Wśród drzew mignęły światła. Lincoln zobaczył, że jakiś samochód zatrzymuje się na podjeździe przed domem Rachel Sorkin.
Przedarł się przez las. W ciągu paru ostatnich dni podwórko przed budynkiem zamieniło się w parking. Koło wozu Lincolna stał dżip Lucy Overlock i poobijana honda, zapewne należąca do któregoś studenta.
Na samym końcu podjazdu, pod drzewami, zatrzymał się kolejny samochód – ciemnoniebieskie volvo. Lincoln rozpoznał je i podszedł do okna kierowcy.
Szyba uchyliła się na kilka centymetrów.
– Lincoln – powiedziała kobieta.
– Dobry wieczór, pani sędzino.
– Masz czas porozmawiać? – Usłyszał kliknięcie odblokowywanych zamków. Przeszedł na stronę pasażera i wsiadł, zamykając za sobą drzwi. Na chwilę ogarnęła ich cisza.
– Czy coś jeszcze znaleźli? – spytała sędzia Keating. Nie patrzyła na niego – jej nieruchome spojrzenie utkwione było gdzieś między drzewami. W mroku samochodu nie wyglądała na swoich sześćdziesiąt sześć lat, zmarszczki na jej twarzy wydawały się gładsze. Robiła wrażenie młodszej i nie tak onieśmielającej.
– Były tylko dwa szkielety – powiedział Lincoln.
– Oba dziecięce?
– Tak. Doktor Overlock ocenia, że dzieci miały po jakieś dziewięć-dziesięć lat.
– Śmierć nie nastąpiła z przyczyn naturalnych?
– Nie, dzieci zostały zabite. Zapadło długie milczenie.
– I kiedy to się stało?
– Trudno ustalić. Jakąś wskazówką mogą być jedynie te nieliczne przedmioty, jakie znaleziono przy szczątkach. Mają tam kilka guzików i uchwyt od trumny. Doktor Overlock sądzi, że natrafiliśmy na rodzinny cmentarz.
Przez długą chwilę sędzina analizowała tę informację.
– Więc szczątki są dość stare? – spytała cicho i niepewnie.
– Mają około stu lat.
Lincolnowi wydawało się, że napięcie nagle zniknęło. Odetchnęła głęboko. Oparła głowę o zagłówek, jej ciało rozluźniło się.
– Sto lat – powiedziała. – Więc nie ma się czym przejmować. To nie jest…
– Nie. Nie ma związku.
Spojrzała przed siebie, w gęstniejący mrok.
– A jednak to dziwny zbieg okoliczności. Ta sama część jeziora… – Przerwała. – Ciekawa jestem, czy to się zdarzyło jesienią.
– Ludzie codziennie umierają, pani sędzino. Stulecie pełne szkieletów, i wszystkie je trzeba było gdzieś pochować.
– Słyszałam, że na jednej z kości udowych był ślad uderzenia siekierą.
– To prawda.
– Ludzie zaczną się zastanawiać. Przypominać sobie. Lincoln słyszał strach w jej głosie. Chętnie by ją pocieszył, ale nie mógł się zmusić do fizycznego kontaktu. Iris Keating nie była kobietą, której się dotykało. Otaczała ją tak gruba bariera prywatności, że nie zdziwiłby się, gdyby natrafił na skorupę.
– To było dawno temu – powiedział. – Nikt nie pamięta.
– W miasteczku pamiętają.
– Tylko kilka osób, tych starszych. I tak samo jak pani nie mają ochoty o tym mówić.
– Była to jednak sprawa publiczna. A teraz jest tu tylu dziennikarzy… Będą zadawać pytania.
– To nieistotne, co się stało pół wieku temu.
– Tak uważasz? – Spojrzała na niego. – Tak właśnie zaczęło się tamtym razem. Te morderstwa… Zaczęły się na jesieni.
– Nie każdy akt przemocy musi być uznany za powtarzającą się historię.
– Ależ historia jest zbiorem aktów przemocy. – Znów patrzyła przed siebie, ku jezioru. Noc już zapadła i tylko woda lśniła słabo między drzewami.
– Nie czujesz tego, Lincoln? – spytała cicho. – Z tym miejscem jest coś nie w porządku. Nie wiem, co takiego, ale czułam to już jako mała dziewczynka. Już wówczas nie lubiłam tu mieszkać. A teraz… – Sięgnęła do kluczyka i zapaliła silnik.
Lincoln wysiadł z samochodu.
– Droga jest dziś śliska. Proszę uważać.
