– Tak, w porządku. Pewnie słyszałeś, że pani Horatio… – Łzy zdławiły jej głos.
– Mama mi powiedziała.
Amelia dotknęła bandaża. Znów zobaczył błysk łez w jej oczach.
– Poznałam twoją mamę. W szpitalu. Była naprawdę miła… – Odwróciła się i spojrzała w ciemność, jakby czując, że ktoś ją obserwuje. – Muszę już iść…
– Czy ktoś cię tu podwiózł?
– Przyszłam na piechotę.
– Na piechotę? Po ciemku?
– To niedaleko. Mieszkam po drugiej stronie jeziora, tuż za pochylnią dla łodzi. – Cofała się od drzwi, a jej blond włosy rozwiewały się lekko. – Do zobaczenia w szkole.
– Amelio, poczekaj! – Uniósł paczuszkę. – Za co to?
– To podziękowanie. Za to, co dzisiaj zrobiłeś. – Postąpiła jeszcze jeden krok w tył, niemal znikając w ciemnościach.
– Amelio!
– Tak?
Noah nie wiedział, co powiedzieć. Ciszę zakłócał jedynie szelest liści, miecionych wiatrem przez trawnik. Dziewczyna stała na samej krawędzi plamy światła z otwartych drzwi, a jej jasna twarz rozmywała się na granicy nocy.
– Może wejdziesz? – zapytał.
Ku jego zdziwieniu, zdawała się rozważać zaproszenie. Przez chwilę wahała się między światłem a ciemnością, pójściem naprzód a wycofaniem się. Znów spojrzała przez ramię, jakby prosząc kogoś o zgodę. Po chwili skinęła głową.
Noah wpadł w panikę. W dużym pokoju panował bałagan. Jego mama wpadła tylko na dwie godziny, by dodać mu otuchy i ugotować obiad, a potem pojechała do szpitala, do Taylora. Pokoju nikt nie sprzątnął, więc wszystkie rzeczy leżały tam, gdzie Noah rzucił – plecak na kanapie, bluza na małym stoliku, brudne tenisówki przed kominkiem. Postanowił minąć pokój i zaprowadzić Amelię wprost do kuchni.
Usiedli, nie patrząc na siebie, dwoje przybyszów z różnych planet, usiłujących znaleźć wspólny język.
Zadzwonił telefon.
– Nie odbierzesz? – Amelia uniosła głowę.
– Nie. To znów jakiś dziennikarz. Dzwonią, od kiedy wróciłem do domu po południu.
Włączyła się automatyczna sekretarka i zgodnie z przepowiednią Noaha odezwał się damski glos: „Mówi Damaris Horne z „Weekly Informer”. Naprawdę bardzo, bardzo chciałabym porozmawiać z Noahem Elliotem o jego niezwykłym akcie bohaterstwa. Cały kraj chce o tym usłyszeć, Noah. Zatrzymałam się w pensjonacie „Lakeside”. Mogę zaoferować ci pewną rekompensatę finansową za czas, który mi poświęcisz…”
– Proponuje, że ci zapłaci za rozmowę? – spytała Amelia.
– Głupie, nie? Moja mama mówi, że to najlepszy znak, że nie powinienem z tą panią rozmawiać.
– Ale ludzie naprawdę chcą o tym usłyszeć. O tym, co zrobiłeś.
Co zrobiłem.
Wzruszył ramionami. Czuł się niegodny tych wszystkich pochwał, a przede wszystkim pochwał Amelii. Wysłuchał do końca wiadomości. Znów zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym popiskiwaniem automatycznej sekretarki.
– Możesz to teraz otworzyć, jeśli chcesz – powiedziała Amelia.
Spojrzał na prezent. Choć zapakowany był w zwykły, szary papier, on starał się go nie rozerwać, bo wydawało mu się, że niegrzecznie byłoby się śpieszyć pod jej wzrokiem. Delikatnie odlepił taśmę i rozwinął opakowanie.
Scyzoryk nie był ani duży, ani szczególnie ładny. Noah zauważył zadrapania na rączce i zdał sobie sprawę, że nie jest nawet nowy. Podarowała mu używany nóż.
– Ooo… – Udało mu się zabarwić głos pewną dozą entuzjazmu. – Ładny.
– Należał do mego taty. Mojego prawdziwego taty – dodała cicho.
Uniósł wzrok, gdy zrozumiał, co to znaczy.
– Jack jest moim ojczymem. – Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnym obrzydzeniem.
– Więc J.D. i Eddie…
– Nie są naprawdę moimi braćmi. To synowie Jacka.
