczeniu, wstrząśnięci tak dobitnym przypomnieniem, jak szybko życie może ulec zmianie. Skończyć się. Była to jeszcze jedna ponura nuta, dodana do i tak przygnębiającego dnia.
Lucy Overlock spóźniła się na zajęcia. Jej dziesięciu studentów i dwóch doktorantów od piętnastu minut czekało w suterenie, gdzie mieściło się laboratorium muzeum, gdy Lucy pojawiła się w drzwiach, spływając wodą.
– Przy tej pogodzie powinnam była chyba odwołać zajęcia – powiedziała. – Ale cieszę się, żeście tu wszyscy dotarli. Odwiesiła płaszcz deszczowy, pod którym miała codzienne dżinsy i flanelową koszulę – praktyczny strój, biorąc pod uwagę otoczenie. Suterena muzeum była wilgotna i pełna kurzu, zawalona rozlicznymi przedmiotami i przesiąknięta ich zapachem. Na stojących wzdłuż dwóch ścian półkach zgromadzono setki drewnianych skrzynek, opisanych wyblakłym pismem: „Stonington, nr 11: narzędzia z muszli, groty strzał, drobiazgi”. „Pittsfield, nr 32: część szkieletu, dorosły mężczyzna”.
Na środku pokoju na szerokim, roboczym stole, pod brezentem, leżały nowe dodatki do tej starannie skatalogowanej kostnicy.
Lucy zapaliła światło. Z szumem włączyły się neonówki, a ich nienaturalne światło skupiało się na stole. Claire i Lincoln dołączyli do kręgu studentów. Światło było bezlitosne, ostro podkreślało rysy twarzy zgromadzonych osób.
Lucy odsłoniła brezent.
Szczątki szkieletów dwojga dzieci leżały obok siebie. Kości umieszczono mniej więcej zgodnie z układem anatomicznym. Jeden szkielet nie miał żeber, łydki i stopy jednej nogi, i prawej górnej kończyny. Drugi szkielet wydawał się niemal cały, poza brakującymi kośćmi dłoni.
Читать дальше