– Dobrze. Aha, Lincoln…
– Tak?
– Słyszałam, że mają wolne miejsce w tym programie odwykowym w Auguście. To byłoby dobre dla Doreen. Jeśli uda ci się ją namówić.
– Spróbuję. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś do niej dotrę. Wydawało mu się, że w oczach sędziny dostrzega litość.
– Życzę ci szczęścia. Zasługujesz na lepszy los, Lincoln.
– Daję sobie radę.
– Oczywiście. – Nagle zrozumiał, że to nie litość, ale podziw. – Jesteś jednym z tych nielicznych mężczyzn na świecie, którzy zawsze dają sobie radę.
Na trumnie umieszczono fotografię pani Horatio. Miała na niej osiemnaście lat, była uśmiechnięta i prawie ładna. Noah nigdy nie myślał o nauczycielce biologii, że jest ładna, trudno mu było także sobie wyobrazić, że kiedyś była młoda. Jego zdaniem, Dorothy Horatio pojawiła się na świecie jako kobieta w średnim wieku i tak już na zawsze zostanie.
Szedł w długim szeregu uczniów ku trumnie ze zdjęciem pani Horatio w poprzednim wcieleniu: prawdziwej ludzkiej istoty. Szokiem było odkrycie tego dziwnie znajomego wizerunku nauczycielki z okresu sprzed dodatkowych kilogramów, zmarszczek i siwych włosów. Uświadomienie sobie, że gdy robiono to zdjęcie, była niewiele starsza od niego teraz. Co się dzieje, gdy się starzejemy? – zastanawiał się. Gdzie się podziewa nasza dziecięcość?
Zatrzymał się przed trumną. Na szczęście była zamknięta – chyba nie zniósłby widoku martwej twarzy nauczycielki. Już i tak wyobrażanie sobie, jak musi wyglądać pod tym mahoniowym wiekiem, było dość okropne. Nieszczególnie lubił Dorothy Horatio. W gruncie rzeczy w ogóle jej nie lubił. Jednak dzisiaj, gdy zobaczył jej męża i dorosłą córkę, gdy ujrzał, jak szlochają i obejmują się, nagle zdał sobie sprawę z zaskakującej prawdy: że nawet takie panie Horatio bywają przez kogoś kochane.
W błyszczącym wieku trumny widział odbicie własnej twarzy, spokojnej i bez wyrazu. Uczucia kryły się pod nic niemówiącą maską.
Nie był tak spokojny na poprzednim pogrzebie, w jakim uczestniczył.
Dwa lata temu stali z matką, trzymając się za ręce, i patrzyli na trumnę ojca. Trumna była otwarta, więc żegnający się z nim ludzie mogli widzieć wychudłą twarz zmarłego. Gdy nadszedł czas, by odejść, Noah nie ruszył się z miejsca. Mama próbowała go odciągnąć, ale szlochał tylko: Nie możesz tam taty zostawić! Wracaj, wracaj!
Zamrugał i dotknął lekko trumny pani Horatio. Była gładka i lśniąca. Jak dobre meble.
Gdzie się podziewa nasza dziecięcość?
Zdał sobie sprawę, że szereg ludzi przed nim zniknął, a stojący za nim czekali, żeby ruszył naprzód. Minął trumnę, przeszedł między ławkami i wyszedł z kostnicy.
Na dworze lekko prószył śnieg, a zimne pocałunki płatków chłodziły mu twarz. Na szczęście nie czyhał na niego żaden reporter. Przez całe popołudnie ścigali go z mikrofonami w ręku, chcąc wyciągnąć choć jedno zdanie od chłopca, który tak odważnie rozbroił zabójcę. Od bohatera szkoły średniej Knox.
Ale dowcip.
Stanął po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko kostnicy, i przyglądał się ludziom wychodzącym z budynku. Wszyscy wykonywali te same rytualne zimowe gesty: rzucali okiem na niebo, wzdrygali się i mocniej otulali płaszczami. Chyba większość mieszkańców miasta przybyła, by oddać zmarłej hołd, ale niektórych z nich nie mógł rozpoznać, tak inaczej wyglądali w garniturach, krawatach i ciemnych sukniach. Nikt nie nosił codziennej flanelowej koszuli i dżinsów. Nawet Kelly, szef policji, włożył garnitur i krawat.
Noah zobaczył, że z kostnicy wychodzi Amelia Reid. Oddychała szybko i głęboko. Oparła się o ścianę, jakby przed kimś uciekała i musiała rozpaczliwie złapać oddech.
Читать дальше