– Właśnie coś mi tu nie pasowało. Nie jesteś do nich podobna.
– Chwała Bogu.
Noah roześmiał się.
– Tak, ja też nie chciałbym takiego rodzinnego podobieństwa.
– Nie wolno mi nawet mówić o moim prawdziwym tacie, bo Jack się wścieka. Nienawidzi, jak mu się przypomina, że ktoś był przed nim. Ale ja chcę, żeby ludzie wiedzieli. Chcę, żeby wiedzieli, że Jack nie ma nic ze mną wspólnego.
Łagodnie wsunął jej scyzoryk do ręki.
– Nie mogę tego przyjąć, Amelio.
– Ale ja chcę, żebyś go miał.
– Na pewno wiele dla ciebie znaczy, skoro należał do twego taty.
– Właśnie dlatego chcę, żeby był twój. – Dotknęła bandaża na głowie, jakby wskazując, dlaczego ma wobec Noaha dług. – Tylko ty coś zrobiłeś. Tylko ty nie uciekłeś.
Nie wyznał upokarzającej prawdy: Chciałem uciekać, ale byłem tak przerażony, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Spojrzała na zegar kuchenny i zerwała się z miejsca w nagłej panice.
– Nie wiedziałam, że jest tak późno.
Poszedł za nią do drzwi. Amelia właśnie wychodziła, gdy światła reflektorów samochodu omiotły drzewa. Odwróciła się i zamarła na widok furgonetki jadącej podjazdem.
Drzwiczki otworzyły się i z samochodu wysiadł chudy, wściekle patrzący Jack Reid.
– Wsiadaj, Amelio – powiedział.
– Jack, skąd…
– Eddie mi powiedział, że cię tu znajdę.
– Właśnie miałam wracać do domu.
– Wsiadaj do samochodu, natychmiast.
Zacisnęła wargi i w milczeniu wsunęła się na siedzenie pasażera.
Jej ojczym zamierzał wsiąść za nią, gdy napotkał wzrok Noaha.
– Ona nie zadaje się z chłopakami – oznajmił. – Lepiej, żebyś o tym wiedział.
– Przyszła tylko powiedzieć cześć – odrzekł gniewnie Noah. – O co panu chodzi?
– Chodzi o to, chłopcze, że moja córka jest poza zasięgiem. – Wsiadł do auta i zatrzasnął drzwi.
– Nawet nie jest pana córką! – krzyknął Noah, zdając sobie sprawę, że mężczyzna nie słyszy go przez warkot silnika.
Gdy furgonetka wykręcała na podjeździe, Noah przez moment dostrzegł w oknie profil Amelii. Przerażony wzrok utkwiła wprost przed siebie.
Pierwsze płatki śniegu wirowały między nagimi gałęziami drzew i lekkim puchem pokrywały teren wykopalisk. Lucy Overlock spojrzała na niebo i powiedziała:
– Mam nadzieję, że ten śnieg jest tylko przejściowy. Musi przestać padać, bo inaczej nic nie będziemy mogli znaleźć.
– Już się topi – odrzekł Lincoln. Zapach powietrza mówił mu, że śnieg nie poleży długo; całe życie spędzone w tych lasach wyrobiło w nim dodatkowy zmysł. Te płatki to jedynie zwodniczo łagodny przedsmak nadchodzących zimowych miesięcy. Ale śnieg mu nie przeszkadzał – nie dbał nawet o wszystkie niewygody z nim związane: odśnieżanie, rozbijanie lodu na chodnikach, noce bez elektryczności, gdy przewody przerywały się pod białym ciężarem. Nie lubił tylko ciemności. Ciemność nadchodziła teraz tak wcześnie. Już zmierzchało, a drzewa wyglądały jak rozmazane czarne krechy na tle nieba.
– No, na dzisiaj możemy kończyć – powiedziała Lucy. – Miejmy nadzieję, że do jutra nie przykryje tego trzydziestocentymetrowa warstwa śniegu.
Ponieważ kości nie interesowały już policji, Lucy i jej słuchacze ze studiów podyplomowych musieli sami zabezpieczyć teren. Dwóch studentów naciągnęło płachtę brezentu na miejsce wykopalisk i umocowało do ziemi palikami. Było to bezsensowne zabezpieczenie: byle szop, który by tu przywędrował, mógł rozedrzeć materiał jednym pociągnięciem pazurów.
– Kiedy skończycie? – zapytał Lincoln.
– Chętnie spędziłabym tu parę tygodni – powiedziała Lucy – ale pogoda się psuje, więc musimy się śpieszyć. Jeden porządny mróz i już koniec – nic nie możemy robić.
Читать дальше